Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Aktorzy zrobili nas na kwaśno

18-11-2005, ostatnia aktualizacja 09-09-2009 11:28

Kupiliśmy „Mleko” od Teatru Rozmaitości. Wprawdzie twórcy tego spektaklu na telefon mówili o nim, że jest jak dziwka – nie wiadomo, czy przyjedzie ładna i co potrafi – ale to nas nie zraziło. Wiedzieliśmy, że w drzwiach staną aktorzy i dowiozą nam sztukę.

– Podobało mi się, że oni przyjadą grać w zupełnie nieznanej sobie przestrzeni. Że może im przeszkodzić pies, który nagle wpadnie do pokoju, albo sąsiad, który przyjdzie pożyczyć cukier – mówi Dorota, jedna z naszej paczki przyjaciół, którym zamarzył się teatr domowy. Coś z atmosfery, w jakiej oglądano spektakle Mirona Białoszewskiego na Tarczyńskiej czy „podziemne” przedstawienia w stanie wojennym.

Oczekiwaliśmy aktorów w przyjemnym podnieceniu. Wybraliśmy na teatr niewielkie mieszkanie Kaśki i Przemka, bo zdążyli posprzątać. Przygotowaliśmy wino, na wypadek gdyby aktorom zaschło w gardłach i żeby się rozluźnić przed tym niezwykłym wieczorem. Trzynaście osób, krążących między pokojem a kuchnią, nasłuchujących kroków na schodach.

Betlej show Spektakl, który można sobie zamówić do domu, to najnowszy projekt firmowany przez Rozmaitości. Jego pomysłodawcą jest Rafał Betlejewski. Wypłynął w ubiegłym roku dzięki serii plakatów „A ja, czy poszedłbym?” towarzyszących obchodom 60. rocznicy Powstania Warszawskiego. Wcześniej pracował w reklamie, prowadząc firmę Cytryna. Zbrzydzony drogą zawodową, jaką obrał, zorganizował głośną akcję „Spal wstyda”, dzięki której każdy, upokorzony chałturą w jakiej wziął udział, czy nadmiernym zawodowym kompromisem, na jaki poszedł, mógł publicznie się z tego otrząsnąć. Płonęła wówczas, wrzucona do ognia, kukła Grażyny Torbickiej. Betlejewski zaś, po traumatycznych przeżyciach w reklamie, co roku powtarza akcję, by spalić własnego wstyda.

Przyjechali lekko spóźnieni, ale za to bardzo eleganccy. Dużo bardziej niż my, bo tym razem nie wystroiliśmy się specjalnie do teatru. Oni zaś wyglądali jak przedstawiciele firmy z dużym, zachodnim kapitałem. Trafili nam się na ten wieczór (zespół chodzi po domach wymiennymi trójkami) Agnieszka Podsiadlik, Eryk Lubos i Rafał Betlejewski. Agnieszka – w seksownym kostiumie, z dużym notesem przy piersi. Eryk – w ciemnym garniturze i nieco przykrótkiej krawatce. Oraz perefekcyjnie wymuskany Rafał. Okazali się bardzo miłymi, kontaktowymi ludźmi. Nie bali się oddać nam płaszczów, z ciekawością rozglądali się po mieszkaniu, chwaląc przyjemny wystrój. Minęło z pół godziny przyjemnej rozmowy, a spektakl się nie zaczynał.

Agnieszka Podsiadlik zamknęła się ze swym notesem w łazience. Eryk Lubos błaznował, skacząc po kanapie i pozując do zdjęć. A Rafał Betlejewski bez owijania w bawełnę uwodził naszą koleżankę, Olę.

– Betlej od razu zrobił na mnie duże wrażenie – przyznaje Ola. – Był tak czarujący i miły, że pomyślałam, że jest wartościowym facetem. Liczyłam na to, że po spektaklu uda nam się jeszcze chwilę porozmawiać.

Podsiadlik

W zespole aktorów jeżdżących z „Mlekiem” jest tylko jedna kobieta, Agnieszka Podsiadlik. To jedna z najmłodszych i najciekawszych aktorek Rozmaitości. Są w niej pociągająca sceniczna prawda, zalążek charyzmy i odwaga, która sprawia, że gra mocno, wyraziście, tak by ją zapamiętano. Znakomita była w „Zaryzykuj wszystko” Grzegorza Jarzyny, wystawianym na Dworcu Centralnym. Ostatnio świetnie zagrała lesbijkę w „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię...” Przemysława Wojcieszka. Ma przed sobą obiecującą przyszłość, jeśli nie pomyli artystycznego ryzyka z głupotą i brawurą.

Pokaz zaczął się od włączenia rzutnika. Skończyliśmy sobie robić pamiątkowe zdjęcia, podczas których Betlej ściskał rękę Oli, ze słowami: „Teraz już na zawsze będzie ślad tego, że jest coś między nami”. Agnieszka Podsiadlik odblokowała łazienkę i skończyła notować. Widzowie obsiedli kanapę w pokoju, kto się nie zmieścił, lądował na podłodze. Byli tacy, którzy podejrzewali, że spektakl zaczął się w momencie, gdy aktorzy tylko weszli, inni wzięli ich po prostu za miłych, bezpośrednich ludzi i wciąż czekali na oficjalny start przedstawienia.

– Nie miałam wrażenia, że „Mleko” zaczęło się w chwili, gdy ta trójka przekroczyła próg – stwierdza Anka. – Nawet mnie irytowały to rozmamłanie i przydługi wstęp. Ale to, co nastąpiło później, było już w ogóle maksymalnie nudne. Sztuka „Mleko” była w rzeczywistości prezentacją, jakich tysiące odbywają się codziennie w firmach, bankach, agencjach reklamowych. Slajd na ścianie pokazywał graficzne wykresy i procentowe obliczenia, dotyczące zainteresowania społeczeństwa spożyciem mleka. Rafał Betlejewski ze swobodą obytego w swym fachu marketingowca objaśniał nam poszczególne problemy wpływające na to, że mleko, choć niezbędne w życiu człowieka, jest zarazem ciężkim do wypromowania produktem. Nawet największe kampanie reklamowe ostatnich lat nie podniosły wyraźnie sprzedaży mleka. Betlejewski zasypywał nas pytaniami dotyczącymi naszego stosunku do mleka. Pijemy czy nie pijemy? Jak często? Czy przynosimy rano ze sklepu, czy zapominamy o nim przy codziennych zakupach?

– Jesteśmy jakąś grupą fokusową czy co? – zapytała w końcu znudzona pokazem Marta. Pytanie zostało zignorowane. Staraliśmy się jednak być mili i pomóc w badaniach nad mlekiem. Odpowiadaliśmy na wszystkie pytania, a Podsiadlik i Lubos odgrywali krótkie scenki, w których występowali jako ankietowani na rzecz mleka konsumenci.

Lubos

Aktorzy zaangażowani w nowy projekt Rozmaitości to Jan Drawnel, Tomasz Tyndyk, Rafał Maćkowiak i Eryk Lubos. Ten ostatni jest typem przeznaczonym do zadań specjalnych. Gra zwykle blokersów i dresiarzy. Zagrał też Silnego (bohatera „Wojny polsko-ruskiej...” Doroty Masłowskiej) w Teatrze Wybrzeże. Burza mózgów wokół mleka doprowadziła do wymyślenia hasła reklamowego. Betlejewski zatknął za wiszący na ścianie obrazek dziesięć złotych – nagrodę za najlepsze hasło.

Robiliśmy, co w naszej mocy, żeby ożywić nudnawy pokaz, a zarazem nie psuć zabawy zaproszonym aktorom. – Mleko nie jest kwaśne – rzuciła Kaśka i była to zdecydowanie najlepsza z podanych propozycji. Pieniądze jednak Betlej schował do kieszeni, z kamienną twarzą. Zapanowała cisza. Aktorzy przyglądali nam się w milczeniu. Bez uśmiechu i ożywienia, z jakim przed chwilą tłukli nam do głowy korzyści płynące z kupowania mleka. Ktoś zabił brawo, myśląc, że właśnie tego spodziewają się w tej chwili artyści. Ci jednak nie ruszyli do ukłonów. Stali nadal pod ścianą i mierzyli nas zimnym wzrokiem.

– Jesteście bandą snobów – oznajmił z obrzydzeniem Rafał Betlejewski. – Zwykłymi frajerami. Co? Myśleliście, że jak dobrze zarabiacie, to wszystko możecie kupić? – Ale ja nie zarabiam, właśnie szukam pracy... – jęknęła Kaśka. – Poza tym to redakcja kupiła bilety, nie my – próbowałam prostować.

– Widzisz, nawet was na to nie stać – odparł cokolwiek bez sensu, skoro miał nas za ohydnych, nadzianych snobów, Betlejewski. – Chcieliście kupić spektakl, a kupiliście puste opakowanie ze znaną metką. Wystarczyło, że zamachałem wam forsą przed nosem, a wymyślaliście dla mnie hasła. Mówiąc o forsie, miał na myśli 10 zł, które schował do kieszeni.

Eryk Lubos próbował w tym czasie pyskówki z jednym z widzów, ale bezskutecznie, bo trafił nieszczęśliwie na kulturalne, nieco zaskoczone niemiłym obrotem sprawy, towarzystwo. – Spójrzcie na swoje mieszkanie! – ryczała oskarżycielskim tonem Agnieszka Podsiadlik. – Macie pralkę Whirlpool, używacie płynu do płukania Lenor i proszku Dosia! – czytała swoje sekretne zapiski z łazienki.

Próbowaliśmy ratować coraz gorszą atmosferę, tłumacząc, że naprawdę lubimy Teatr Rozmaitości i byliśmy ciekawi nowego projektu, dlatego zaprosiliśmy aktorów do domu. Czy sympatia dla Rozmaitości oznacza, że jesteśmy bandą snobów? – Tak – potwierdził mistrz tej przykrej ceremonii, Rafał Betlejewski, próbując zarazem uspokoić coraz bardziej agresywnego Eryka Lubosa, który wciąż ubliżał kulącej się na podłodze Marcie i wyraźnie czekał na okazję do wymiany pierwszych ciosów.

– Tylko bez chamstwa, Eryk, tylko bez chamstwa – tonował aktora, niezbyt skutecznie, Betlejewski. – Całe to „Mleko” okazało się zwykłą hochsztaplerką, choć mogło być dobrym pretekstem do fajnej rozmowy o czasach masowej konsumpcji – ocenia Kaśka. – Ale aktorzy, biorąc kasę za rzeczywiście nijaki spektakl (i porównując się otwarcie do prostytutki), z góry założyli, że jesteśmy bandą snobów. To śmieszne, bo naprawdę nie żyjemy ponad stan. Cała koncepcja Betlejewskiego opierała się na tym, żeby pod koniec nas zwyzywać.

Ania, u której się nie spotkaliśmy, uznając, że jej mieszkanko jest zbyt małe dla kilkunastu osób, żałowała po spektaklu, że teatru nie urządziliśmy u niej. – Nawet nie mam pralki. Ciekawe, za co bym od nich oberwała.

Poza fałszywą i tanią tezą, jaką pobrzmiewał projekt „Mleko”, był w nim jeszcze jeden błąd. Aktorzy wyszli z odętymi minami i już nie wrócili. Gdyby pojawili się pięć minut później, rozluźnieni i uśmiechnięci, cały ich występ można by jeszcze uznać za wydarzenie teatralne, fikcyjne. Wystarczyło, by powiedzieli: „No i co macie takie nadąsane miny? Przecież to był tylko spektakl, daliście się sprowokować”. A może poczulibyśmy się lekko zawstydzeni, że tak się daliśmy podejść, że zagrali nam na emocjach. Tymczasem brak klamry spowodował, że ich występ był w istocie aroganckim wyskokiem, pozostawiającym niemiłe wspomnienie i wrażenie przemyślnego oszustwa. Chcieliśmy zobaczyć dobre przedstawienie, w nowatorskiej formie, opłacone z góry, w kasie teatru, tak jak zwykle płaci się, gdy ma się ochotę obejrzeć spektakl na tradycyjnej scenie. Nikt z artystów nie wychodzi potem zza kulis, by szydzić z publiczności, że zapłaciła za puste opakowanie, choć liczyła na dobrą sztukę.

– Wzbudzili w nas złe emocje, a o wiele trudniej byłoby im spowodować, żebyśmy w tych warunkach przeżyli coś podnoszącego na duchu, energetycznego – dodaje Przemek. – Łatwiej jest kogoś zbluzgać, niż go wzruszyć. Długo jeszcze rozmawialiśmy o tym spotkaniu. Nie o jego artystycznej wartości, a o zmarnowanej szansie. Rafał Betlejewski będzie mógł wrzucić do ognia całkiem nowego wstyda.

Data: 2005-11-18

__Archiwum__

Najczęściej czytane