Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Z ostrą psychozą nie do aresztu

blik 22-09-2014, ostatnia aktualizacja 22-09-2014 06:02

Sąd przystał na areszt dla podejrzanej o próbę zabicia matki, ale nie można jej było osadzić za kratami.

Areszt przy Rakowieckiej, choć ma w swym szpitalu oddział psychiatryczny, odmawiał przyjęcia bohaterki naszego tekstu
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
Areszt przy Rakowieckiej, choć ma w swym szpitalu oddział psychiatryczny, odmawiał przyjęcia bohaterki naszego tekstu

37-letnia warszawianka latem tego roku dźgnęła matkę nożem. Najpierw trafiła do szpitala psychiatrycznego, a gdy sąd zgodził się na jej aresztowanie, wybuchł spór z władzami aresztu o to, czy przepisy pozwalają umieszczać w nim chorych z ostrą psychozą.

Według prowadzącego tę sprawę prokuratora, po planowanym zamknięciu więziennych szpitali takie historie będą się powtarzać w całym kraju.

Z nożem na matkę, 
kopniakiem w lekarkę

Maria C. jest podejrzana o próbę zabójstwa matki na stołecznym Ursynowie w lipcu tego roku. – Kilka razy pchnęła ją nożem  w klatkę piersiową – opowiada Paweł Wierzchołowski, szef mokotowskiej prokuratury, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.

Ranna kobieta zdołała wyrwać się córce i wybiegła z mieszkania, by szukać pomocy. Przed blokiem zobaczyła  dwóch policjantów, którym powiedziała, kto ją ranił.

Ci wezwali pogotowie.  Kobieta trafiła do szpitala, w którym ją zoperowano. Przez kilka tygodni była nieprzytomna. – Czekaliśmy, aż się wybudzi i aż lekarze zgodzą się na przesłuchanie, by ustalić, co się stało – opowiada prok. Wierzchołowski.

Do szpitala, tyle że psychiatrycznego przewieziono jej córkę. Była pobudzona i agresywna. Zaatakowała lekarkę. Kopnęła ją w twarz, łamiąc kość. Kiedy po kilku tygodniach  matka Marii C. poczuła się lepiej, lekarze pozwolili na jej przesłuchanie. Po nim do szpitala psychiatrycznego pojechał prokurator, by postawić zarzuty córce ofiary. Odpowie ona za usiłowanie zabójstwa oraz za napaść na lekarkę ze szpitala. Zresztą prokuratorowi C. też groziła śmiercią.

– Nie przyznała  się do winy ani nie składała wyjaśnień – mówi prok. Wierzchołowski.

Śledczy skierowali do sądu wniosek o areszt dla podejrzanej. Ani sędzia, który przystał na wniosek, ani prokuratorzy nie mieli  informacji, by stan zdrowia kobiety jej zagrażał i uniemożliwiał pobyt za kratami.

Policjanci przewieźli C. do aresztu przy ul. Rakowieckiej na warszawskim Mokotowie. Choć to areszt męski, jest tam oddział psychiatrii sądowej, na który trafiają także kobiety.

– Lekarze więzienni przebadali C. i stwierdzili, że ma ostrą psychozę i w takim stanie nie mogą jej przyjąć – relacjonuje prok. Wierzchołowski.

Szwagier z nożem 
w piersi

Ppłk Jarosław Góra, rzecznik Centralnego Zarządu Służby Więziennej, tłumaczy,  że nieprzyjmowanie do aresztu osób wymagających leczenia szpitalnego z powodu ostrej psychozy wynika z przepisów. – Mówi o tym rozporządzenie  ministra sprawiedliwości sprzed dwóch lat – dodaje.

Prokuratura i policja były w kropce. – Nie wiedzieliśmy, co dalej robić. Co prawda kodeks postępowania karnego mówi, że jeśli stan zdrowia podejrzanego tego wymaga, tymczasowe aresztowanie może być wykonywane w odpowiednim zakładzie leczniczym. Ale jak ten zakład ma wyglądać? I kto ma takiej osoby pilnować? Policja? Służba więzienna? – pyta prok. Wierzchołowski.

Przypadek Marii C. jest szczególny. Zagrażała nie tylko sobie, ale też najbliższym i otoczeniu. Kobieta ma już bowiem na koncie wyrok za spowodowanie obrażeń, które skutkowały śmiercią. W 1997 roku, gdy miała 20 lat, raniła nożem swojego szwagra.

Dawid miał zaledwie 21 lat, miesiąc wcześniej poślubił siostrę Marii C. Para spodziewała się dziecka. Między siostrami często dochodziło do awantur i przepychanek. Tak też było tragicznego dnia. W czasie kłótni o włączone radio Maria złapała siostrę za włosy i zaczęła ją szarpać. Zapłakana przyszła mama  wyrwała się z jej rąk i  uciekła do swojego pokoju. Tam postanowiła poczekać na męża. Gdy wrócił, wszystko mu opowiedziała.

Mężczyzna poszedł do kuchni, gdzie była szwagierka. Złapał ja za ramiona, pchnął na szafkę.

– Mówiłem, żebyś nie zaczepiała mojej żony, bo naprawdę długo to popamiętasz  – zagroził. Maria C. złapała leżący nóż. Uderzyła nim szwagra w klatkę piersiową i wybiegała z kuchni. – Ona zaatakowała mnie nożem! – krzyknął do żony Dawid.

Kobieta wezwała pogotowie. Mimo wysiłków lekarzy i przeprowadzonej operacji Dawid zmarł jeszcze tego samego dnia. Maria C. pojechała do znajomych, którym opowiedziała o zachowaniu szwagra. Na pogotowiu lekarze nie chcieli wydać obdukcji, gdy zaś kobieta pojechała zgłosić na policję zawiadomienie o pobiciu, została zatrzymana.  Usłyszała zarzut zabójstwa.

Policjantom przedstawiła swoją wersję wydarzeń. – Bałam się szwagra. Odpierałam jego atak – mówiła. Wkrótce została jednak aresztowana.

W czasie tamtego śledztwa poddano ją obserwacji psychiatrycznej. Biegli nie dopatrzyli się u niej zaburzeń, które miałyby wpływ na zbrodnię.

Po kilku miesiącach procesu w lutym 1999 roku stołeczny sąd uznał, że Maria C. nie dopuściła się zabójstwa, a jedynie odpierała atak szwagra w obronie koniecznej i spowodowała wówczas ciężkie uszkodzenie jego ciała, co skutkowało śmiercią.

Sąd wymierzył kobiecie karę czterech lat więzienia. Prokuratura na Mokotowie planowała złożyć apelację, ale ostatecznie do tego nie doszło.

C. nie odsiedziała całego wyroku. Wyszła na wolność po trzech latach. Pozostałą część kary sąd  zawiesił jej warunkowo na dwa lata. Dziś zbrodnia sprzed 17 lat oraz wyrok uległy już zatarciu.

Kiedy znikną oddziały psychiatryczne

Wróćmy do historii z tego roku. Maria C. ostatecznie trafiła do aresztu przy ul. Rakowieckiej.

– W szpitalu, gdzie była wcześniej, lekarze raz jeszcze ją przebadali. Nie stwierdzili u niej ostrej psychozy, lecz przewlekłą, a to już kwalifikowało kobietę do osadzenia na Mokotowie – mówi prok. Wierzchołowski.

Obawia się, iż niedługo podobne sytuacje będą się powtarzać w całym kraju.  A problem stanie się nawet jeszcze większy.

Jak już bowiem informowała „Rz", szpital przy areszcie na Rakowieckiej ma zostać zlikwidowany. Podobny los ma spotkać placówki przy więzieniach w Barczewie i Wrocławiu.

Służba więzienna tłumaczy, że to lecznice stare, źle wyposażone, a ich utrzymywanie jest nieekonomiczne, bo na poprawę ich standardu trzeba byłoby wydać znaczące sumy.

– Na szpital przy areszcie śledczym w Warszawie 68 mln zł, we Wrocławiu 17 mln zł, a w Barczewie ponad 11 mln zł – wyliczał wtedy Jarosław Góra.

Teraz rzecznik  więziennictwa uspokaja, że restrukturyzacja szpitala przy areszcie na Rakowieckiej  obejmuje wszystkie oddziały z wyjątkiem zajmującego się obserwacją sądowo-psychiatryczną.

– Ten oddział zostaje – zapewnia Góra.

Prokuratura z Mokotowa dmucha na zimne. Wystąpiła do Służby Więziennej z pytaniem, gdzie mają trafiać takie osoby jak Maria C.

– Do zwykłych szpitali psychiatrycznych nie mogą, bo jak pokazuje ten przykład, są niebezpieczne dla lekarzy i innych pacjentów – mówi prok. Wierzchołowski.

Na razie śledczy nie dostali odpowiedzi.

Inicjał bohaterki 
    został zmieniony

rp.pl

Najczęściej czytane