Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Jak zostać królem

Artur Bartkiewicz 24-07-2017, ostatnia aktualizacja 24-07-2017 00:00

Na świecie istnieje kilkaset państw, których próżno szukać na mapie, ale które mają swoje flagi, hymny, konstytucje a czasem nawet toczą wojny.

Książę Hutt River Leonard Casley w 1977 roku wypowiedział Australii wojnę, a po kilku dniach poinformował władze w Canberze o zakończeniu działań zbrojnych. Po tym bezkrwawym konflikcie zwrócił uwagę australijskim władzom, że państwo niepokonane w czasie konfliktu zbrojnego jest suwerenne.
źródło: AFP
Książę Hutt River Leonard Casley w 1977 roku wypowiedział Australii wojnę, a po kilku dniach poinformował władze w Canberze o zakończeniu działań zbrojnych. Po tym bezkrwawym konflikcie zwrócił uwagę australijskim władzom, że państwo niepokonane w czasie konfliktu zbrojnego jest suwerenne.
Do Republiki Molossii nie można wwozić tytoniu i plastikowych toreb. Choć położona jest w pustynnej Nevadzie, to ma własną Marynarkę Wojenną, złożoną z kilku pontonów.
źródło: EAST NEWS
Do Republiki Molossii nie można wwozić tytoniu i plastikowych toreb. Choć położona jest w pustynnej Nevadzie, to ma własną Marynarkę Wojenną, złożoną z kilku pontonów.
Księstwo Sealand powstało na platformie przeciwlotniczej niedaleko wód terytorialnych  Wielkiej Brytanii. Niedawno państwo wystawione zostało na sprzedaż.
źródło: EAST NEWS
Księstwo Sealand powstało na platformie przeciwlotniczej niedaleko wód terytorialnych Wielkiej Brytanii. Niedawno państwo wystawione zostało na sprzedaż.

James Thomas Mangan, mieszkaniec Chicago, pewnego wieczoru toczył długą rozmowę o życiu i śmierci ze swoim partnerem w interesach Ernestem Ecklandem. Panowie byli w nastroju filozoficznym – i w pewnym momencie Eckland wskazał palcem na widoczne za oknem, rozgwieżdżone niebo i wygłosił historyczną sentencję: „Dużo tam tego jest" (w oryg. Plenty of stuff out there).

Mangan musiał przyznać rację Ecklandowi – a refleksja kolegi skłoniła go do zadania sobie pytania: do kogo to wszystko, co otacza Ziemię, należy? Szybko odkrył, że Wszechświat nie należy do nikogo – przynajmniej w świetle ówczesnego amerykańskiego prawa. Zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego z 1946 roku i ustawą z 1926 roku regulującą kwestię lotnictwa cywilnego w USA (tzw. Air Commerce Act) przestrzeń powietrzna nad posiadanymi przez ludzi nieruchomościami nie była ich własnością.

Upewniwszy się, że wkracza na ziemię (a raczej w przestrzeń) niczyją, 20 grudnia 1948 roku Mangan ogłosił uroczyście narodziny Narodu Przestrzeni Niebieskiej (ang. Nation of Celestial Space) – czyli Celestii, stając się władcą Wszechświata. Na proklamacji jednak nie poprzestał – po proklamowaniu kosmicznego państwa Mangan udał się do urzędnika odpowiedzialnego za rejestr umów hrabstwa Cook w Illinois, od którego zażądał zarejestrowania dokumentu poświadczającego aneksję kosmosu. Urzędnik odmówił, ale Mangan był uparty – odwołał się od tej decyzji do stanowego prokuratora generalnego, który wydał opinię korzystną dla władcy Celestii. I tak akt aneksji Wszechświata znalazł się w urzędowym rejestrze. – Tysiące ludzi mogły wpaść na ten pomysł. Ale ja jestem jedynym, który dokonał formalnego zajęcia – mówił później.

Kawałek kosmosu dla każdego

Po dopełnieniu tych formalności Mangan ruszył do ofensywy dyplomatycznej. Wkrótce do resortów spraw zagranicznych 74 państw świata wpłynęło pismo podpisane przez Pierwszego Reprezentanta (tak Mangan się tytułował) Celestii z prośbą o uznanie kosmicznego państwa. Mangan zaczął się również upominać o miejsce w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Ale – choć był to niewątpliwie pierwszy kontakt ludzkości z cywilizacją pozaziemską – władca kosmosu został całkowicie zignorowany. Nie załamał się jednak i oświadczył publicznie, że jest przekonany, iż przed jego śmiercią doczeka się uznania przynajmniej ze strony jednego ziemskiego państwa. Uprzedzając fakty – ta prognoza się nie sprawdziła.

Mimo braku jakiegokolwiek uznania ze strony społeczności międzynarodowej, Mangan żądał respektowania swojej suwerenności w kosmosie. Rządy USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR poinformował, że jakiekolwiek testy broni atomowej w przestrzeni kosmicznej uzna za pogwałcenie suwerenności Celestii. Protestował też przeciwko naruszaniu jego terytorium przy umieszczaniu na orbicie pierwszych satelitów – ale ostatecznie zgodził się na ich goszczenie. Kategorycznie natomiast nie godził się na umieszczanie w przestrzeni powietrznej żadnych urządzeń wyposażonych w technologię wojskową.

Mangan konstytucji Celestii nie spisał, ale pewne prawa ustalił. W jego Przestrzeni Niebieskiej miało nie być podatków (bo, jak mówił, nie lubi podatków) ani wyborów (bo nie lubił też głosować). Mieszkańcy jego państwa mieli być nie obywatelami, lecz udziałowcami – Mangan planował bowiem sprzedawanie kosmicznych „działek" wielkości Ziemi po okazyjnej cenie – jednego dolara. Ostatecznie żadnej działki nie sprzedał, choć liczba osób, które przez lata zgłaszały chęć przyłączenia się do jego kosmicznego narodu, miała wynieść ok. 70 tysięcy.

Jak na państwo przystało Mangan stworzył walutę Celestii – emitując serię złotych monet określonych mianem celestonów (dziś są atrakcyjnym kąskiem dla numizmatyków). Celestia wyemitowała też serię własnych znaczków.

Ambitny mieszkaniec Chicago wierzył, że jego kosmiczne dzieło będą kontynuować najbliżsi członkowie rodziny, których obdarzył prestiżowymi tytułami - jego córka, Ruth Mangan Stump, została Księżniczką Narodu Przestrzeni Niebieskiej, a wnuczkowie zostali książętami Marsa i Drogi Mlecznej. Po 20 latach bezskutecznego starania się o uznanie na arenie międzynarodowej Mangan doszedł do wniosku, że skoro w tym czasie nikt nie wystąpił publicznie przeciwko roszczeniom Celestii, oznacza to de facto jej uznanie. Pierwszy Reprezentant Celestii zmarł w 1970 roku i wraz z nim skończyła się historia jego państwa.

Aby oddać sprawiedliwość Manganowi, trzeba zaznaczyć, że poza rozgłosem, jaki przyniosło mu bezkrwawe zajęcie Wszechświata, istnienie Celestii miało również służyć idei pacyfizmu. Mangan przekonywał, że ludzie, którym oferował cały Wszechświat, zrozumieją, jak bezsensowne są wojny toczone o skrawki ziemi – po co bowiem umierać za kawałek przestrzeni, skoro w nieskończoności każdemu można wykroić działkę dowolnej wielkości? – Jeśli posiadasz przestrzeń o promieniu 8 tysięcy mil i obwodzie 25 tys. mil, możesz dojść do wniosku, że wojna jest czymś śmiesznym – mówił.

Celestia była przykładem mikronacji – czyli podmiotu posiadającego pewne cechy państwa – takie jak flaga, hymn, władza uznająca się za suwerenną, własne prawa, własna waluta oraz określone terytorium, nad którym deklaruje swoją zwierzchność – które jednak nie jest uznawane przez społeczność międzynarodową, a swoje istnienie opiera na jednostronnej deklaracji założyciela.

Mikronacji pretendujących do sprawowania kontroli nad określonym terytorium na Ziemi jest obecnie kilkadziesiąt. Gdyby rozszerzyć je o byty istniejące głównie w przestrzeni wirtualnej – ich liczba rośnie do ok. 400 (tyle mikronacji miało istnieć pod koniec 2015 roku). To wyłącznie szacunki, bo owe quasi-państwa powstają równie szybko, jak szybko znikają.

Choć większość mikronacji nie stara się o uznanie międzynarodowe, to niektóre powołują się na podstawy prawne pozwalające im na dołączenie do narodów świata. Najczęściej przywoływanym dokumentem jest zawarta między krajami obu Ameryk konwencja z Montevideo z 1933 roku, definiująca państwo jako podmiot, który charakteryzuje się posiadaniem stałej ludności, suwerennej władzy, określonego terytorium oddzielonego granicą od innych państw oraz zdolności do wchodzenia w relacje międzynarodowe. W definicji tej nie ma słowa o uznaniu przez inne podmioty (państwa i organizacje międzynarodowe), co stwarza furtkę dla wszystkich samozwańczych królestw, księstw i republik do oświadczania, że są one państwami, nawet wtedy, gdy – podobnie jak w przypadku Celestii – cały świat ignoruje ich istnienie.

Mikronacja nie musi jednak zostać zaproszona do ONZ, by być czymś więcej niż tylko zabawą. Zwraca na to uwagę Julien Oueillet, dziennikarz zajmujący się m.in. tematyką takich quasi-państwowych tworów.

– Co może zrobić osoba, która chce działać w społeczeństwie? Może stworzyć organizację non profit, organizację pozarządową, firmę, związek zawodowy, partię polityczną – jest wiele narzędzi oddziaływania. Mikronacje, jeśli zostaną mądrze zaprojektowane, a ich działanie realizowane jest w interesujący sposób, stają się kolejnym narzędziem, którego osoby fizyczne mogą używać do osiągania swoich celów – podkreśla.

Praktyka pokazuje, że ma rację.

Od żartu do państwa

Najstarszą istniejącą dziś mikronacją jest Królestwo Elleore. Ową monarchię – określaną dziś przez jej poddanych jako czwarte największe królestwo nordyckie – założyła grupa nauczycieli (ojcowie założyciele są obecnie określani mianem „Nieśmiertelnych"), którzy w 1944 roku wykupili od władz Danii niewielką wyspę Elleore położoną w pobliżu Zelandii. Wyspa miała być miejscem letniego odpoczynku, ale jej nabywcy postanowili – dla żartu – proklamować królestwo, które miało być emanacją monarchicznych tradycji Danii pokazanych z przymrużeniem oka.

Kiedy projekt spotkał się z zainteresowaniem, królestwo „zyskało" tradycję – zaczęto je wywodzić od społeczności irlandzkich mnichów, którzy mieli tu mieszkać w X wieku. Doczekało się też flagi i lwa w herbie. Ten ostatni wiąże się z dość ciekawą historią – Elleore było bowiem miejscem, w którym nakręcono pierwszy duński film – obraz zatytułowany „Król i Królowa wracają do domu". 11-minutowy obraz opowiadał o dwóch lwach, które atakują i pożerają kozę oraz konia, po czym zostają zastrzelone przez filmowców. To właśnie na cześć owych lwów powstał herb wyspy, a trzech spośród sześciu dotychczasowych monarchów przyjmowało imię Leo.

Królestwo Elleore ma własny czas (przybywając na wyspę, trzeba cofnąć zegarek o 12 minut), własną walutę (od 1979 roku jest nią leo d'or), swój hymn („Ave nostre patria"). Obowiązuje tu też tajemniczy zakaz czytania powieści „Robinson Crusoe". Najważniejszym wydarzeniem w życiu mieszkańców królestwa jest święto Elleuge – a więc jeden tydzień w roku, kiedy poddani władcy Elleore przybywają na wyspę i dokonują symbolicznej koronacji panującego władcy potwierdzającej jego rządy na wyspie. Przez pozostałych 51 tygodni w roku wyspa jest niezamieszkana, ponieważ obecnie znajduje się tu rezerwat przyrody.

Niewiele młodsza od Królestwa Elleore jest Republika Saugeais, której terytorium obejmuje 11 gmin we francuskim departamencie Doubs. Podstawą istnienia owej republiki jest żart, na który pozwolił sobie Georges Pourchet, właściciel hotelu w Montbenoît, który w 1947 roku podejmował obiadem prefekta Doubs. – Czy ma pan zgodę na wjazd do Republiki Saugeais? – spytał, a gdy prefekt zaczął dopytywać, czym jest owo tajemnicze państwo, Pourchet na poczekaniu wymyślił całą historię kraju, który właśnie narodził się w jego głowie. Rozmowa skończyła się tym, że prefekt ogłosił, iż Pourchet jest prezydentem Republiki Saugeais.

Samozwańcza republika do dziś jest rządzona przez dynastię Pourchet. Po śmierci Georgesa na prezydenta została wybrana jego żona, Gabrielle – na wiecu z udziałem mieszkańców Republiki otrzymała najgłośniejsze oklaski. Gabrielle po kilku latach została ogłoszona dożywotnim prezydentem. Po jej śmierci zmodyfikowano sposób wyłaniania władz – od 2006 roku dokonuje go Kolegium Elektorów złożone z 30 osób. To właśnie ono wybrało na nowego prezydenta Georgette Bertin-Pourchet, córkę państwa Pourchet.

Oprócz prezydenta Saugeais ma swojego premiera, sekretarza generalnego i ambasadorów (rezydujących w sąsiednich regionach Francji, ale też w Belgii i Szwajcarii). Republika przyznaje też honorowe obywatelstwa, doczekała się znaczka wyemitowanego na jej cześć przez francuską pocztę, ba – ma nawet własną telewizję – Télé Doller Saugeais. Sekretarz generalny republiki Louis Perrey podkreśla jednak, że Saugeais nie ma zamiaru wybijać się na pełną niepodległość – a istnienie w tym rejonie samozwańczej republiki ma przede wszystkim przyciągnąć do Saugeais turystów.

Na wojnie z NRD

Prawdopodobnie nikt nie czerpie z posiadania swojej mikronacji tyle radości, co Kevin Baugh z rodziną – mieszkańcy Republiki Molossii, położonej w amerykańskiej Nevadzie i zajmującej powierzchnię ok. 5 tys. mkw. wokół domu Baugha.

Historia Molossii jest bardzo barwna. Państwo Baugha jest sukcesorem Wielkiej Republiki Vuldsteinu założonej 26 maja 1977 roku (to rok I według kalendarza Molossii). Republika szybko stała się królestwem, a rządy objął w niej król Jakub I – czyli James Spielman. Kevin Baugh został mianowany przez niego premierem.

Król Jakub szybko stracił zainteresowanie swoim królestwem, ale jego dzieło kontynuował Kevin Baugh. Państwo zaczęło zmieniać nazwy – przez pewien czas było znane jako Królestwo Edelstein, potem jako Królestwo Zaria. Mimo że rząd kraju – jak dowiadujemy się, czytając historię Molossii – miał charakter nomadyczny, ponieważ Baugh podróżował po Europie, królestwo wciąż się rozwijało.

W 1995 roku Baugh przeniósł królestwo do Nevady, a w 1998 roku porzucił monarchiczną formę rządów na rzecz ustroju komunistycznego. Wkrótce Molossia stała się częścią większej mikronacji – Zjednoczonych Prowincji Utopii – ale ów twór przetrwał zaledwie kilka miesięcy. 21 lutego 1999 roku Baugh proklamował powstanie komunistycznej Demokratyczno-Ludowej Republiki Molossii, która we wrześniu tego roku przekształciła się w demokratyczną Republikę Molossii. Baugh został jej prezydentem – i jest nim do dziś. Choć formalnie kraj ma swój organ ustawodawczy – Zgromadzenie Narodowe – to jednak obowiązuje w nim stan wyjątkowy, który pozwala Baughowi sprawować jednoosobowe rządy.

Od tego czasu Molossia stała się bardzo aktywną mikronacją. Po pierwsze – doczekała się swoich kolonii – czyli Farfalli w Karolinie Północnej i Desert Homestead Province w Karolinie Południowej. Po drugie – zaczęła wprowadzać własne prawa. W 2002 roku prezydent Baugh zalegalizował na swoim terytorium małżeństwa jednopłciowe, wkrótce zakazał wwożenia na teren Molossii tytoniu (w Molossii całkowicie zakazane jest palenie), plastikowych toreb i żarówek nieenergooszczędnych. Molossia ma swoją marynarkę wojenną (złożoną z kilku pontonów) oraz Akademię Marynarki Wojennej (dyplom jej ukończenia można uzyskać, uczestnicząc w kursie online i wpłacając 2 dolary na konto Republiki). Ba, Molossia ma nawet program kosmiczny – i rości sobie prawa do fragmentu Wenus o powierzchni 130 tys. km kwadratowych.

Osoby zafascynowane kulturą Molossii mogą kupić w sieci zdjęcia prezydenta z jego autografem, a także znaczki emitowane przez Molossię i mydło produkowane przez obywateli tego kraju. Molossia ma własną walutę, a nawet własny – dość skomplikowany – system jednostek miar (np. długość mierzy się tu w nortonach – jeden norton to 17,7 cm – co równa się długości dłoni prezydenta). Molossia jest otwarta na turystów – co roku przyjmuje ich kilkunastu, przy czym aby wejść na terytorium kraju, muszą mieć oni ważny paszport (co ciekawe, nie dotyczy to jednak obywateli mikropaństw – takich jak Andora czy Liechtenstein).

Molossia od blisko 40 lat toczy wojnę z NRD (która rozpoczęła się jeszcze przed powstaniem Republiki). Przyczyna wybuchu wojny jest dość nietypowa – obecny prezydent kraju na początku lat 80. XX wieku pełnił służbę w amerykańskiej jednostce stacjonującej w RFN. W ramach służby musiał wstawać rano i brać udział w ćwiczeniach, ponieważ Zachód był zagrożony atakiem ze strony państw bloku sowieckiego – a najbliższym reprezentantem tego bloku było dla Baugha właśnie NRD. Jeśli ktoś zauważy, że dziś NRD nie ma, Kevin Baugh odpowie: to nieprawda. Spadkobiercą państwa Ericha Honeckera jest bowiem – według niego – należąca do Kuby Wyspa Ernsta Thälmanna, nazwana tak na cześć przywódcy Komunistycznej Partii Niemiec z czasów Republiki Weimarskiej. Wyspa jest niezamieszkana, więc Molossia nie ma z kim rozmawiać na temat ewentualnego traktatu pokojowego. Mimo to Molossia proponuje zakup obligacji wojennych, z których środki mają być przeznaczone na zakończenie konfliktu.

– Molossia pozwala nam odkrywać czym jest budowanie państwa – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem" prezydent Baugh. – To nie jest forma sprzeciwu wobec klasycznego państwa – po prostu podoba nam się idea posiadania własnego kraju – dodaje. Jednocześnie, zdaniem Baugha, przyszłość świata może należeć do takich mikronacji. – Są bliżej obywateli. Władze większych państw często tracą kontakt ze społeczeństwem. Nam dużo łatwiej radzić sobie z każdym problemem, który pojawia się na naszej drodze – tłumaczy.

Mikronacje kontra rządy

Nie wszystkie mikronacje są jedynie formą oryginalnego spędzania czasu przez ich założycieli. Czasem proklamowanie niepodległego państwa jest wyrazem sprzeciwu wobec polityki władz i formą obywatelskiego nieposłuszeństwa. Tak było w przypadku chyba najsłynniejszej mikronacji – czyli Księstwa Sealandu.

Po II wojnie światowej Roy Bates, major brytyjskiej armii, założył stację radiową Radio Essex na platformie przeciwlotniczej Knock John – fortyfikacji zbudowanej przez Wielką Brytanię u wybrzeży kraju. Bates, uciekając na platformę, chciał ominąć ograniczenia narzucone na radiowych nadawców przez ówczesne brytyjskie prawo, które faworyzowało BBC. Platforma znajdowała się jednak w granicach wód terytorialnych Wielkiej Brytanii, więc Bates przeniósł się na położoną nieco dalej platformę Roughs Tower, która została zbudowana na wodach międzynarodowych. Ostatecznie Bates postanowił jednak nie ograniczać się do własnej stacji i 2 września 1967 roku proklamował Księstwo Sealandu,

Przyszłość księstwa nie była jednak pewna – w tym czasie Wielka Brytania postanowiła zlikwidować powojenne fortyfikacje na wodach wokół kraju. Kiedy jedna z łodzi z brytyjskimi robotnikami zbliżyła się do Księstwa Sealandu, Michael Bates, syn Roya, oddał w jej stronę strzały ostrzegawcze z pistoletu. Łódka odpłynęła, ale przeciw Batesom została założona w brytyjskim sądzie sprawa o nielegalne użycie broni. Sędzia jednak orzekł, że platforma Roughs Tower nie podlega jurysdykcji Wielkiej Brytanii, ponieważ znajduje się poza jej wodami terytorialnymi. Nowe księstwo uznało to za dowód na swoją suwerenność.

Sealand doczekał się własnych symboli, waluty, znaczków, handlował też tytułami szlacheckimi, a od pewnego momentu zaczął wydawać paszporty. 30 września 1987 roku Wielka Brytania poszerzyła granice swoich wód terytorialnych – w efekcie czego Sealand znalazł się pod jej jurysdykcją – ale władze Księstwa zignorowały to, poszerzając tego samego dnia granice własnych wód terytorialnych.

Sealand – choć nieuznany przez żadne klasyczne państwo – doczekał się nawet swojego rządu na uchodźstwie. To efekt konfliktu między Royem Batesem a byłym premierem Sealandu Alexanderem Achenbachem, który w 1978 roku najechał platformę i przez pewien czas ją okupował. Ostatecznie został jednak zakładnikiem – a jego zwolnienie z władzami Sealandu negocjował wysłany z Niemiec dyplomata (Achenbach był obywatelem Niemiec). Władze Sealandu uznały negocjacje za kolejny akt uznania swojego państwa przez społeczność międzynarodową. Po odzyskaniu wolności Achenbach ogłosił się jedynym prawowitym władcą Sealandu i powołał władze kraju na uchodźstwie. Po pewnym czasie pretensje do rządzenia Sealandem zgłosił też inny Niemiec, który przedstawiał się jako król Marduk – władze księstwa odmówiły mu jednak jakichkolwiek praw do platformy i istniejącego na niej państwa.

Obecny władca Sealandu, Michael Bates, w pewnym momencie wystawił państwo na sprzedaż. Zainteresowali się nim właściciele pirackiego serwisu internetowego The Pirate Bay. Ale akurat im Bates swego państwa nie chciał sprzedać.

Na pytanie „Plusa Minusa" o sens bycia obywatelem Sealandu obecny władca platformy Michael Bates odpowiada, że jest nim pełna „wolność słowa i wolność wyznania". Bates zdradza też, że Sealand chciałby powiększyć swoje władztwo poprzez stworzenie sztucznych wysp wokół platformy. Kiedy pytam go, czy podejmie starania o uznanie międzynarodowe swojego księstwa odpowiada, że nie zamierza o to prosić. A o różnicach między Sealandem a Wielką Brytanią mówi krótko: Sealand jest mniej szalony i bardziej wyluzowany.

Niepokonany znaczy niepodległy

Innym przykładem mikronacji, która rzuciła wyzwanie swojemu rządowi, jest istniejące w Australii Księstwo Hutt River. Do jego proklamacji doszło w wyniku konfliktu między Leonardem Casleyem a australijskimi władzami w związku z ustaleniem przez te ostatnie dopuszczalnych kwot sprzedaży zboża na rynku. Casley, wielki posiadacz ziemski, na mocy prawa mógł sprzedać pszenicę jedynie z niewielkiej części swoich pól. Po dość długiej batalii prawnej uznał, że jedynym sposobem zabezpieczenia swoich interesów będzie ogłoszenie secesji – o której poinformował będącą formalnie głową państwa królową Elżbietę II. Casley określił się najpierw mianem administratora prowincji Hutt River, a ostatecznie został jej księciem.

Casley, by podkreślić suwerenność nowego bytu, 2 grudnia 1977 roku wypowiedział Australii wojnę, a po kilku dniach poinformował władze w Canberze o zakończeniu działań zbrojnych. Po tym bezkrwawym konflikcie książę Hutt River zwrócił uwagę australijskim władzom, że państwo niepokonane w czasie konfliktu zbrojnego jest suwerenne.

Historia Hutt River to historia zmagań z australijskimi urzędami skarbowymi, które domagały się od samozwańczych władz podatków, których te – jako przedstawiciele w swoim mniemaniu niepodległego państwa – nie chciały płacić. W pewnym momencie australijski fiskus uznał mieszkańców Hutt River za osoby, które nie podlegają opodatkowaniu w Australii, ale w czerwcu tego roku Sąd Najwyższy Zachodniej Australii uznał, że książę Leonard i jego następca książę Graeme muszą uiścić zaległe podatki (po ogłoszeniu niepodległości Księstwo Hutt River stworzyło własny system podatkowy).

Mimo to Księstwo Hutt River wciąż uznaje się za niepodległe państwo. W odpowiedzi na pytania od „Plusa Minusa" minister ds. komunikacji Hutt River lord Steven G.P. Baikie, hrabia Tankerness, odpowiada, że jego kraj nie uważa się za mikronację, lecz za pełnoprawne państwo. Baikie przywołuje m.in. telegram z Pałacu Buckingham, który władze Hutt River otrzymały w 2016 roku od królowej Elżbiety II, która złożyła im życzenia z okazji 46. rocznicy uzyskania niepodległości.

Na uwagę zasługuje też przypadek Republiki Konchy (Muszli), której ośrodkiem jest miasto Key West na Florydzie. Jej powstanie to efekt sporu z amerykańską Strażą Graniczną, która w 1982 roku ustanowiła punkt kontrolny na lokalnej drodze, sprawdzając, czy przejeżdżające tamtędy samochody nie przewożą narkotyków lub nielegalnych imigrantów z Kuby. Punkt kontrolny sprawił, że wielu turystów rezygnowało z przyjazdu do Key West, co odbijało się na przychodach miasta. Władze miasta szukały pomocy w sądzie, ale gdy ten stanął po stronie władz federalnych, ogłosiły secesję – i odłączyły nowo powstałą republikę od Stanów Zjednoczonych. Tuż po ogłoszeniu secesji burmistrz miasta Dennis Wardlow, premier nowo powołanego państwa, wypowiedział wojnę USA – którą zakończył po minucie, żądając następnie miliarda dolarów pomocy zagranicznej dla „zniszczonego" wojną kraju.

Choć USA nie uznały Republiki Konchy, to jednak blokada drogowa wkrótce została zlikwidowana, a republika po latach uznała, że skoro nikt nie zakwestionował jej secesji, oznacza to de facto uznanie jej niepodległości. W 1994 roku przedstawicieli republiki zaproszono na Szczyt Ameryk w Miami, gdzie stanowiła swego rodzaju ciekawostkę. Do dziś jest atrakcją turystyczną tej części Florydy.

Mikronacje, makrosprawy

Takich historii jest znacznie więcej – ostatnio głośno było o proklamowanej przez czeskiego libertarianina Vita Jedlickę Wolnej Republice Liberlandu – państwie na ziemi niczyjej pomiędzy Chorwacją a Serbią. Z kolei na pograniczu Słowenii i Chorwacji Polacy stworzyli Królestwo Enklawy. Oba te państwa skorzystały ze sporów granicznych między byłymi republikami Jugosławii oraz z faktu, że „zajęte" przez nie obszary nie były przedmiotem roszczeń żadnego z państw – a więc zostały potraktowane jak ziemia niczyja.

Niektóre mikronacje są oryginalną formą organizacji pozarządowych, które – wzorem takich organizacji – koncentrują się na pewnym aspekcie rzeczywistości. Tak jest w przypadku Wielkiego Księstwa Flandryjskiego stworzonego w 2008 roku przez Belga Nielsa Vermeerscha.

Wielkie Księstwo rości sobie pretensje do pięciu wysp u wybrzeży Antarktydy Zachodniej. Choć określenie „rości sobie pretensje" jest niewłaściwe, ponieważ – jak podkreśla sam Vermeersch – jego księstwo jest jedynym państwem świata, które nie chce, aby na jego terytorium pojawił się człowiek. Księstwo stawia sobie bowiem za cel podnoszenie świadomości ekologicznej i ostrzeganie przed globalnym ociepleniem. Koncentruje się na aktywności w internecie, gdzie prowadzi rodzaj politycznej symulacji, organizuje coroczne wybory i stanowi swego rodzaju szkołę demokracji dla młodych ludzi.

– Dziś wielu członków społeczności mikronacji szuka sobie celu działania – przekonuje Vermeersch w rozmowie z „Plusem Minusem". Oprócz swojego księstwa wymienia m.in. Imperium Angyalistanu, które „anektowało" skupiska śmieci dryfujące po oceanach i domaga się ich zlikwidowania, podkreślając, że jest jedynym państwem na świecie, które chce, aby jego terytorium zniknęło. Z kolei Księstwo Aigues-Mortes we Francji powołano, by wspierać lokalną gospodarkę i inicjatywy podejmowane przez mieszkańców.

Vermeersch podkreśla również, że mikronacje mogą mieć walor edukacyjny. Wspomina, że pierwszy szef dyplomacji jego kraju objął posadę, mając 15 lat – a obecnie kończy studia z zakresu stosunków międzynarodowych. Władca Wielkiego Księstwa dodaje, że zna wiele innych osób zaangażowanych w ruch mikronacji, dla których zabawa zmienia się w życiową pasję i które decydują się na studia politologiczne, prawnicze lub wstępują do prawdziwych partii politycznych.

– Myślę, że zjawisko mikronacji można byłoby z powodzeniem wykorzystać w szkołach, ponieważ młodzi ludzie mogą – w ich ramach – rozwijać swoje talenty w bardzo kreatywny sposób: organizując w ramach mikronacji wybory, debaty, zakładając partie polityczne czy gazety – wylicza Vermeersch.

W 2018 roku o miejsce w ONZ zamierza ubiegać się Asgardia – mikronacja, która – podobnie jak wspomniana na wstępie Celestia – za swoją ojczyznę uznaje kosmos. Asgardię utworzyła grupa uczonych, na czele których stanął Igor Aszurbejli, biznesmen wywodzący się z Azerbejdżanu. We wrześniu Asgardia chce wysłać na orbitę sztucznego satelitę, który będzie stanowił pierwszy kawałek kosmicznego terytorium Asgardii. Wśród kolejnych celów znajduje się założenie stałej bazy na Księżycu.

Kosmos wydaje się gwarantem, że mikronacji raczej będzie przybywać, niż ubywać. W końcu to nieograniczona przestrzeń nieograniczonych możliwości. A fantazja władców samozwańczych państw też wydaje się nie mieć granic.

Plus Minus

Najczęściej czytane