Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Piraci eteru

03-03-2003, ostatnia aktualizacja 03-03-2003 23:10

Nadają muzykę, której nie można usłyszeć nigdzie indziej. Mówią na antenie, co chcą i kiedy chcą. Nie zastanawiają się nad pozyskaniem reklam, grupą docelową i playlistą, jak szefowie stacji komercyjnych. Twórcy rozgłośni internetowych to pionierzy. W Warszawie jest ich już kilkudziesięciu, w kraju kilkuset. p {text-indent:0.25in; font: 10pt; font-family: sans-serif;} h1 {font: 10pt; font-family: sans-serif;font-weight:bold; line-height:12pt;}

Na początku lat 90. w USA powstał kultowy film "Więcej zadu". Christian Slater gra w nim ucznia szkoły średniej, który prowadzi piracką rozgłośnię radiową. W audycjach krytykuje wszystkich i wszystko, a zwłaszcza dyrekcję college'u. Czasami bywa obsceniczny. Puszcza muzykę wykonawców, którzy w prowincjonalnym miasteczku są zupełnie nieznani. Wszystko to sprawia, że staje się dla młodych ludzi idolem. A władze uznają go za niebezpiecznego i wsadzają do aresztu. Ucieczka bohatera przed policją ma bardzo malowniczy przebieg. Slater ucieka jeepem, na którym znajduje się nadajnik i jednocześnie prowadzi ostatnią audycję. Dla współczesnych piratów ten film to bajka o żelaznym wilku. Współcześni piraci nadają przez Internet. Nie zajmują niczyich częstotliwości w eterze, bo ich piractwo polega na czymś zgoła innym: nie płacą tantiem za muzykę wykorzystywaną w audycjach. Oczywiście nie wszystkie rozgłośnie działające w Internecie są piratami. Część płaci tantiemy, a niektóre nadają muzykę zaprzyjaźnionych wykonawców, którzy nie domagają się opłat z tytułu praw autorskich. Założyć internetowe radio może prawie każdy. Wystarczy komputer z dostępem do sieci, głośniki i podstawowa wiedza o pracy serwerów. Zamiast częstotliwości potrzebny jest adres w Internecie. Sieciowych rozgłośni przybywa z każdym miesiącem. Powstają nie tylko w Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku, ale nawet na głębokiej prowincji - w wirtualnej rzeczywistości nie istnieje przecież geografia. Ich twórcy mają dość komercyjnego radia, w którym prezenterzy nie mają nic do powiedzenia, a muzyka musi podobać się wszystkim, czyli nikomu. Zamiast narzekać postanowili działać. Dla wielu inspiracją była Radiostacja kierowana przez Pawła Sitę, która grała niekomercyjną, niszową muzykę i "odjechane" audycje słowne, takie jak "Windą na szafę" czy "Radio NRD". Dzięki Radiostacji dowiedzieli się, że takich jak oni są tysiące. I do tych tysięcy chcą dotrzeć. Słuchanie internetowego radia jest przecież jeszcze prostsze, niż jego stworzenie. "Francuz" szuka radia 22-letni Kuba Dobrowolski z Warszawy (znany również jako Francuz) przygodę z internetowym radiem zaczynał przed pięcioma laty. - Kolega udostępnił serwer, zebrałem kilku znajomych i powstało Radio Bas. Nadawali w każdej wolnej chwili, ale do interesu trzeba było sporo dopłacać. Inicjatywa padła, kiedy Kubę odłączono od Internetu. "Francuz" nie zrezygnował jednak z radia. Napisał mail do Pawła Sity, ówczesnego szefa Radiostacji. Poszedł porozmawiać i dostał własne audycje. Jako kompletny amator, bez karty mikrofonowej i studiów dziennikarskich pojawiał się na antenie popularnej stacji radiowej. Prowadził "Transplantacje", "Piątek weekendu początek" i "Czwartkowe przebudzenie". Jego kariera zakończyła się mniej więcej wtedy, kiedy nowy właściciel, czyli Radio Zet postanowiło zmienić profil Radiostacji i zwolniło Pawła Sitę. Koniec przygody z Radiostacją oznaczał powrót do nadawania w sieci. Kuba stworzył Gadu Radio. Przez kilka miesięcy prowadził je sam, później poznał 18-letniego DJ-a Miłosza, maniaka internetowych rozgłośni z Lublina. On zaprosił swoich znajomych, z którymi wcześniej robił internetowe radio i dzięki temu od listopada Gadu Radio działa w nowej formule. Wirtualni DJ-e nie znają kogoś takiego jak dyrektor muzyczny. Ba! Bywa, że nie znają się nawzajem.  - Regularne nadawanie w Internecie wymaga konsekwencji. Zostaną najlepsi i najbardziej wytrwali. W Gadu Radio nadaje ponad 40 osób, z większością z nich kontaktuję się wyłącznie za pośrednictwem sieci - mówi Kuba. Stara się, by jego radio nadawało 24 godziny na dobę. - Każdy z nas puszcza to, na co ma ochotę. Ja puszczam house i transy, są DJ-e hiphopowi, jeden gra z płyt winylowych. Najczęściej jest to ich własna muzyka, której nie można usłyszeć nigdzie indziej. Od piwnicy po Bacha Słuchaczami sieciowych rozgłośni są przeważnie znajomi DJ-ów. Od czasu do czasu zdarza się jednak, że puszczane w sieć dźwięki dotrą do zupełnie nowych osób. Był moment, kiedy Gadu Radia słuchało jednocześnie 80 osób, co jego twórcy uważają za duży sukces. Kłopot w tym, że liczba potencjalnych odbiorców programów jest ograniczona możliwościami serwerów. Żeby nadawać z dobrego serwera, trzeba sporo zapłacić, a na to twórców internetowych rozgłośni nie stać. Duża część dźwięków, prezentowanych przez internetowych DJ-ów, powstaje w piwnicach, jako wynik eksperymentów z nowoczesnym sprzętem. Jak mówi Kuba Dobrowolski, jej twórcy są wniebowzięci, gdy okazuje się, że ktoś ma ochotę puszczać ich muzykę. Komercyjne stacje radiowe, wytwórnie płytowe czy modne kluby nie są bowiem zainteresowane prezentowaniem twórczości eksperymentalnej, a do tego amatorskiej. To najlepszy argument za tym, by nie wymagać od sieciowych rozgłośni płacenia tantiem. Zgodnie z prawem, pieniądze na rzecz stowarzyszeń muzyków powinien płacić każdy, kto prezentuje publicznie ich twórczość. Rozgłośnie sieciowe robią to bardzo rzadko. W poszukiwaniu sponsora 29-letniego Daniela Dąbrowieckiego (pseudonim DJ McLaren), radio fascynowało od najmłodszych lat. Korzystając ze zwykłej anteny już w dzieciństwie próbował stworzyć własną rozgłośnię, zakłócając w ten sposób częstotliwości innych, legalnych stacji. Kilkanaście lat później razem ze swoim znajomym Michałem Marcinikiem postanowił wykorzystać możliwości Internetu. Radio Net, które wspólnie stworzyli, było jedną z najstarszych rozgłośni w polskiej sieci. Współtworzyło ją prawie 30 osób: informatyków, techników, dziennikarzy, którzy w wolnym czasie, oczywiście za darmo, prowadzili swoje autorskie programy. Wielu z nich mieszkało poza Warszawą, a jedynym sposobem kontaktu były maile i internetowe komunikatory. DJ McLaren został redaktorem naczelnym Radia Net. W każdy wtorek prowadził przez kilka godzin audycję ElectroStation, w której grał nową muzykę elektroniczną: rave, goa, drum&base, trans, minimal, nadsyłaną przez nieznanych twórców, których często zapraszał do studia. - Moja audycja, jako jedna z nielicznych, prezentowała młodych ludzi, robiących muzykę w domu. Nie mieli innej szansy, żeby ktoś ich usłyszał - mówi. Jego słowa potwierdza jeden z takich twórców, Jacek Krawcewicz z Olsztyna, na co dzień grafik komputerowy. - Chodziłem po wszystkich stacjach radiowych, dawałem im swoje płyty i zazwyczaj na tym się kończyło. To zamknięty krąg. Eksperymentalna muzyka nikogo nie interesuje. W Radiu Net była zupełnie inna rozmowa. Dziewczyna Daniela, Ewa Witkowska zaraziła się od niego bakcylem i w Radiu Net stworzyła własny program dla kobiet. Ku rozpaczy autorki słuchali go jednak głównie mężczyźni. W swoim najlepszym okresie Radio Net grało w dwustu domach jednocześnie. Dziś milczy. Właściciel serwera wypowiedział umowę. Daniel i Michał szukają więc nowego sponsora, który pokryłby koszty korzystania z serwera. Miesięczne utrzymanie łączy internetowych to wydatek rzędu dwóch-trzech tysięcy złotych. Finanse to największy problem sieciowych rozgłośni. Muszą płacić za miejsce na serwerze, tymczasem nie są w stanie zdobyć żadnych pieniędzy z reklam. Gdy zdecydują się płacić tantiemy, są w jeszcze trudniejszej sytuacji. Nic dziwnego, że gliwicka Platforma popadła w finansowe tarapaty i teraz musi zostać zreorganizowana. Skapitulowali również założyciele Radioemisji, innego internetowego radia działającego do niedawna w Warszawie. Jej założyciel Albert Szybiński nie daje jednak za wygraną: wraz ze swymi współpracownikami przygotowuje uruchomienie E-stacji. Zdarza się też, że firmy administrujące serwerami nie chcą ich wynajmować, bo nadawanie programów w Internecie uważają za piractwo. Dlatego Kuba Dobrowolski należy do szczęściarzy: - Wynajmuję serwer od znajomego w Chicago. Tylko dzięki temu nie dopłacam do interesu - mówi. Fasolki na depresję Internetowe radia to przyszłość tego medium. Naukowcy twierdzą, że dzięki postępowi technologicznemu za kilkanaście lat co czwarty pracownik umysłowy będzie pracował we własnym domu. Internetowe rozgłośnie to wielki krok właśnie w tym kierunku. Ich DJ-je zamiast studia mają biurko, to samo, przy którym w dzieciństwie odrabiali lekcje. Mają grafik audycji, łączą się z serwerem o określonej godzinie i zaczynają nadawać. Nawet jeśli za ścianą zaszczeka pies, słuchacze nie mają pretensji. Trudno przecież stworzyć medium bardziej naturalne i bliskie rzeczywistości. Łukasz Bączyński, Mateusz Chosiński i Dominika Kowalska postawili właśnie na taką naturalność. - "Na antenie" komentujemy mecze piłkarskie, pozdrawiamy naszych znajomych, czasami uda się nam podłączyć do komputera telefon i z kimś pogadać - mówi Mateusz. - Wszystko odbywa się spontanicznie. Raz nawet pobiliśmy się w trakcie audycji o słuchawki, musiało to strasznie trzeszczeć. Radio Lag założyli dwa lata temu. Nazwę przyjęli od terminu oznaczającego opóźnienie w przepływie danych między internautami. Grają głównie w weekendy. Podobnie jak Kuba "Francuz", są dziećmi Radiostacji. To dzięki niej zrozumieli, że radio to nie tylko brzęczący w kącie przedmiot, ale fascynujący sposób na życie. Wszyscy mają po 18 lat i wielkie marzenia związane z rozgłośnią. - Radiostacja strasznie nas nakręciła do tego, by coś robić, a nie tylko konsumować, jak cała reszta - mówi Mateusz. Radio Lag nie ma własnego serwera, dlatego też może go słuchać najwyżej 20 osób. Są to głównie znajomi, którzy doskonale wiedzą, że po ich ulubionej rozgłośni można spodziewać się wszystkiego: od klasyki polskiej piaskownicy w postaci utworów zespołu Fasolki, po egzotyczne dźwięki z Japonii. - Nie prezentujemy muzyki ze stacji takich jak Radio Zet. Nie interesuje nas komercja, gramy tylko taką, którą lubimy - komentuje Łukasz. Żaden z twórców sieciowych radiostacji nie kryje, że w przyszłości chciałby mówić do milionów w tradycyjnym radiu. Jest jednak całkiem prawdopodobne, że ich kariera rozwinie się inaczej. Za kilkanaście lat dominacja wielkich rozgłośni przejdzie do historii. Ich jedynym atutem pozostaną serwisy informacyjne. Pod każdym innym względem radia internetowe okażą się lepsze: każdy słuchacz będzie mógł słuchać dokładnie tego, na co ma ochotę, bez idiotycznych konkursów, mizdrzących się prezenterów, nawału reklam i kiepskiej muzyki. Łukasz, Michał, Kuba i reszta należeć będą do prekursorów nowej medialnej rzeczywistości. Pierwszych wywiadów już udzielili. p, strong {font: 10pt;font-family: sans-serif;} strong {font-weight:bold;}
__Archiwum__

Najczęściej czytane