Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Kosztowna pomyłka ABW

Grażyna Zawadka 30-04-2015, ostatnia aktualizacja 29-04-2015 23:14

Menedżer żąda 351 tys. zł odszkodowania. ABW zrobiła mu nalot, bo pomyliła adresy.

Siedziba ABW przy ul. Rakowieckiej
źródło: Wikimedia Commons
Siedziba ABW przy ul. Rakowieckiej

Zamiast na dom Chińczyka podejrzewanego o pranie brudnych pieniędzy ABW urządziła nalot na dom też obcokrajowca, ale Słowaka. Później były przeprosiny, lecz Agencja miała pecha: poszkodowany to menedżer wysokiego szczebla w międzynarodowym koncernie z branży medycznej, łatwo nie odpuszcza. Za stres i utratę zdrowia zażądał odszkodowania, sprawa oparła się o konsula i szefów ABW, bada ją prokuratura.

„Pourazowy zespół bólowy"

Kiedy się spotykamy, energiczny 40-latek w eleganckim garniturze opowiada ze szczegółami o tym, co zafundowała mu ABW. – Wpadli jak burza, myślałem, że wdarli się bandyci – wspomina Michał C. (prosi o niepodawanie nazwiska). Z żoną i dwójką dzieci mieszka w Konstancinie pod Warszawą w wynajętym domu.

Horror przeżył 12 grudnia 2013 r. O szóstej rano usłyszał hałas na dole. Zszedł z sypialni i ujrzał kobietę dobijającą się do drzwi. Otworzył, sądząc, że potrzebuje pomocy. – Wtedy wtargnęli zamaskowani ludzie z bronią. Ubrani na czarno, z latarkami przy karabinach. Krzyczeli, jeden wciskał mi lufę w ramię, popychał, aż upadłem na podłogę. W krzyżu poczułem silny ból – opowiada.

Po chwili weszli kolejni intruzi. Kobieta, która się dobijała do drzwi, pytała leżącego, jak się nazywa i czy to dom pod numerem 8. – Mężczyzna we mnie celował – mówi menedżer.

Kiedy funkcjonariuszom wyjaśnił, że mieszka pod szóstką, przybysze zaczęli dopytywać o sąsiada spod ósemki. – Podali dziwnie brzmiące nazwisko i pytali, czy domy się łączą – opowiada C. Gdy jego żona wyjaśniła, że obok mieszka chińska rodzina, a przejścia nie ma, ekipa ruszyła do wyjścia. – Wtedy na ich kamizelkach zobaczyłem napis „ABW". W internecie sprawdziłem, że to służba specjalna – mówi menedżer.

W najściu brały udział cztery zamaskowane osoby i trzy w cywilu. Okazało się, że ABW pomyliło adres.

Menedżer zgłosił incydent pracodawcy, prawnikom i ambasadzie Słowacji. Pojechał też do szpitala w Warszawie. – Czułem ból w krzyżu – mówi.

W opinii sądowo-lekarskiej lekarz stwierdził dwucentymetrowy siniak na ramieniu i uraz kręgosłupa, wskazując, że mógł powstać przez nagły upadek. Szpitalny neurolog zdiagnozował „ostry, pourazowy zespół bólowy kręgosłupa". – Zrobili mi rentgen i przepisali tabletki – opowiada C.

Ból się nasilał, menedżer pojechał do szpitala na Słowacji, gdzie lekarze orzekli, że ma pęknięty dysk i ostry stan zapalny.

– Pięć dni po najściu ABW w szpitalu w Bratysławie zrobili mi rezonans magnetyczny, a dwa dni później w drugim szpitalu mnie operowali – wspomina. Michał C. nie ma wątpliwości, że nabawił się urazu, gdy pchnięty przez funkcjonariuszy ABW upadł na podłogę. – Ból pojawił się natychmiast po upadku, a ustąpił po operacji – zaznacza.

„Powyższe wskazuje bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy zastosowaniem środków przymusu bezpośredniego (...) a opisanym w dokumentacji medycznej urazem" – napisał do prokuratury jego pełnomocnik mec. Radosław Pośnik.

„Ślad w psychice"

ABW przyznała się do pomyłki. Nazajutrz po najściu ppłk Robert Nawrot z delegatury Stołecznej Agencji wystosował do C. pisemne przeprosiny i wyrazy ubolewania. – Kwestionujemy okoliczności zachowania funkcjonariuszy podawane przez poszkodowanego – zastrzega jednak Maciej Karczyński, rzecznik ABW. Agencja twierdzi, że funkcjonariusze pukali, po wejściu „głośno i wyraźnie oznajmili, jaką instytucję reprezentują", i nie użyli siły, bo menedżer na ich polecenie sam się położył na podłodze.

W jaki sposób doszło do pomyłki? – Stało się tak wskutek błędnych wniosków wyprowadzonych przez funkcjonariuszy z analizy niejednoznacznych informacji, nieodpowiadających stanowi faktycznemu, zawartych w różnych dokumentach urzędowych – twierdzi rzecznik.

W niektórych aktach miał być adres „6/8". „Bezpośredni ogląd" miejsca – zdaniem ABW – nie wchodził w grę z obawy przed dekonspiracją. – Winni pomyłki zostali ukarani dyscyplinarnie i finansowo – dodaje Maciej Karczyński.

– Wynajmuję dom pod szóstką, jesteśmy tu zameldowani. Na froncie jest duży, oświetlony numer. Domy stykają się garażami, ale są oddzielne. Wystarczy wejść do internetu, by zobaczyć, że to dwa różne adresy – mówi C. Jego prawnicy zaproponowali kwotę ugody w wysokości 351 tys. zł. Z tytułu odszkodowania za utracone zarobki, leczenie, obsługę prawną i jako zadośćuczynienie. – Mam na wszystko rachunki. Przez najście nie mogłem pracować, dzieci nie chodziły do szkoły, a była opłacona – mówi C.

– Przez użycie siły doszło do przemieszczenia i pęknięcia dysku kręgosłupa, co wymagało operacji – twierdzi prawnik menedżera. – Najście pozostawiło ślad w psychice kilkuletnich dzieci państwa C. Świadczą o tym ich rysunki – dodaje mec. Pośnik.

ABW uważa, że brak dowodów na związek urazu z akcją. Twierdzi, że menedżer już wcześniej leczył się z powodu dolegliwości kręgosłupa, a uraz mógł powstać „w każdym momencie". Oferuje 5 tys. zł zadośćuczynienia.

– Mój klient miał problemy z kręgosłupem, ale nie wymagały leczenia operacyjnego i nie przeszkadzały mu prowadzić aktywnego trybu życia – podkreśla mec. Pośnik.

Kondycję C. przed zajściem i po nim opisują jego współpracownicy i szef. Twierdzą, że wcześniej był sprawny. Za to po akcji ABW miał problem nawet z siedzeniem. – Jeździłem na nartach, a dzisiaj mam 40 lat i nie mogę wziąć dziecka na ręce – mówi Michał C.

„Omyłkowy szturm"

Wiosną 2014 r. wiceszef ABW Kazimierz Mordaszewski spotkał się z ambasadorem Republiki Słowackiej. Do ugody nie doszło. W sądzie jest wniosek o postępowanie pojednawcze. Michał C. zawiadomił o najściu prokuraturę. Ta śledztwo wszczęła dopiero wtedy, gdy nakazał to sąd, uznając, że koniecznie trzeba zbadać, czy ten, kto przygotował akcję, nie popełnił „szeregu zaniechań, które skutkowały na szczęście tylko omyłkowym szturmem na dom niewinnych ludzi, a mogły skutkować znacznie bardziej poważnymi następstwami". Sąd polecił m.in. przesłuchać funkcjonariuszy, żonę C. i osoby, które widziały go przed zajściem i po nim. Zalecił analizę dokumentów akcji i powołanie biegłego do oceny powstałego u C. urazu.

– Trwa śledztwo w sprawie podejrzenia przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy ABW – mówi Jolanta Wrońska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Piasecznie.

Opinia biegłego jest korzystna dla C. Stwierdził, że w zdarzeniu doznał on obrażeń w postaci sińca na ramieniu i urazu okolicy kręgosłupa lędźwiowo-krzyżowego oraz że „jest mało prawdopodobne, by uraz miał powstać podczas samodzielnego położenia się pokrzywdzonego na podłodze". Mec. Pośnik przekonuje, że sprawa ma też ważny wymiar społeczny. – Akcję przygotowano w sposób rażąco nieprofesjonalny, przez co doszło do bezprawnego wtargnięcia – mówi. – Prokuratura musi ocenić także, czy funkcjonariusze naruszyli mir domowy, wdzierając się do niewłaściwego domu. Zbadanie tej sprawy może się przyczynić do bardziej odpowiedzialnego przygotowywania akcji przez służby, by w przyszłości nie dochodziło do takich pomyłek.

ABW w stanowisku dla prokuratury stwierdziła, że plan czynności opracowany przed akcją jest niejawny.

Michał C. jest rozgoryczony postawą ABW. – Przyznali się do pomyłki, ale unikają odpowiedzialności. Pracowałem w Czechach, Austrii, w Polsce dobrze się czułem aż do feralnego dnia – zaznacza.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane