Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wszystkie „skoki” gangu mokotowskiego

Grażyna Zawadka 03-04-2015, ostatnia aktualizacja 03-04-2015 06:22

Napady podczas których rabowali pieniądze, biżuterię i wartościowe zegarki, włamania i handel narkotykami – to główne źródła przestępczych zysków grupy mokotowskiej.

autor: Sławomir Mielnik
źródło: Fotorzepa

Skalę jej działalności odsłania akt oskarżenia do którego dotarła „Rzeczpospolita". Warszawska Prokuratura Apelacyjna oskarżyła łącznie 14 osób, wśród których są liderzy i „żołnierze" gangu uważanego za następcę słynnego „Pruszkowa".

Gang powstały po rozbiciu pruszkowskiej mafii w krótkim czasie zyskał opinię jednego z najgroźniejszych w kraju. Prowadził rozległą przestępczą działalność, i to nie tylko w Warszawie i okolicach, ale zapuszczał się też w odległe rejony kraju. Udało się go rozbić - ustalić jej szefów, skład i hierarchię – głównie dzięki skruszonym przestępcom, którzy poszli na współpracę ze śledczymi.

Z aktu oskarżenia wyłania się obraz dobrze zorganizowanej, chociaż niedużej - liczącej kilkanaście osób grupy – która ma na koncie kilkadziesiąt poważnych przestępstw.

Kierowali nią – jak wynika z ustaleń śledczych – Sebastian L. ps. Lepa i Artur N., chociaż podejmując decyzje liczyli się z opiniami kilku innych osób, w tym m.in. Oskara Z., ps. Mołek.

Z czasem pozycja gangu stała się tak mocna, że o jej liczebności zaczęły krążyć legendy.

– Nawet ludzie z nie związani z „mokotowskimi", żeby dodać sobie powagi, chwalili się na mieście przynależnością do grupy– mówili skruszeni przestępcy.

Wbrew legendzie, oprócz handlu narkotykami, gang czerpał zyski również dokonując pospolitych przestępstw, takich jak wymuszenia, napady, włamania i ściąganie haraczy z agencji towarzyskich. Podczas niektórych używano broni, ofiary bito, wsadzano do bagażnika i wywożono za miasto.

Dwa skoki na ten sam salon jubilerski

Jedne z najbardziej spektakularnych, jakie przypisuje „mokotowskim" prokuratura to dwa napady na salon jubilerski w centrum Warszawy. W 2011 r., w odstępie zaledwie kilku miesięcy. Za pierwszym razem ich łupem sprawców padło 30 zegarków wartych 330 tys. zł. Za drugim - półtora kilograma złota, które sprzedali za 140 tys. zł. Przy drugim ze skoków biorący w nim udział zadbali o szczegóły.

- Przed napadem jeden ze sprawców zadzwonił na policję informując, że „w dzielnicy jest wielka rozróba". Chodziło o to, by jak najwięcej policjantów odciągnąć od miejsca w którym planowali skok. Już podczas kradzieży, kiedy jeden z mężczyzn wynosił z salonu złoto, inny stał z gwizdkiem na czatach – opowiada nam jeden ze śledczych.

Kolejny salon jubilerski w stolicy sprawcy okradli udając ekipę remontową, przebrani w kombinezony. Udając malarzy zabrali biżuterię za 90 tys. zł.

Skoki, które mogły przynieść duże zyski były dokładanie planowane – wynika z aktu oskarżenia. Tak jak ten z grudnia 2012 r., w okolicy Piaseczna pod Warszawą. Członkowie grupy zaatakowali tam mężczyznę kradnąc mu 200 tys. dolarów.

Torba z 200 tysiącami dolarów

„Codziennie do banku przyjeżdża chłopak i wpłaca do miliona dolarów w gotówce" – taką informację przekazała osobom powiązanym z gangiem pracownica jednego z banków.

Od tej pory zaczęli śledzić przyszłą ofiarę i w umówionym momencie zaatakowali, prowokując stłuczkę. - Na drodze pod Warszawą samochodem oskarżeni uderzyli w bok auta, którym jechał poszkodowany, wpychając go do rowu. Wyskoczyli, zaczęli go bić i siłą zabrali mu torbę, w której miał 200 tys. dolarów.

Poszkodowany nie zgłosił napadu policji, a o tym, że takie zdarzenie miało miejsce, śledczy dowiedzieli się dopiero z zeznań skruszonych gangsterów, potwierdzonych później relacją innych osób, w tym okradzionego mężczyzny. – Poszkodowany utrzymywał, że nie zgłosił kradzieży, bo myślał, że napadli go policjanci. Śledztwo potwierdziło, że jeden z napastników miał na sobie policyjną kamizelkę – opowiada nam jeden z prokuratorów.

Kasjerka z banku za informację otrzymała 30 tys. dolarów. W śledztwie potwierdziła, że przekazała sygnał o zamożnym kliencie.

Grupa organizowała skoki także z dala od centrum kraju. Z aktu oskarżenia wynika, że „mokotowscy" włamali się do kantoru wymiany walut w Cieszynie w 2012 r., skąd zabrali kasetkę z 40 tys. zł, a właścicielce kantoru w Sosnowcu ukradli 50 tys. zł. Napadli również na małżeństwo prowadzące kantor na Pomorzu - wrzucili do bagażnika, wywieźli, i skradli 100 tys. zł. – wynika z ustaleń prokuratury.

Członkowie grupy napadali również zamożnych przedsiębiorców. Raz w pończochach na głowach zaatakowali kobietę prowadzącą skup owoców. Innym razem starsze małżeństwo w Garwolinie skrępowali taśmą i kablami elektrycznymi. Grożąc, że ich zabiją zrabowali m.in. biżuterię i pieniądze.

Interes zza krat

Inna ich ofiara to mężczyzna, którego wzięli za handlarza walutą. - Założyli mu GPS pod samochód i w taki sposób ustalili gdzie mieszka. Później zaatakowali go pod domem zabierając pieniądze – opowiada nam jeden ze śledczych.

Część z przestępstw, za jakie teraz zostali oskarżeni członkowie grupy wyszła na światło dzienne po latach, dzięki zeznaniom skruszonych przestępców, ponieważ poszkodowani ze strachu ich nie zgłaszali. W innych przypadkach śledztwa były umarzane z powodu niewykrycia sprawców.

- Łącznie oskarżonym postawiliśmy 33 zarzuty dotyczące przestępstw popełnionych w latach 2011-2013. W tym dotyczące kierowania i udziału w zbrojnej grupie przestępczej, która dokonywała miedzy innymi napadów rabunkowych, wymuszeń haraczy, handlu narkotykami – mówi „Rzeczpospolitej" Waldemar Tyl, wiceszef Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.

Członkowie grupy odpowiedzą również za nielegalne posiadanie broni (na wyposażeniu gang miał osiem jednostek broni). Narkotykowe interesy „mokotowscy" prowadzili nawet zza krat. Na przykład Oskar Z., siedząc w więzieniu zorganizował dostawcę, a Artur P. odbiorcę heroiny. W taki sposób w ciągu kilku miesięcy mieli upłynnić dwa kilogramy tego narkotyku (na przełomie 2009-2010 r.). Artur P. później poszedł na współpracę i wsypał grupę ujawniając kulisy jej działania - został tzw. małym świadkiem koronnym.

Część oskarżonych przebywa w aresztach. W śledztwie nie przyznali się do winy.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane