Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Chaotyczny rozwój miast

Grzegorz Balawender 19-10-2017, ostatnia aktualizacja 19-10-2017 09:22

System planowania urbanistycznego został zdegradowany. Przekłada się to na coraz wyższe koszty funkcjonowania aglomeracji.

Wszystkie miasta na świecie idą w kierunku miasta przyjaznego ludziom, mieszkańcom. Przestrzenie wspólne, ulice,  place i skwery mają być atrakcyjne, żeby przyciągać ludzi. Trwa konkurencja o kapitał ludzki – mówili uczestnicy debaty.
autor: Robert Gardziński
źródło: Rzeczpospolita
Wszystkie miasta na świecie idą w kierunku miasta przyjaznego ludziom, mieszkańcom. Przestrzenie wspólne, ulice, place i skwery mają być atrakcyjne, żeby przyciągać ludzi. Trwa konkurencja o kapitał ludzki – mówili uczestnicy debaty.

Grzegorz Balawender

Dopóki mamy dofinansowanie Funduszy Europejskich, jakoś sobie radzimy. Później trzeba będzie stworzyć instrumenty, które pozwolą zastąpić zewnętrzne finansowanie. Interwencja państwa w stworzenie systemu regulacji do zintegrowanego planowania może okazać się niezbędna.

Takie wnioski płyną z debaty „MIASTO-IDEA – Kierunki rozwoju w zarządzaniu miastem" zorganizowanej przez „Rzeczpospolitą". Odbyła się ona w ramach przegotowania do kongresu Open Eyes Economy Summit, który odbędzie się 14–15 listopada w Krakowie.

Brak planowania

Prof. zw. dr hab. Tadeusz Markowski z Katedry Zarządzania Miastem i Regionem na Uniwersytecie Łódzkim ocenił, że w Polsce następuje wysokie niezrozumienie, czym jest miasto. Jego zdaniem systemy ekonomiczno-finansowe projektujemy pod kątem miasta XIX wiecznego. – Miasto inaczej funkcjonuje, inaczej wygląda, mamy coraz większą mobilność, coraz większe rozlewanie się układów miejskich, zmienia się rola centrów miejskich. Musimy znaleźć sposób, aby miasta się rozwijały – tłumaczył.

Jednym z najpoważniejszych problemów jest to, że system planowania, czyli interwencji w procesy lokalizacyjne i funkcjonowanie miast w Polsce, został zdegradowany. – Oddaliśmy to żywiołowym siłom rynkowym. To powoduje, że nasze miasta coraz wyraźniej rozwijają się w sposób chaotyczny – mówił.

Markowski podkreślił, że już zaczynamy obserwować coraz wyższe koszty związane z funkcjonowaniem miast. – Zbyt długie pasma infrastruktury, coraz większe korki na drogach, uciążliwości, obniża się jakość życia – wyliczał.

Artur Celiński, wiceprezes zarządu Res Publica, szef zespołu projektu DNA Miasta, zgodził się z ogólną diagnozą prof. Markowskiego, ale zwrócił uwagę na rosnącą świadomość mieszkańców miast.

– Coraz więcej osób, które sprawuje kierownicze stanowiska w urzędach, ma świeże spojrzenie wynikające z pracy poza sektorem administracyjno-urzędniczym – stwierdził.

Celiński podkreślił, że nie mamy realnej debaty na temat miast w Polsce. – Prowadzone są one bardzo branżowo. Deweloperzy rozmawiają sami ze sobą, niepublicznie. Tak samo urbaniści i aktywiści rozmawiają we własnym gronie. Przez to ukształtowały się bardzo różne definicje miasta, które były ze sobą niekompatybilne – tłumaczył.

W amerykańskich miastach coraz częściej mówi się o tym, że nadchodzące pokolenie milenialsów oczekuje przestrzeni bardziej przyjaznych pieszym. Ma to związek ze wzrostem cen nieruchomości na takich terenach. To zjawisko widoczne jest też w Polsce.

Przekonać urzędnika

Wojciech Szymborski z Aquares, Miejskiego Rozproszonego Systemu Retencyjno-Energetyczego, na co dzień boryka się z urzędnikami, próbując przekonać ich do systemu zagospodarowania wody deszczowej.

Przyznał, że jest to trudne zadanie, bo pomysł nie został jeszcze nigdzie zrealizowany komercyjnie, a ciągle pojawia się pytanie, gdzie to już zostało zrobione. – Jeżeli jest zrobione, to naśladowanie rozwiązań istniejących jest bardziej usprawiedliwione, niż pójście przez urząd w coś nowego, co jest jeszcze nieznane. Coś, co wydaje się odległe i może nie w pełni przez wszystkich być zrozumiane – mówił Szymborski. Urzędy podchodzą z rezerwą i czekają na pierwsze implementacje. – Są zainteresowani, ale jako kolejne wdrożenie. Cały czas jest kwestia, gdzie to zostanie zrobione po raz pierwszy. Chodzi o ryzyko. Trudno ich przekonać do wyjścia naprzeciw problemowi powodzi błyskawicznych – mówił.

Celiński podkreślił, że urzędnicy odpowiedzialni za przygotowanie decyzji to często ludzie bardzo doświadczeni, ale nikt ich nie premiuje za to, że wychodzą poza schemat myślenia. – Jeżeli nie uda im się rozwiązać problemu, ale postępują według podręcznika, to są usprawiedliwieni. Jeżeli zrobią coś inaczej i też nie wyjdzie, to nie tylko szef rzuci im się do gardła, ale też lokalna prasa i mieszkańcy, którzy będą mieli problem, żeby zrozumieć, na czym miała polegać ta innowacja oraz dlaczego ona nie wyszła. To, że próbujemy i nie wychodzi, jest normalnym procesem innowacji, tylko musi być na to przyzwolenie. Tego często nie ma – ocenił Cieliński.

– U nas w miastach jest niskie przyzwolenie na prototypowanie. Partnerstwo publiczno-prywatne, które jest narzędziem współpracy, jest niezwykle skomplikowane prawnie. Wiele jest tam możliwości popełnienia błędu i ryzyko często jest zbyt duże – nie wszyscy chcą się na to decydować – stwierdził Celiński.

Dla mieszkańca

Warszawa od pewnego czasu podpatruje rozwiązania z zachodnich miast. Próbuje przywrócić przestrzeń pieszym, inwestuje w ścieżki rowerowe, których przybywa z roku na rok. W tym momencie jest ich ponad 500 km.

Tomas Dombi, zastępca dyrektora Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie, jako reprezentant pełnomocnika prezydent Warszawy ds. komunikacji rowerowej przypomniał, że jeszcze cztery lata temu wydzielonych dróg dla cyklistów było 250–300 km.

– Nie tylko skupiamy się na odcinku ścieżki rowerowej, ale zawsze robimy też remont chodników, zmieniamy organizację ruchu, przebudowujemy skrzyżowania, żeby wprowadzać zasady miasta przyjaznego mieszkańcom, przede wszystkim pieszym, rowerzystom, pasażerom komunikacji miejskiej – tłumaczył.

– Wszystkie miasta na świecie idą w kierunku miasta przyjaznego ludziom, mieszkańcom. Przestrzenie wspólne, ulice, place i skwery mają być atrakcyjne, żeby przyciągać ludzi. W erze postępującej globalizacji istnieje ogólnoświatowa konkurencja o kapitał ludzki. Warszawa musi uczestniczyć w tym globalnym wyścigu o wykwalifikowaną siłę roboczą, o specjalistów, bo inaczej przepadnie. To samo dotyczy innych polskich miast, które też w tym wyścigu będą i chcą uczestniczyć – mówił Dombi.

Niezbędne planowanie

Prof. Tadeusz Markowski ocenił, że sama idea, by przywracać przestrzeń pieszym, jest piękna. – Chodniki, mniej samochodów itd. Ale jak osiągnąć tę mniejszą liczbę samochodów, jeżeli jednocześnie w strefie zewnętrznej mamy chaos i ludzie uciekają tam tak długo, jak tylko mogą? Potem ten system transportowy i tak się załamie – mówił.

Podkreślił, że nie ma planowania w układach metropolitalnych. – Gminy zewnętrzne konkurują z miastem centralnym o podatnika. Nie chcą płacić za utrzymanie infrastruktury, która jest wspólnym dobrem dla całego układu. Może trzeba wprowadzać opłaty metropolitalne, inny system przepływów finansowych, który by pozwalał na realną politykę – dywagował profesor.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane