Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Jak zmarnowano cudowny pocisk

15-07-2005, ostatnia aktualizacja 15-07-2005 00:09

Nie przeszywa ludzkiego ciała, poszycia samolotu i nie rykoszetuje – idealny nabój przeciwko terrorystom, konstrukcji polskiego żołnierza. Po ataku zamachowców bin Ladena na World Trade Center amunicję Polaka chciał mieć cały świat. Tymczasem kula trafiła w płot.

Szum medialny wokół naboju i jego konstruktora Wojciecha Steckiego był niewiarygodny. Rozgłos wokół sprawy podsycał poseł antyterrorysta Jerzy Dziewulski. – Ta amunicja to prawdziwa rewolucja! – mówił wtedy i powtarza to dziś Dziewulski. – Naboje obezwładniające kaliber 9 mm parabellum można bowiem stosować w pistoletach. Strzelałem z nich i pistolet nigdy mi się nie zaciął. Zachwyty posła nie były przesadzone. Amunicję, którą starszy chorąży sztabowy Stecki zmontował w domowej kuchni, poddano testom w zakładach Mesko. Działała bez zarzutu! Chciał go mieć cały świat O naboju Steckiego szybko dowiedział się cały świat. Do Inowrocławia, gdzie mieszka konstruktor, gnały tłumy dziennikarzy, nawet z amerykańskiego „New York Timesa”. Do Mesko zgłaszali się Japończycy, Chińczycy, Francuzi, a wszyscy chcieli kupić gotowe pociski. Australijczycy, Kanadyjczycy i Niemcy gotowi byli taką produkcję uruchomić u siebie. Stecki chciał, aby nabój produkowano w Polsce. – Tego sobie nigdy nie daruję – mówi dziś Stecki i dodaje z goryczą: – Nie chciałem szukać za granicą, jak tu są dobrzy fachowcy. W Mesko mają naprawdę bogate doświadczenie w budowie amunicji. Poza tym odezwał się we mnie chyba patriotyzm, bo wolałem, aby na tych nabojach był napis „Made in Poland”, a nie jakiś inny. Stecki, czego nigdy nie ukrywał, swoje naboje skonstruował, wykorzystując elementy i materiały z importowanej amunicji. Całą dokumentację dotyczącą wynalazku przekazał ludziom z Mesko. – Trzeba było tylko kupić te komponenty lub wyprodukować zamienniki o takich samych właściwościach i zrobić matrycę – tłumaczy zdenerwowany konstruktor. W lutym 2002 roku Stecki podpisał z Zakładami Metalowymi Mesko umowę wstępną na prace badawczo-wdrożeniowe. Wcześniej jednak zadbał o swoje prawa autorskie – zarejestrował wynalazek w Urzędzie Patentowym. Zaczęło się dość obiecująco. Z Wielkiej Brytanii ściągnięto śrut o odpowiedniej średnicy, wyprodukowano tkaninę woreczka, była odpowiednia łuska. – Szło jak krew z nosa, ale szło – wspomina ten okres Stecki. – Włożono sporo pracy. Niektóre elementy zrobili wręcz idealne, nawet lepsze od tych, które ja wykorzystałem. Aż doszło do prochu – musi mieć on odpowiednie właściwości. Ja wziąłem amerykański. Mesko nie udało się go pozyskać, co akurat bardzo mnie dziwi, bo poradzili sobie z poważniejszymi przeszkodami. Ostatnie testy miały miejsce w marcu ubiegłego roku. Odstrzelono 100 sztuk amunicji. Wciąż jednak pojawiał się problem z przeładowaniem, wynikający z użycia niewłaściwego prochu. Potem zapanowała cisza. – Po raz ostatni zadzwoniłem do Meska ze dwa miesiące temu – mówi dziś Stecki. – Powiedzieli mi, że nie są zainteresowani, że nie ma pieniędzy. Nie mogli, bo nie chcieli? W Mesko o nabojach Steckiego chcieliby jak najszybciej zapomnieć. – Nie udało się ich wdrożyć do produkcji – mówi Piotr Jaromin, dyrektor do spraw handlu i marketingu. Z jakiego powodu? Przecież Mesko robi podobny nabój do rewolweru. – O tym wolałbym nie mówić – z niechęcią w głosie odpowiada Jaromin i zaprzecza, że chodziło o proch. – Taka jest wersja pana Steckiego. To, że jakiś pan coś zrobi sobie w kuchni, nie znaczy, że da się to produkować na większą skale. Nieoficjalnie wiadomo, że gdy Stecki przyszedł ze swoim nabojem do Mesko, a potem zrobił się wokół niego wielki szum, w zakładach zapanowała ciężka atmosfera. Bo oto ktoś chałupniczymi metodami zrobił coś tak dobrego, a w dodatku – w kontekście porwania samolotów i użycia ich do zniszczenia wież WTC w Nowym Jorku – poszukiwanego na rynku. – To była sprawa tylko bardzo medialna – bagatelizuje Jaromin. – Ja natomiast zrobiłem badania. Okazało się, że wojsko tej amunicji nie chce, policjanci nie kupią, no, może oddziały do walki w warunkach specjalnych... Ale tylko parę sztuk. Rynek indywidualny? Może każdy po dwie paczki, bo tego się nie wystrzela na strzelnicy. Dla fabryki to nie jest wielki interes i nie ma żadnej gwarancji, że się zwróci. Co się więc stało z badaniami nad nabojem Steckiego? – Zostały przerwane, odłożone – wyjaśnia Jaromin. – Mamy inne prace, którymi musimy się zajmować. Jerzy Dziewulski wcale nie jest zaskoczony takim obrotem sprawy. – Moim zdaniem sytuacja w Mesko od początku była bardzo dziwna – mówi Dziewulski. Bo oto jakiś facet bez takich możliwości naukowych, i finansowych, jakie oni mają, robi coś, czego oni nie wymyślili. Wiadomo – w takich sytuacjach pojawia się zawiść. Nie brakowało ludzi chętnych do podłączenia się do tego wynalazku, a że nie udało się im, to stracili zainteresowanie. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o kasę! Dla nich. Bez entuzjazmu o naboju Steckiego wypowiada się były dowódca GROM-u, pułkownik Roman Polko: – Dla mnie ten pocisk to nic nowego, bo podobne są produkowane na świecie. Jest to tak zwana broń niezabijająca i są jej różne typy. Nic nie ujmując panu Steckiemu – cztery lata temu było wokół tego zrobione większe halo medialne, niż to było warte. Co do wykorzystania tej amunicji, to na pewno nie przez żołnierzy w warunkach wojny, bo tam żołnierz idzie, żeby zabić, i używa tylko amunicji ostrej. Co innego w warunkach pokojowych, gdy może to być broń alternatywna. Policjant nie zawsze może mieć pewność, kto jest po drugiej stronie i czy niechcący nie skrzywdzi niewinnego, i dlatego jemu taka amunicja bardzo by się przydała. Kiedy? W warunkach specyficznych – czyli w tłumie, w rafineriach czy w porwanym samolocie. Krzyż na pociechę Wojciech Stecki jest żołnierzem zawodowym. W listopadzie ubiegłego roku na Święto Niepodległości dostał Brązowy Krzyż Zasługi. Jakby na pociechę. – Mnie nie chodziło o pieniądze – mówi rozgoryczony Stecki. – Do tego naboju podszedłem jak artysta. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem, jakby ta amunicja była do kupienia w sklepie. 9 mm parabellum jest najbardziej powszechną amunicją na świecie. Mogłaby być wszędzie, wielu ludzi by nie zginęło, a inni nie musieliby żyć z ciężarem zabicia człowieka. Czy obezwładniające naboje Steckiego mogą być produkowane za granicą? Oczywiście. – Tam wszyscy myślą, że z moim nabojem wszystko dawno załatwione – mówi Stecki. – Nie wiem, czy spróbuję raz jeszcze, z innym producentem. Przeraża mnie przechodzenie tego wszystkiego od początku. Już raz dałem z siebie wszystko. Może gdyby odezwała się do mnie jakaś zachodnia firma, której naprawdę by zależało... Życie pokazuje, że dziś te naboje są wciąż tak samo potrzebne jak w 2001 roku. A może nawet jeszcze bardziej. Bo terroryści atakują. 2005-07-15
__Archiwum__

Najczęściej czytane