Stłuczka ze skutkiem politycznym
Za sprawą posłów PiS grudniowa kolizja przed Belwederem z udziałem samochodowej kolumny Bronisław Komorowskiego ma polityczny ciąg dalszy.
Reprezentantem uczestniczki stłuczki został poseł PiS i adwokat Bartosz Kownacki. Nie wyklucza, że wezwie na świadka samego prezydenta. Mówi, że chce tylko pomóc osobie, która sama musiałaby stawić czoło korzystającemu z dobrych prawników Biuru Ochrony Rządu. Zdaniem polityków PO to jednak nic innego niż polityczna zagrywka w ramach toczącej się właśnie kampanii prezydenckiej.
Co wydarzyło się 10 grudnia? Od strony placu Na Rozdrożu w centrum Warszawy w kierunku Wilanowa jechały dwa samochody z kolumny Biura Ochrony Rządu, którą na co dzień podróżuje prezydent Bronisław Komorowski: Mercedes i Audi. Nie miały włączonej sygnalizacji pojazdów uprzywilejowanych. W okolicach Belwederu zderzyły się z poruszającym się w tym samym kierunku citroenem, którym jechała matka z dzieckiem. Obie strony podają diametralnie różne przyczyny zdarzenia.
Kobieta, z którą rozmawiała „Rzeczpospolita", przekonuje, że kierowcy BOR „jechali jak piraci". – Złamali kilka przepisów kodeksu drogowego. Przez moment myślałam, że to jakaś mafia albo kręcą właśnie film sensacyjny – opowiada.
Z jej relacji wynika, że kolumna BOR ustawiła się na pasie do skrętu w prawo, ale tylko po to, by ominąć sznur samochodów na pasie do jazdy na wprost. Jej zdaniem prezydenckie samochody przejechały przez wymalowaną na jezdni wysepkę i wróciły na pas do jazdy wprost, powodując stłuczkę z citroenem.
Poseł PiS sugeruje, że BOR stworzył zagrożenie dla zdrowia prezydenta
Inną wersję przedstawia BOR. Funkcjonariusz znający przebieg kolizji opowiada „Rzeczpospolitej", że kierowcy pas zmienili przed wysepką, a kobieta nie zachowała należytej ostrożności. – Gdyby ta pani zatrzymała się wtedy, gdy trzeba, i zareagowała na polecenia policjanta kierującego ruchem, nic by się nie stało – zapewnia.
Początkowo stłuczka wyglądała na niegroźną. Citroen miał uszkodzony przedni reflektor, a kobietę zaproszono na herbatę do Belwederu. Jednak później zaczęła się skarżyć na ból kręgosłupa, a ponieważ relacje obu stron się różnią, sprawa trafiła do sądu.
– Kierowca jest pewny swojego zachowania. Zabezpieczyliśmy monitoring z kamer przed Belwederem, który jesteśmy gotowi przekazać na potrzeby rozpoznania sprawy w sądzie – mówi rzecznik Biura Ochrony Rządu mjr Dariusz Aleksandrowicz.
Bartosz Kownacki twierdzi z kolei, że wersję kobiety potwierdza niezależny świadek. Jest nim znany operator telewizyjny, który przypadkowo tego dnia jechał za jej pojazdem.
Dlaczego mecenas rozważa wezwanie na świadka prezydenta? – Wszystko wskazuje na to, że był w tym samochodzie i może być słuchany tak jak każdy obywatel – tłumaczy.
Uczestniczka kolizji opowiada „Rzeczpospolitej", że za przyciemnianymi szybami nie widziała co prawda pasażera, ale o tym, że w środku był Bronisław Komorowski, poinformował ją jeden policjantów.
– W Belwederze usłyszałam, że prezydent nie lubi jeździć z włączonymi światłami samochodu uprzywilejowanego. W takim razie powinien lubić jeździć przepisowo – dodaje.
Zdaniem Kownackiego z powodu obecności prezydenta w aucie funkcjonariusze mogą starać się zrzucić winę na kobietę, by nie przyznać się do błędu w ochronie. Klubowy kolega mecenasa poseł Adam Kwiatkowski wysłał w tej sprawie interpelację do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Pyta m.in. o odpowiedzialność dyscyplinarną funkcjonariuszy i sugeruje, że stworzyli „bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia Prezydenta RP poprzez doprowadzenie do kolizji samochodu, w którym jechał, z innym pojazdem i uszkodzenia wartej ponad 650 tys. zł prezydenckiej limuzyny".
Rzeczniczka Kancelarii Prezydenta Joanna Trzaska-Wieczorek nie chce komentować działań posłów PiS. Senator Platformy Jan Filip Libicki jest przekonany, że wpisują się one w kampanię wyborczą. – Warto zauważyć, że poseł Kwiatkowski jest związany środowiskowo z osobami z dawnej kancelarii Lecha Kaczyńskiego, w tym z kontrkandydatem Bronisława Komorowskiego Andrzejem Dudą – mówi.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.