Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Poszło z dymem

Piotr Wesołowicz 06-05-2016, ostatnia aktualizacja 06-05-2016 10:54

Lech i Legia zapłacą za zachowanie kibiców na Stadionie Narodowym.

Race na polu karnym Legii podczas finału Pucharu Polski.
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
Race na polu karnym Legii podczas finału Pucharu Polski.

W czwartek nad tym, jak osądzić finalistów Pucharu Polski, naradzała się Komisja Dyscyplinarna PZPN. Związek zdecydował się ukarać kluby finansowo. Lech zapłaci 250 tys. zł, a Legia – 100 tys. Ucierpią także kibice. Komisja postanowiła, że domowe mecze Lecha w Pucharze i Superpucharze Polski przez najbliższy rok będą rozgrywane bez udziału publiczności.

Poznaniacy w przyszłym sezonie nie będą mogli też jeździć na pucharowe spotkania wyjazdowe. Fani Lecha otrzymali także zakaz wyjazdów do końca obecnego sezonu ekstraklasy. Dodatkowo kluby będą musiały wyrównać PZPN-owi straty, które ten poniesie w związku z kosztami napraw na Stadionie Narodowym. Wedle umowy to związek zapłaci operatorowi za szkody wyrządzone podczas finału, ale potem zażąda zwrotu pieniędzy od klubów. Jeśli te nie będą chciały zapłacić, odpowiedzą dyscyplinarnie.

Kary, które zasądzono, są dotkliwe, ale nie najsurowsze. Początkowo mówiło się bowiem, że Lech może zostać nawet wykluczony z kolejnych rozgrywek o Puchar Polski. W ten sposób klub odczuje stratę, ale bezpośrednio nie ucierpią najmniej winni, czyli piłkarze.

Po czyjej stronie jest wina? Zarządca stadionu nie ma wątpliwości – zawinił PZPN. Z kolei związek ma żal do klubów, którym oddał do dystrybucji bilety na dwie „kibicowskie" trybuny. – To kluby prowadziły sprzedaż, to one są odpowiedzialne. My ze swojej strony zrobiliśmy wszystko, by finał był świętem piłki – zapewniał na łamach „Rz" Zbigniew Boniek.

W trakcie poniedziałkowego finału chuligani rzucali palące się race na murawę, jedna z nich trafiła bramkarza Legii Arkadiusza Malarza. Fani z Poznania doprowadzili do przerwania meczu, a gdy sędzia Szymon Marciniak starał się je dokończyć, wciąż bombardowali pole karne Legii racami.

– Rzucanie palących się rac na boisko podczas gry przez fanów poznańskiej drużyny jest godne najwyższego potępienia. Fani Legii, odpalając race dymne, także popsuli widowisko. Nie ma i nigdy nie było naszej zgody ani tolerancji dla takich incydentów – napisał w oświadczeniu PZPN.

Skoro niesmak pozostawił finał Pucharu Polski, to może bardziej ekscytujący okaże się ligowy hit Legia – Piast? W niedzielę przy Łazienkowskiej być może najważniejszy mecz sezonu. Legia, lider, podejmie drugiego w tabeli Piasta. Oba zespoły mają tyle samo punktów, po 37, ale prowadzi Legia dlatego, że wygrała sezon zasadniczy.

Dariusz Dziekanowski stwierdził w rozmowie z „Rz", że mecz z Piastem powinien być dla legionistów przyjemnością. Chciałby tego również trener Stanisław Czerczesow, który lubi powtarzać, że w jego słowniku nie ma słowa „problem", bo Legia to zespół o najwyższym budżecie, z najlepszymi zawodnikami, a do tego z zapełnionym stadionem. Ale presja jest, i to nadzwyczajnie wysoka, nawet jak na tak medialny klub jak Legia.

Jego współwłaściciel Dariusz Mioduski mówił niedawno, że w ogóle nie bierze pod uwagę tego, że zespół Czerczesowa po mistrzostwo nie sięgnie. – Nie ma zmiłuj. Za dużo zainwestowaliśmy w zawodników, by teraz się asekurować – powiedział. Nie zmienia tego nawet wygrana w Pucharze Polski.

Piast co prawda dysponuje ledwo szóstą częścią budżetu Legii, w składzie nie ma ani jednego gracza wartego ponad milion euro (według fachowego serwisu Transfermarkt Legia ma ich dziewięciu), ale może z tego właśnie powodu gliwiczanie, w przeciwieństwie do rywali nie grają z nożem na gardle. – Mecz w Warszawie będzie dla nas uhonorowaniem całego sezonu. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty i musimy to potwierdzić w niedzielę – powiedział napastnik Piasta, Czech Martin Nespor.

Gliwiczanie wydają się w swej argumentacji wiarygodni. W trakcie sezonu mieli okazję zahartować się w walce o dobre imię. Najpierw z tymi, którzy traktowali ich jako ciekawostkę, która pojawiła się na początku rozgrywek, ale szybko zniknie. Potem, w zimie musieli przekonać samych siebie, że pomimo kuszenia przez inne kluby, warto w Gliwicach zostać i walczyć o mistrzostwo. Nie złamał ich też kryzys w rundzie rewanżowej, a już w grupie mistrzowskiej nie dali uciec liderowi.

Piast na szczęście nie uwierzył w powszechne mniemanie, że tytuł jest już przypisany do Legii.

Ale trzeba też pamiętać, że zespół z Gliwic z Legią w stolicy jeszcze nigdy nie wygrał. Remis z rundy zasadniczej był pierwszą zdobyczą, którą piłkarze Piasta przywieźli z Warszawy.

Kiedy przełamać tę serię, jeśli nie w drodze po tytuł?

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane