Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zobaczymy ocalone arcydzieło

08-10-2004, ostatnia aktualizacja 08-10-2004 22:13

Z Izabellą Galicką i Hanną Sygietyńską, historyczkami sztuki, które w podlaskiej wsi odkryły nieznany obraz El Greco, rozmawia Eliza Wasilewska

Za parę dni będziemy świadkami uroczystego przecięcia wstęg w Siedleckim Muzeum Diecezjalnym - podlaski El Greco w końcu ujrzy światło dzienne. Wśród honorowych gości pojawią się m.in. prymas i nuncjusz papieski. Co w tej chwili myślą odkrywczynie słynnego arcydzieła? I.G. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie tego od strony organizacyjnej. Jak w tym niewielkim w sumie muzeum pomieszczą się setki dziennikarzy, bo każda gazeta, radio, czy telewizja będzie chciała mieć z tego relację. A co do emocji. Oczywiście wielka radość. Przypomina mi się też i nasza praca włożona w dociekanie, czy to rzeczywiście El Greco i czas, gdy w to wierzyłyśmy tylko my. Od kilku dni śni mi się św. Franciszek. W technikolorze, bo ja mam kolorowe sny. H.S. Ja na szczęście cierpię na bezsenność (śmiech). A tak na poważnie, my na tę chwilę, gdy "nasz obraz" będą mogli wszyscy podziwiać, czekałyśmy 40 lat. Tego nie da się teraz streścić w dwóch słowach. Zacznijmy od początku. Jak wyglądało pierwsze spotkanie Pań z "Ekstazą św. Franciszka"? I.G. To był 1964 rok. Od paru lat przeprowadzałyśmy inwentaryzację zabytków na Mazowszu. Wizyta w parafii w Kosowie Lackim niczym szczególnym się nie wyróżniała, opisywałyśmy rzeźby, obrazy w kościele, a na koniec poszłyśmy na plebanię pożegnać się z księdzem i zadać rutynowe pytanie, czy są zachowane jakieś archiwalia. Przeglądałyśmy stare kroniki w kancelarii i nagle przez uchylone drzwi prowadzące do prywatnych pokoi księdza zobaczyłyśmy wiszący nad kanapą obraz. Stary, zniszczony, rozdarty, ale od razu przykuł nasz wzrok i zaintrygował. Proboszcz Władysław Stępień powiedział, że obraz należy do parafii, jeszcze za poprzedniego proboszcza miał być spalony, ale komuś zrobiło się go żal, no i tak tu wisi. Od razu ten obraz skojarzył się Paniom z dziełami El Greco? H.S. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to postać św. Franciszka. Obraz był przemalowany, ale najważniejsze części: twarz, oczy, dłonie były nietknięte. To wprost niesamowite spojrzenie nie mogło być namalowane przez kopistę. Skojarzenie z El Greco budziła czaszka - El Greco był pierwszym malarzem, który malował św. Franciszka z tym atrybutem. Tak naprawdę jedyną pewną wiadomością, z którą wracałyśmy wtedy do Warszawy, była ta, że na plebanii w Kosowie Lackim wisi obraz hiszpańskiego malarza. I.G. Zaczęły się dwuletnie skrupulatne badania, poznawanie innych dzieł El Greco, kolejne wizyty na Podlasiu, medytacje nad fakturą malowidła, płótnem, konsultacje. Wszystkie nasze badania wskazywały na to, że to może być oryginał. I tak w marcu 1967 r. ukazał się nasz artykuł w "Biuletynie Historii Sztuki", w którym opisywałyśmy odkrycie nieznanego obrazu El Greco w Kosowie Lackim. Okładka ze zdjęciem obrazu, sensacyjny tytuł. W środowisku historyków sztuki zawrzało... H.S. Wręcz przeciwnie. Nad naszym artykułem zapadła zdumiewająca cisza. Nikt go nie komentował, ani koledzy, ani przełożeni. Tak, jakby nic się nie wydarzyło. Tak było przez trzy tygodnie. Traf chciał, że ten numer biuletynu wpadł w ręce Romana Janisławskiego, dziennikarza PAP. Natychmiast rozesłał dalekopisem po wszystkich redakcjach wiadomość o sensacyjnym odkryciu. Nie przewidział, jednego: jego notatka dotarła do gazet 1 kwietnia. I prawie wszystkie, poza trzema tytułami, uznały ją za dość mierny primaaprilisowy żart. Dopiero dwa dni później El Greco wylądował na okładkach wszystkich dzienników. Do Kosowa Lackiego wyruszyły pielgrzymki dziennikarzy i nie tylko dziennikarzy. W prasie pojawiały się kolejne artykuły i w końcu do sprawy włączyły się autorytety. Dyrektor Muzeum Narodowego Stanisław Lorentz stwierdził, że to fantastyczne odkrycie i bardzo chętnie kupi obraz do zbiorów muzeum, ale najpierw niech obejrzą go eksperci. No i stało się. Do Kosowa Lackiego pojechali eksperci. I stwierdzili - cytując fragmenty ówczesnych artykułów - El Greco - na pewno nie -twierdzi prof. Białostocki wraz z kustoszem Markiem Roztworowskim z Krakowa: "...młode, niedoświadczone, stawiają nieprzemyślane tezy...". I.G. Nad świętym i nad nami rozpętało się polskie piekło. To w tym czasie Ludwik Jerzy Kern napisał dowcipny wierszyk o całej tej historii: [...] Ruszyły biegiem zaraz w tamtą stronę Specjyalisty i inne uczone I wygłaszały swe opinie cenne Każden odmienne. Jeden, że ręka całkiem nietypowa, Drugi, że znowu nienajklawsza głowa Trzeci, że głowa od bidy obleci - Całkiem jak dzieci [...] (panie recytują cały wiersz z pamięci) Odpisałyśmy, również w tym tonie i na długie lata zostałyśmy "dwiema młodziutkimi paniami", bo tak kończył się nasz wierszyk opublikowany w "Przekroju". Teraz się z tego śmiejemy, ale wtedy wcale nam do śmiechu nie było. Z jednej strony docinki prasy, z drugiej - delikatnie mówiąc - nieco drwiący śmiech całego środowiska zawodowego. Po dwóch miesiącach zaczął się Wyścig Pokoju i niewyjaśniona do końca sprawa przycichła. Na długie lata. W tym samym roku zmarł proboszcz Władysław Stępień i obraz trafił do kurii siedleckiej. A my? Miałyśmy ukrytą w szafie dużą fotografię obrazu. Przed pracą codziennie całowałyśmy św. Franciszka w rękę prosząc by obraz okazał się prawdziwy. I tak przez 7 lat. Ale w końcu po 10 latach od pierwszej wizyty w Kosowie Lackim nadszedł dzień chwały. H.S. Przez te 7 lat nie miałyśmy żadnych informacji o tym, co się dzieje z obrazem. To, że "Św. Franciszek" trafił w końcu do konserwacji było wielką tajemnicą. Do dziś nie wiemy, dlaczego utrzymywano to także w tajemnicy przed nami. Gdyby nie kolega pewnie jeszcze długo żyłybyśmy w nieświadomości. 13 stycznia 1974 r. Piotr Rudniewski zadzwonił z prośbą o spotkanie. Kazał się nam mocno trzymać krzeseł i powiedział, że podczas konserwacji pod warstwami przemalowań odkryto grecką sygnaturę Domenikos Theotokop(ulos). Tak swoje obrazy podpisywał El Greco. Komisja naukowa, powołana w maju 1974 r. potwierdziła autentyczność obrazu. Posypały się zaszczyty? I.G. Dzienniki oszalały, a my w końcu przestałyśmy być nazywane El Greczynkami i "dwiema młodziutkimi paniami". Najmilszym zaszczytem, był dwumiesięczny wyjazd do Hiszpanii, który zresztą doszedł do skutku dużo później, bo w międzyczasie zmarł generał Franco. To, co czułyśmy, najlepiej podsumowała nasza koleżanka: - To było jak sen każdego historyka sztuki - co tu dużo mówić - wszyscy wam tego zazdrościmy?. W 1974 r. po raz ostatni widziałyśmy "nasz obraz". Prasa co jakiś czas dopytywała się o "Polskiego El Greco", ale kuria konsekwentnie milczała. Tylko raz w ciągu następnych 30 lat, w 1992 r. pokazano go konserwatorkom i urzędnikom z Ministerstwa Kultury i Sztuki. Czym, zdaniem Pań, było spowodowane to milczenie i to, że obraz do tej pory nigdy nie był wystawiany publicznie? H.S. To tylko spekulacje, bo władze kościelne bardzo niechętnie się na ten temat wypowiadają. Jedno z tłumaczeń to obawa, by obraz nie został kościołowi odebrany przez państwo. Może były takie zakusy, ale to nie tłumaczy tego, że gdy w 1991 r. prof. Aleksander Geysztor, popierany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, zwrócił się z prośbą o wypożyczenie obrazu, jego prośbę też zignorowano. Ten rok to była 450. rocznica urodzin El Greco. Każde muzeum chwaliło się eksponatami związanymi z tym malarzem, niezależnie czy były to oryginały, czy kopie. Polskiego El Greco nie obejrzał nikt. Data: 09.10.2004
__Archiwum__

Najczęściej czytane