Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Jedno uchybienie i metro zatrzymane

Renata Krupa Dąbrowska 16-10-2014, ostatnia aktualizacja 16-10-2014 17:10

Każdy chce jeździć metrem, nikt jednak nie chce go mieć pod oknami. I wielu dzięki prawnym kruczkom blokuje budowę.

autor: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa

Choć pociągi drugą linią warszawskiego metra jeszcze nie jeżdżą, to już trwają przymiarki do jej przedłużenia o kolejnych sześć stacji. Mają być gotowe w 2019 r. Wczoraj Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy, oficjalnie ogłosiła przetarg na ich wykonawcę.

Machina przygotowań ruszyła. Właściciele przedwojennych domków położonych w okolicy ul. Górczewskiej już dostają zawiadomienia o urzędowym podziale swoich nieruchomości. Taki podział to wstępny etap przygotowań do wykonania inwestycji. W pobliżu tych domów ratusz planuje podziemną halę, w której zawracałyby pociągi metra.

Mieszkańcy tego rejonu Warszawy boją się o swoje domy oraz nadmiernego hałasu i już ostro protestują. Ale czy z inwestycją celu publicznego można w ogóle wygrać? Okazuje się, że prawnie jest to trudne, ale... możliwe.

– Przepisy są bowiem tak skonstruowane, że priorytet ma dobro ogółu, a nie jednostki – twierdzi adwokat Rafał Dębowski. – Trzeba mieć więc mocne argumenty, żeby przekonać do swoich prywatnych racji.

Według niego największe szanse na wywalczenie dla siebie korzystnego rozstrzygnięcia są na etapie podziału nieruchomości.

– Podział przeprowadza się przed wywłaszczeniem z nieruchomości – tłumaczy mecenas Dębowski. – Taka wydzielona działka musi mieć dostęp do drogi publicznej. Jeżeli go nie ma, to można skutecznie zakwestionować decyzję podziałową w samorządowym kolegium odwoławczym, a następnie w sądzie administracyjnym – wyjaśnia.

Tak było np. w wypadku jego klienta, któremu miasto w drodze podziału chciało zabrać działkę pod poszerzenie Al. Jerozolimskich. Paradoksalnie okazało się, że wydzielone działki nie mają dostępu do drogi publicznej.

Inaczej to widzi Wiesław Bielawski, wiceprezydent Gdańska.

– Niestety, wciąż mieszkańcy mają wiele okazji do skutecznego blokowania inwestycji. Zawsze wygląda to podobnie. Dobry prawnik na etapie wydawania różnego rodzaju decyzji skutecznie wyszukuje drobne uchybienia formalne i w sądzie doprowadza do uchylenia decyzji. Ta wraca do ponownego rozpoznania. I znowu wyszukuje się uchybienia... I tak może to trwać latami – opowiada.

Przykładami wiceprezydent Bielawski może sypać jak z rękawa. Od lat np. nie może ruszyć z miejsca budowa kolejnych bloków na gdańskiej Zaspie, ponieważ sądy zarzucane są różnego rodzaju odwołaniami.

Słynnej już rodzinie Gmurków z kolei udawało się odwołaniami blokować poszerzenie ul. Powstańców Śląskich w Warszawie aż przez 20 lat.

– Takie są plusy i minusy demokracji – śmieje się wiceprezydent Bielawski.

Agnieszka Kłąb z warszawskiego Urzędu Miasta przekonuje, że najlepszą metodą jest pokojowe przekonanie władz do swoich racji. – W piątek wiceprezydent Wojciechowski spotyka się z mieszkańcami domków z ul. Górczewskiej i będzie starał się doprowadzić do kompromisu – dodaje.

Agnieszka Kłąb pamięta wiele protestów i przyznaje, że nie zawsze udaje się wypracować porozumienie. Ktoś chce w lewo, a ktoś w prawo, a decyzję w końcu podjąć trzeba. Nie zawsze się ona wszystkim podoba. Ale są i sukcesy.

– Mieszkańcy protestowali przeciwko zbyt dużej wycince zieleni pod Trasę Świętokrzyską, pod wpływem ich argumentów ją ograniczyliśmy 
– opowiada.

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane