Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Dziwna śmierć po interwencji policji

Grażyna Zawadka 25-11-2014, ostatnia aktualizacja 25-11-2014 10:49

Funkcjonariusze zabrali 56-latka z domu. Sześć godzin później nie żył.

autor: Łukasz Solski
źródło: Fotorzepa

Jest 23 marca 2014 r., krótko przed północą, blok na warszawskiej Ochocie. Monika K. wraca do domu, ale ojciec nie chce jej wpuścić. Zniecierpliwiona wzywa policjantów. – Nie mogłem znaleźć klucza – tłumaczy im się Grzegorz K.

Po wejściu policjantów sąsiadka słyszy szamotaninę w mieszkaniu. Kilka minut później córka widzi uszkodzone drzwi harmonijkowe do pokoju i przewróconą suszarkę. – A tata leży na dywanie, ręce ma skute z tyłu kajdankami – opowiada Monika. – Jeden policjant nad nim klęczy i przyciska kolanem do podłogi.

Do radiowozu wyprowadzają K. w kajdankach. Monika pyta, dokąd go zawiozą. Słyszy, że „najprawdopodobniej na izbę wytrzeźwień. Na pewno do rana ojciec do domu nie wróci".

Wtedy ostatni raz widzi ojca żywego. Przed 7 rano inni policjanci znajdują go na terenie ogródków działkowych na Szczęśliwicach. Leży na drodze, w kałuży.

– Prowadzimy śledztwo w sprawie spowodowania śmierci Grzegorza K. oraz podejrzenia niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy policji w związku z nieprawidłowościami przy podjęciu przez nich interwencji – mówi Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Z 23 na 24 marca służbę patrolową pełnili Mariusz K. i Paweł P. z komendy rejonowej. Prokuratura nie ujawnia, co zeznali. Z nieoficjalnych informacji „Rzeczpospolitej" wynika, że ich relacja jest skąpa, a tłumaczenia, dlaczego zostawili podchmielonego K. w środku nocy, mętne. Mieli stwierdzić, że był agresywny i że w mieszkaniu założyli mu kajdanki, ale w radiowozie miał się uspokoić.

– Zgodnie z procedurą osobę będącą pod wpływem alkoholu policjanci powinni zawieźć do izby wytrzeźwień, policyjnej izby zatrzymań albo oddać pod opiekę osoby najbliższej lub godnej zaufania (za zgodą tej osoby) lub – jeśli to możliwe – pozostawić w domu, o ile domownicy wyrażają na to zgodę – zwraca uwagę adwokat dr Katarzyna Kita-Wałęka, pełnomocnik rodziny zmarłego.

Na początku śledztwa rzecznik prokuratury mówił, że – według policjantów – K. nie spełniał kryteriów, by go zostawić w izbie wytrzeźwień, bo „nie był w stanie upojenia, nie zagrażał bezpieczeństwu swojemu i innych osób".

Śledczy ustalili, że policjanci krążyli ulicami. Podjechali też pod komendę, a jeden wszedł do środka, by skorzystać z toalety. K. został w radiowozie, choć mogli wprowadzić go do budynku i zbadać alkomatem.

Jak twierdzą funkcjonariusze, na działkach otworzyli drzwi radiowozu i tak zakończyli interwencję. – Podobno tata miał prosić, żeby podwieźli go do kolegi, więc wysadzili go blisko działek. Ale tata żadnego kolegi tam nie miał – podkreśla córka.

O której godzinie i z jakiego powodu zmarł K.? Medyk sądowy miał orzec, że zgon nastąpił na skutek zatrzymania akcji serca spowodowanego niewydolnością krążenia. Zauważył u K. złamanie żebra. – Kiedy i jak do niego doszło? Czy ktoś mu robił sztuczne oddychanie? – zastanawiają się bliscy K.

Biegły kryminolog miał z kolei odkryć ślady krwi m.in. na tylnym siedzeniu radiowozu, ubraniach K. i jednego z policjantów.

Prokuratura nie wypowiada się o godzinie i przyczynie śmierci. – Zlecono opinie biegłych z biologii (m.in. dotyczącą DNA), daktyloskopii, medycyny sądowej oraz mineralogii – mówi tylko prok. Nowak. Ta ostatnia dotyczy badania ziemi z podeszwy butów K., co pomoże ustalić, czy zwłoki przenoszono.

K. miał 56 lat. – Był genialnym mechanikiem, ale stracił pracę i utrzymywał się z dorywczych zajęć – opowiada jego znajomy. – Widziałem go po kielichu, wiem, że bywał zadziorny, ale nie mógł stwarzać zagrożenia.

Policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych wszczęło postępowanie wyjaśniające. – Policjanci najpierw byli zawieszeni, teraz nie pełnią patroli – mówi Mariusz Mrozek, rzecznik KSP.

Monika nie może sobie darować, że wezwała wtedy policjantów. – Nie zrobiłabym tego, ale był taki zimny dzień i chciałam się dostać do domu – mówi.

rp.pl

Najczęściej czytane