Misja, hobby, uzależnienie i zderzenia z nieznanym rynkiem
Muzyka R&B i soul ma w Polsce wielu fanów, a koncerty artystów z tego nurtu wyprzedają się na pniu. Teraz do księgarń trafia pierwszy leksykon czarnych brzmień. Przybliżamy sylwetki jego twórców.
Nie trzeba pytać o to, dlaczego „Leksykon muzyki R&B i soul” warto nabyć. To widać na szczęście od razu. Choć starsi słuchacze nie odnajdą tu Roberty Flack, a ci najmłodsi – Kat DeLuny, właśnie wydane dzieło Andrzeja Cały, Radka Miszczaka i Hirka Wrony rekompensuje owe braki z nawiązką.
450 zawsze wiarygodnych i rzadko kiedy nudnych haseł, ramki udostępnione innym znawcom zagadnienia, rankingi i barwne zdjęcia składają się na imponującą, pięknie wydaną całość. Co ważne – pierwszą taką w Europie.
Od Niemena do Clintona
Właściwa kwestia dotyczy powodów, dla których taki leksykon warto było napisać. Andrzej Cała natychmiast uświadamia, że nie są to pieniądze.
– Chodzi o kwoty, które dziennikarscy celebryci wydają na frytki – przyznaje. I nawet jeśli do owych frytek dałoby się dorzucić kotlet, to Cała motywacji szukał gdzie indziej.
– Pasja to sprawa oczywista, ale dzięki temu przesłuchałem tysiące płyt, do których inaczej bym nie dotarł. Dowiedziałem się nowych rzeczy. I dodaje z dumą: – Zrobiliśmy coś, co samo prosi o wzięcie z półki; co można sprezentować rodzicom, żeby zauważyli, na ile osób wpłynął Michael Jackson, a ilu inspirowała Anita Baker. Uważam też, że każdy fan Niemena powinien wiedzieć, kim byli i ile dla muzyki zrobili George Clinton czy James Brown.
Cała szacunek do Niemena wyniósł z domu za sprawą matki. To uwrażliwiło go na muzykę soul, do której autor „Snu o Warszawie” nawiązywał.
Resztę szlaków przecierał sam. Jako wolny strzelec współpracował z „Aktivistem”, „Exklusivem”, „Ślizgiem” czy „Dos Dedos”. Najmilej wspomina chwile, gdy udało mu się namówić redaktorów hiphopowych i klubowych pism na nieco inną muzykę. Najgorzej – dobrze znane „freelancerom” miesiące bez pieniędzy, kiedy to 1500 zł co miesiąc wydawane na płyty wydaje się nagle nonsensem.
W odróżnieniu od zakorzenionego w Warszawie „Calaka” Radek Miszczak jest wrocławianinem. I nie żałuje.
– Nie brakło tu wykonawców, ale też fanów czarnej muzyki. Masowo kolekcjonowali płyty, importowali je z Zachodu, z czasem zakładali własne sklepy, wytwórnie, media hiphopowe, organizowali koncerty – wspomina.
Twardo stojąc na nogach
Należał do tego grona, ale twardo stał na nogach. W CV może wpisać pracę w MTV i dyplom SGH (analizował wpływ wyjątkowych wydarzeń kulturalnych na strategiczne stymulowanie turystyki w miastach).
Przede wszystkim jednak życiorysu nigdzie nie musi wysyłać. Śmieje się, że inwestorem giełdowym jest od Pierwszej Komunii. Prowadzi też agencję imprezową Joytown.
Gust Miszczaka różni się od Cały w jednym punkcie – jego nigdy nie trzeba było przekonywać do głównego, bardzo materialistycznego nurtu czarnej muzyki.
Obu panów zdecydowanie łączy za to przekonanie, że pracy Hirka Wrony nie zastąpiłoby choćby najdokładniejsze przeszukiwanie zasobów Internetu. Ów urodzony w Mielcu, 48-letni dziennikarz, wydawca (impresariat Pink Crow Records) i didżej, to przede wszystkim zawodowy pasjonat. Przez lata pracy w radiowej „Trójce” zgromadził dziesiątki anegdot na temat twórców czarnych brzmień oraz setki ich płyt. Od dzielenia się muzyką jest uzależniony.
Wtajemniczeni wiedzą, że jego uwielbienie dla Prince’a nosi znamiona fanatycznego. Miszczak i Cała obawiali się więc, że może pisać nazbyt felietonowo. Pierwsza porcja tekstów rozwiała wątpliwości. Młodsi autorzy nie pomyśleli nawet, iż właściciel tak dobrze opatrzonej twarzy może nieco zmarginalizować ich wiodący udział w leksykonie.
– Mamy w sobie dużo pokory. To w końcu nie my puszczaliśmy w „Teleekspresie” zespół The Roots, gdy nikt o nim nie słyszał – przekonuje Cała.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.