Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Dysydent z KGB

Krystyna Kurczab-Redlich 29-04-2017, ostatnia aktualizacja 29-04-2017 00:03

W Rosji za badanie sprawy Katynia grożono mu śmiercią, a w Polsce, do której uciekł, nikogo jego los nie interesował. Musiał żebrać na ulicy.

Fragment ekspozycji Muzeum Katyńskiego
autor: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa
Fragment ekspozycji Muzeum Katyńskiego

Był 1998 r. – Stop! Zawracać! Do Rosji! – usłyszał od polskiego pogranicznika kierowca niewielkiej ciężarówki. Wtedy pasażer – szczupły, smagły trzydziestoparolatek – podsunął mu pod nos pismo z polskim orłem w herbie oraz pieczęcią prezydenckiej kancelarii. Na czerpanym papierze zapewniano o „szczerym szacunku za bezkompromisowość i odwagę, z jaką podjął się pan zbadania trudnej sprawy Katynia. Godna uznania jest pańska postawa i oddanie poszukiwaniu prawdy, które przekonują, że wciąż nie brakuje ludzi gotowych dla niej ponieść przykre konsekwencje...". Były major KGB Oleg Zakirow – adresat owego pisma – uciekał od „przykrych konsekwencji" w Rosji, gdzie grożono mu śmiercią, do Polski, która zgotowała mu głównie lata nędzy i poniewierki.

W drugi dzień świąt wielkanocnych przeniósł się do lepszego świata.

Mógł nie widzieć, nie słyszeć

– Źle pani wybrała – powiedział do żony Zakirowa jeden z szefów KGB w Uzbekistanie, gdzie Oleg się urodził, studiował prawo, a w 1975 r. wstąpił do KGB. – Nie zrobi on kariery, on „czużak", obcy, nie nasz.

Rzeczywiście: Oleg dowódcom się nie podlizywał, łapówek nie brał, nie palił, nie pił, przestrzegał prawa i był wyczulony na niesprawiedliwość. Chodząca ilustracja ówczesnej pieśni o ludziach z KGB, których „serca są gorące, umysł chłodny, a ręce czyste". Z ulgą więc przełożeni wysyłali Zakirowa – specjalistę od badania przestępstw korupcyjnych – jak najdalej od swych mateczników. Wreszcie trafił o tysiące kilometrów dalej, na południowy zachód Rosji, do Smoleńska.

Mógł tam – jak większość – nie dostrzegać rzeczy strasznych. Nie widzieć, nie słyszeć, nie mówić. Usłyszał jednak, że nowo wybudowany dom stoi na szczątkach rozstrzeliwanych tu ofiar stalinowskiego terroru; widział koparkę wydobywającą ludzkie kości i myślał, że rozstrzelano ich podobnie jak w 1931 r. jego dziadka o szlacheckim nazwisku Madaminhodżajew, na przykład tylko za to, że ten – w swojej naiwności – bąknął coś „nieprawomyślnego" na bazarze... Zakirow usłyszał też, jak emeryt Tabaczkow mówił, iż w Katyniu leżą też polscy oficerowie rozstrzelani w 1940 r. przez NKWD, i jak obecny przy tym szef krzyknął: „Bzdura, to Niemcy ich rozstrzelali!". Mógł też Zakirow nie żądać usunięcia dacz oficerów KGB z katyńskiej ziemi.

I wreszcie mógł zaniechać poszukiwań świadków i wykonawców zbrodni na Polakach, jak żądało od niego bezpośrednie dowództwo, centrala KGB w Moskwie i jak chciał sam prezydent Gorbaczow. Ale on uparcie wkraczał do mieszkań wytropionych przez siebie funkcjonariuszy NKWD i – powołując się na pieriestrojkę oraz głasnost – machając im przed nosem służbową legitymacją, żądał prawdy o tym, co robili w katyńskim lesie wiosną 1940 r., co widzieli. Dzięki temu trafiły do katyńskiego śledztwa nazwiska Iwana Titkowa, Iwana Nozdriewa, Kiryłła Borodienkowa.

Śledzą go, podsłuchują. Zamykają przed nim archiwum, znęcają się na zebraniach partyjnych: „domorosły szpieg uganiający się za sensacją dla autoreklamy", „nieetycznie postępujący komunista", „rzucający cień na dobre imię czekistów wyrzutek", gbur... Nikt go nie broni. A on pisze do KC KPZR, do Rady Najwyższej ZSRR, do prezydenta Jelcyna, do prasy, domagając się ujawnienia prawdy o zbrodni katyńskiej. Za brak pokory zostanie ukarany oficerskim sądem honorowym, a także sądem zwykłym. I wreszcie – zgodnie z ekspertyzą psychiatryczną wykazującą „schizofrenię o wolnym przebiegu" – zostanie usunięty z KGB.

Lata nędzy i poniewierki

Jakiś czas wcześniej konsul generalny RP, Michał Żórawski, sprowokowany artykułem w jednej z gazet usiłuje dotrzeć do Zakirowa. Oficjalnie było to niemożliwe bez zgody komendy KGB w Smoleńsku, a nawet komendy głównej w Moskwie. Zgody nie udzielono, więc Żórawski zaproponował mi wspólny wyjazd do Smoleńska. I pewnego wieczoru, znalazłszy wreszcie właściwe drzwi, zapytałam przerażonego Zakirowa, czy zechce porozmawiać z polskim konsulem nieoficjalnie (jakżeby bowiem czuł się wysoki rangą dyplomata, gdyby usłyszał odmowę?). Zechciał. I oddał nam zebrany przez siebie materiał. Niebawem ambasador RP w Moskwie Stanisław Ciosek wręczył mu Złoty Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej.

Wyrzucony z KGB Zakirow nie może dostać żadnej pracy, nawet fizycznej. Żonie zostaje zmniejszona renta, córka nie może się dostać na uniwersytet. Konsul Żórawski pomaga jej w wyjeździe na studia do Łodzi. Potem obydwaj dyplomaci wyjeżdżają z Moskwy na inne placówki, ja zmieniam miejsce zamieszkania. Oleg zostaje z kłopotami sam. W 1997 r. kilkakrotnie ktoś grozi mu śmiercią, dwa razy potrąca go motocykl. Podejmuje desperacką decyzję i niebawem staje na polskiej granicy, gdzie przed werdyktem ludzi w mundurach uchroni go papier z orzełkiem w herbie.

Podpisany na tym papierze urzędnik, kiedyś uroczyście zobowiązujący się do pomocy, dwukrotnie nie zechce się z nim spotkać. Za resztki pieniędzy ze sprzedaży mieszkania w Smoleńsku (większość przepadła w banku podczas wielkiego krachu w 1998 r.) Zakirowowie wynajmują coraz to mniejsze klitki. Uruchamiają procedurę uchodźczą. Oficjalnie pracować im nie wolno. Żona Olega sprząta mieszkania i biura. Oleg pracuje jako betoniarz, murarz, dekarz. Raz płacą mu za pracę, raz nie, często żadnej pracy nie ma. Żona i córka wciąż piszą pisma, prośby, wypełniają ankiety. Otoczony lumpami, pijakami, byłymi więźniami czy zwykłymi bezrobotnymi, zgnębiony przeciwnościami Oleg popada w depresję, traci ochotę do życia. I siły też. Gdy zabrakło pieniędzy na żyletki, zarośnięty siadł na Piotrkowskiej i żebrał.

W 2000 r. „Rzeczpospolita" wydrukowała mój duży artykuł o Zakirowie, jego życiu i dokonaniach. I do redakcji przyszedł list od Olega, a w nim, oprócz podziękowań, te słowa: „Mieszkamy w Łodzi, nie mamy żadnej pomocy ani pracy, ani mieszkania, ani ubezpieczenia. Prosimy o wsparcie, o wstawienie się u prezydenta Łodzi, u kogokolwiek, żebyśmy chociaż stały pobyt dostali". Wojewoda łódzki z nim nie rozmawia, Urząd do spraw Repatriacji żąda coraz to nowych dokumentów, Rodzina Katyńska w Łodzi Zakirowem się nie interesuje. „Odechciało mi się żyć" – napisze kiedyś we wspomnieniach.

Spóźnione laury

W 2002 r. „Gazeta Wyborcza" drukuje kolejny tekst o nim z prośbą o polskie obywatelstwo. Z dobrym skutkiem. Fragmenty wspomnień Zakirowa drukuje pismo „Nowaja Polsza". Interesują się nim media. Namówiony przez politologa Tadeusza Kisielewskiego i pisarza Stanisława Jankowskiego Zakirow pisze wspomnieniową książkę „Obcy element", która zostaje oceniona jako najlepsza książka historyczna 2010 r. Telewizja krakowska robi o nim dokumentalny film. Od prezydenta Kwaśniewskiego otrzymuje Krzyż Kawalerski, od Komorowskiego – Krzyż Oficerski. Za późno. Na kopercie z pieczęcią, w której przyszła jakaś kolejna odmowa, Oleg nabazgrał: „Zamęczył mnie wiek dwudziesty/ I jego skrwawione rzeki./ I nie mówcie o prawach człowieka/ Ja już dawno nie jestem człowiekiem".

Umarł nagle. Między obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej a krzyżem prawosławnym. Uzbek po ojcu, Rosjanin po matce, z obywatelstwa Polak.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane