Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wady i zalety dwóch dywizjonów

Marcin Kube 01-09-2018, ostatnia aktualizacja 01-09-2018 00:00

Zarówno polski, jak i brytyjski film o słynnych lotnikach nie dorastają do naszych hollywoodzkich aspiracji.

Piotr Adamczyk jako Witold Urbanowicz, dowódca Dywizjonu 303 w filmie Denisa Delića
źródło: Mówi Serwis
Piotr Adamczyk jako Witold Urbanowicz, dowódca Dywizjonu 303 w filmie Denisa Delića

– Który „Dywizjon" jest który? To pytanie często powtarza się w ostatnich dniach, kiedy rozmowa schodzi na temat kina i filmu. I zaraz potem jest drugie: – Który jest lepszy?

Podkreśla to informacyjno-promocyjny chaos, wynikający z faktu, że w odstępie dwóch tygodni do kin wchodzą dwa filmy fabularne poświęcone polskim lotnikom służącym podczas II wojny światowej w angielskich jednostkach powietrznych. Jeden wyprodukowali Brytyjczycy, drugi Polacy, ale żeby nie było zbyt łatwo, w obydwu grają zarówno polscy jak i zagraniczny aktorzy.

17 sierpnia na ekrany wszedł angielski obraz „303. Bitwa o Anglię" w reżyserii Davida Blaira, który w dorobku ma przede wszystkim seriale i filmy telewizyjne. Główne role zagrali w nim aktorzy anglojęzyczni, choć w obsadzie znalazł się też Marcin Dorociński i Filip Pławiak.

Z kolei ostatniego dnia sierpnia na ekrany trafia polska produkcja „Dywizjon 303. Historia prawdziwa" w reżyserii Denisa Delića, Chorwata po łódzkiej Filmówce, który przejął zadanie po innych twórcach (przymierzał się do niego twórca „Bogów" Łukasz Palkowski, potem choroba uniemożliwiła realizację filmu Wiesławowi Saniewskiemu).

W tym filmie występuje cała plejada polskich gwiazdorów, m.in. Piotr Adamczyk, Maciej Zakościelny, Antoni Królikowski i Jan Wieczorkowski, a premiera odbyła się z pompą pod patronatem polskich władz i z promującą obraz piosenką Edyty Górniak. Rozmach premiery przywodzi na myśl nie tak dawne czasy wielkich superprodukcji historycznych, kiedy rozbrzmiewała „Dumka na dwa serca". Niestety, ani „Dywizjon 303", ani „303. Bitwa o Anglię" do poziomu „Ogniem i mieczem" Hoffmana nie sięgają.

Budżety i scenariusz

O tym, czy biało-czerwona szachownica jest namalowana z dobrej strony myśliwca, niech się wypowiadają historycy, ja zajmę się kinematograficznymi zaletami (i wadami) obydwu obrazów. Od pierwszych scen „powietrznych" wiadomo, że daleko filmom do „Dunkierki" Christophera Nolana. Kiedy już pogodzimy się z tym, że nie oglądamy filmów kręconych kamerami IMAX zamontowanymi na myśliwcach z epoki, a budżety nie były hollywoodzkie, pojawiają się problemy wynikające z poziomów scenariusza.

Osią obu filmów jest bitwa o Anglię i działalność tytułowego dywizjonu złożonego głównie z Polaków. Brytyjczycy zaproponowali surową opowieść opartą na stereotypach. Polacy zderzają się w Anglii z opinią niechlujnych pijaków i niesubordynowanych anarchistów, ale opinie te zmieniają się stopniowo w wyniku poświęcenia, na jakie się zdobyli w imię walki z Niemcami.

Denis Delić i producent Jacek Samojłowicz jasno i wyraźnie postawili z kolei na polskie cnoty. W „Dywizjonie 303" Polacy są bohaterscy, odważni, przystojni, wytrzymali i pobożni. Nie zabijają niewinnych i reprezentują etos iście rycerski. Wszystko to podbija zbyt nachalna muzyka, która zamiast wprowadzać niepokój i łagodzić patos, wznosi go chwilami na poziom wręcz nieznośny.

Patos i półtony

Brytyjczycy wiedzieli, że nadmiarem patosu można można odnieść efekt odwrotny od zamierzonego i że filmów wojennych tak się dzisiaj już nie kręci, postawili zatem na dramat. W ich opowieści Polacy (i nie tylko) mają więc liczne rozterki, są przemęczeni (Anglicy dają im benzedrynę na bezsenność), giną jeden po drugim, a koniec końców czujemy ich gorycz, kiedy po wojnie świętują zwycięstwo Polski i Polaków oznaczające kolejną niewolę, tym razem sowiecką.

I choć „303. Bitwa o Anglię" nosi znamiona kina telewizyjnego (głównie pod względem formalnym), a czasami zgrzyta papierowymi dialogami, to próbuje dramatyzować i pokazywać historię w światłocieniu. Polski „Dywizjon 303" jest natomiast ewidentnie zrobiony ku pokrzepieniu serc.

Nie odnajdziemy w tym filmie półtonów i wątpliwości. Scenarzyści nie eksponują śmierci pilotów, ani tego, że latali przemęczeni, a żołd wypłacano im z opóźnieniem. Silnie natomiast wyeksponowano wątki miłosne. Polacy, jak to Polacy, są bardzo kochliwi. Kochają kobiety zostawione w okupowanym kraju, ale też mają słabość do Brytyjek. Aktorzy nie mogli się zbytnio popisać talentem, bo grają postacie dosyć jednowymiarowe. Piotr Adamczyk, Jan Wieczorkowski i Maciej Zakościelny robią zatem tyle, ile trzeba, żeby wejść w role „skrzydlatych" bohaterów.

Pomimo ewidentnych sła bości trudno wskazać, który film jest lepszy. Obydwa zwyciężają lub przegrywają w różnych kategoriach. Daleko im do „Trylogii" Jerzego Hoffmana. Nie wspominając już o artyzmie filmów Andrzeja Wajdy („Kanał") albo Stanisława Różewicza („Westerplatte"). Nie dorastają nawet do widowiskowo zrealizowanej destrukcji Warszawy w „Mieście 44" Jana Komasy sprzed kilku lat. Mają wady i zalety, ale na szczęście oglądanie ich nie wywołuje zażenowania, jak to czasami bywa w polskim kinie najgorszej jakości. Wielokrotnie bawią (poczucie humoru to największy atut obydwu filmów), wciągają i chyba nawet poruszają.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane