Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Siekiera motyka rock hip hop folk

18-03-2003, ostatnia aktualizacja 18-03-2003 02:57

Jeszcze niedawno spotkanie kapeli wykonującej piosenki warszawskie nie było niczym wyjątkowym. Muzycy występowali na ulicach, ale przede wszystkim "chodzili na bloki", tzn. grali na podwórkach kamienic. Dziś tradycyjny warszawski folk powoli odchodzi w przeszłość. Ale to nie znaczy, że ta muzyka zniknie bez śladu. Spadkobiercami Stanisława Grzesiuka okazali się rockmani i hiphopowcy. p, strong {font: 10pt;font-family: sans-serif;} strong {font-weight:bold;}

Chodzenie na bloki to ciężka robota. Umawialiśmy się na jakieś osiedle i chodziliśmy po podwórkach. Dziś już mało kto ze starej gwardii się w to bawi. Pojawiła się konkurencja. Obcokrajowcy zza wschodniej granicy - opowiada Sylwester Kozyra z Kapeli Czerniakowskiej. "Chodzenie na bloki" zwane w gwarze warszawskiej chauzerką, ma ogromną tradycję. Co najmniej stuletnią. Najstarsza wersja "Ballady o Felku Zdankiewiczu" opowiadającej o legendarnym "patriarsze" warszawskich złodziei, który w carskim komisariacie na Mariensztacie zamordował nożem trzech policjantów, datowana jest na 1901 r. Oj dili dili bum cyk cyk - Folklor miejski narodził się u schyłku XIX wieku - mówi muzykolog dr Zbigniew Przerembski. - Folklor wiejski jest bez porównania starszy i bogatszy, a przy tym anonimowy. Pieśni śpiewane na zabawach, weselach i pogrzebach należały do wspólnoty. W miastach i na przedmieściach dominowały wątki kryminalne, romansowe i komentarze do aktualnych wydarzeń, a autorzy tekstów często byli znani. Wysyp warszawskich chauzerów nastąpił w czasach wielkiego kryzysu lat 20. Wielu bezrobotnych chwyciło wtedy za instrumenty i grało na ulicach. Popularnym miejscem spotkań i koncertów był park Saski. Odbywała się tam również giełda, na której skrzykiwały się składy. Repertuar chauzerów był nadzwyczaj, jakby to dziś powiedziano, eklektyczny. Składały się na niego piosenki z kabaretów, rewii i kina. Tanga, fokstroty i walce często z nowymi szemranymi tekstami pisanymi pod uliczną publikę. Słynny "Syn ulicy" powstał na podstawie tanga "Złota pantera". Niektóre z piosenek miały knajacki rodowód. "Hankę", o której "marzy się wśród bezsennych nocy", Jerzy Jurandot znalazł ponoć w schronisku dla bezdomnych. W twórczości chauzerów dochodziło do przenikania wpływów etnicznych. Wielu ulicznych grajków miało żydowskie pochodzenie i dlatego wiele przebojów, tych, które na ulicy przetrwały do dziś, napisali właśnie kompozytorzy żydowskiego pochodzenia: Fanny Gordon, Emanuel Schlechter, Henryk Wars, Bolesław Mucman czy Albert Harris. Gdy wybuchła wojna chauzerowanie zyskało patriotyczny wymiar. Pierwszą słynną zakazaną piosenką była "Posłuchajcie ludzie...", zaczynająca się od słów "Dnia pierwszego września roku pamiętnego", napisana przez Julię Ryczer, która we wrześniowych bombardowaniach straciła kilkuletnią córkę. Swój tekst do starej dziadowskiej pieśni dała dzieciom śpiewającym na podwórku. "Posłuchajcie ludzie..." stało się tak znane, że autorką zainteresowało się gestapo. Wkrótce pojawiły się kolejne przeboje napisane przez anonimowych autorów, takie jak słynna "Siekiera, motyka". Chauzerka była wtedy ryzykownym zajęciem. Zdarzało się, że osoby złapane przez Niemców na śpiewaniu zakazanych piosenek lądowały w obozach koncentracyjnych. Jeszcze kilka lat temu można było spotkać na Chmielnej akordeonistę Henryka Służewskiego, ostatniego muzyka starej generacji, który na ulicach zaczął grać przed wojną. - Ganiała nas żandarmeria, znaliśmy jednak przelotki, którymi uciekaliśmy przez podwórka - opowiadał w 1999 roku pan Henryk o czasach okupacji. Hołdem dla warszawskich chauzerów jest jeden z pierwszych filmów fabularnych powojennej kinematografii "Zakazane piosenki" w reżyserii Leona Buczkowskiego. Tarara tarara tarara Po wojnie w Warszawie chauzerowanie stało się sposobem na życie dla wielu inwalidów i weteranów wojennych. Bywało, że jednocześnie grało nawet dwudziestu muzyków. Takie składy nazywano orkiestrami. Wiech mówił o ich występach "filharmonia pod chmurką". Legendą i wizytówką warszawskiego folkloru stał się w tym czasie akordeonista Władysław Jaworski, który razem ze swoim bratem Eugeniuszem, chauzerską karierę rozpoczynał w połowie lat 20. w kapeli "Rudego" grającej w popularnej bielańskiej knajpie U Bochenka. Zdzisław Siemaszko, który grał na gitarze z Jaworskim od końca lat 40., a z Orkiestrą z Chmielnej chauzerował do 1996 r., tak wspomina narodziny tej nazwy: ? W latach 50. po koncercie w zakładzie dla niewidomych żołnierzy na Rutkowskiego, bo tak za komuny nazywała się Chmielna, zapytali nas o to, jak się nazywamy? Odpowiedzieliśmy, że gramy tutaj i nazywamy się Orkiestra z Chmielnej. Zespół Władysława Jaworskiego nagrał dla Polskich Nagrań trzy płyty, z których dwie zyskały status złotych. Orkiestra z Chmielnej gra do dziś. Można zobaczyć ją w przejściu podziemnym przy stacji metra Centrum. Z dawnej Orkiestry pozostał tylko akordeonista i perkusista Ryszard "Siamek" Klimczewski. W 1983 r. dołączył do zespołu śpiewający aktor Janusz Mulewicz, który pięć lat później, po śmierci Jaworskiego, został wybrany szefem zespołu. Oj radi radi rach ciach ciach Największą legendą warszawskiego folkloru jest Stanisław Grzesiuk, nazywany bardem Czerniakowa. Rodzina Grzesiuków przejechała do stolicy w 1920 roku spod Chełma i zamieszkała przy ulicy Tatrzańskiej na sąsiadującym z Czerniakowem osiedlu Sielce. Pierwszą bandżolę Grzesiuk dostał w dzieciństwie. Razem z rodzeństwem grał popularne melodie, których uczył się z nut. - Stasiek nie grał przed wojną szemranych piosenek, ale już wtedy walił w ten instrument niemiłosiernie - mówi Krystyna Zaborska, siostra barda. Biografia Grzesiuka mogłaby stać się kanwą przygodowego filmu. W 1940 roku trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego, gdzie za 400 papierosów, z których każdy był wart pół bochenka chleba, kupił zrobioną w obozie bandżolę. Gryf był od mandoliny, spód od krzesła, instrument był pokryty psią skórą. Grzesiuk założył w obozie zespół Cała Warszawa. W obozach spędził pięć lat. Kariera muzyczna Grzesiuka rozpoczęła się wraz z literacką. W 1958 r. ukazała się jego pierwsza autobiograficzna książka "Pięć lat kacetu", którą napisał w otwockim sanatorium, gdzie leczył się na gruźlicę. Realistyczna opowieść o życiu w obozie koncentracyjnym stała się bestsellerem. Grzesiuk ze swoją bandżolą pojawił się w "Tele-Echu" Ireny Dziedzic, a jego występ tak się spodobał widzom, że wkrótce z Jerzym Skokowskim zaczął nagrywać szemrane uliczne piosenki dla Polskiego Radia. - Stasiek nie pamiętał wszystkich tekstów. Po pierwszej audycji posypały się listy od słuchaczy z Polski i z całego świata, którzy przypominali brakujące fragmenty - wspomina Jerzy Skokowski. Wkrótce Grzesiuka do występów w popularnym "Podwieczorku przy mikrofonie" zaprosił Mieczysław Pawlikowski. Piosenki barda Czerniakowa zafascynowały ludzi różnych pokoleń. Po wydaniu kolejnej książki "Boso, ale w ostrogach", w której opowiadał o młodości na Tatrzańskiej, dla wielu młodych ludzi stał się postacią kultową. Prasa atakowała go za to, że propaguje wśród młodzieży knajactwo, a książka i tak stała się przebojem. Wiosną 1962 r. Stanisław Grzesiuk zaziębił się, jadąc pociągiem na spotkanie z czytelnikami. Zmarł po niespełna roku. Po jego śmierci dzięki staraniom Jerzego Skokowskiego wydano płytę z piosenkami z audycji radiowych zatytułowaną "Nie masz cwaniaka na warszawiaka". Rok później ukazały się "Piosenki starej Warszawy". Obie płyty rozeszły się w setkach tysięcy egzemplarzy. Um tarira ram ciam ciam W 1968 roku Stasiek Wielanek, Sylwester Kozyra, Andrzej Ślusarz i Krzysztof Popielarz założyli na Sielcach Kapelę Czerniakowską. Dwa lata później nagrali pierwszą płytę. Tak rozpoczęła się trwająca do dziś kariera tego zespołu. Przez tych 35 lat zmieniały się składy, kapela koncertowała w krajach całego świata i nagrała pięć płyt, które sprzedano w ponadpółmilionowym nakładzie. W 1983 roku po procesie sądowym o prawo do nazwy Stasiek Wielanek rozstał się z zespołem i założył własną Kapelę Warszawską. Te dwa zespoły działają do dziś. Ale żeby przetrwać, muszą dopasowywać się do zmieniających się szybko gustów. - Folklor miejski jest żywy, zmienia się. Nie wystarczy grać o tym, że "Panna Andzia ma wychodne". Kiedy występujemy na imprezie, ludzie zamawiają u nas różne utwory, te, które znamy, gramy po swojemu. Trzeba wtedy tę nowoczesną elektronikę palcami wygrać. Tak gramy na przykład "Czerwone korale", "Prawy do lewego" czy "Niech żyje wolność" - mówi Sylwester Kozyra, szef Kapeli Czerniakowskiej. Największą gwiazdą stołecznego folku jest od lat Kapela Warszawska Staśka Wielanka, która - co ciekawe - nigdy nie grała na ulicy. Koncertuje w dobrych salach, regularnie występuje za granicą. Zespół nagrał prawie 30 płyt i kaset, a jego lider wydał "Śpiewnik andrusowski", w którym obok tekstów i nut szlagierów znalazły się anegdoty, stare zdjęcia i grafiki. Wielanek widzi jednak przyszłość stołecznego folkloru w ciemnych barwach: - Do 2000 r. to jeszcze jakoś ten pociąg jechał siłą rozpędu. Teraz energia zaczyna się kończyć. Folklor warszawski przeżywa kryzys, który moim zdaniem skończy się, gdy wejdziemy do Unii Europejskiej. Wtedy zaczną do nas przyjeżdżać obcokrajowcy, którzy będą chcieli poznać naszą tradycję. Gdy pojedzie się do Grecji, słychać buzuki, w Hiszpanii flamenco. To jest ich wizytówka. Naszą będzie nasz folklor. Podstawą repertuarów kapel warszawskich są stare piosenki. Nie pojawił się twórca, który wniósłby coś oryginalnego. Być może zmieni to Stasiek Wielanek, który ze swoją kapelą szykuje płytę z nowymi piosenkami ze współczesnymi tekstami. Szemrany hip hop W połowie lat 90., gdy wydawało się, że warszawski folklor trafi na dobre do lamusa, pojawił się zespół Szwagierkolaska. Stworzyli go wokalista T. Love Muniek Staszczyk i gitarzysta Andrzej Zeńczewski. Obaj urodzili się w 1963 roku, kiedy zmarł Stanisław Grzesiuk. Zafascynowani jego wykonaniami warszawskich piosenek postanowili nagrać je w nowych wersjach. Tak doszło do spotkania tanga, walca i polki z punkiem i reggae. Kiedy Szwagierkolaska wydała płytę "Luksus" puryści kręcili nosami, ale publiczność była innego zdania i album rozszedł się w nakładzie 260 tys. egzemplarzy. Ale nie tylko Szwagierkolaska nie jest jedynym zespołem, któremu bliskie są warszawskie klimaty folkowe. Do tej tradycji odwołuje się także grający połączenie ska, punka i reggae żoliborski Trawnik. Na drugiej płycie grupy zatytułowanej "Sztajerska" wystąpił Sylwester Kozyra z Kapeli Czerniakowskiej, na trzecim najnowszym albumie "Fafarafa" na pile zagrał Andrzej Ślusarz związany kiedyś z zespołem Kozyry. - Folklor warszawski żyje. Niektóre składy hiphopowe, takie jak Ewenement czy ZiP Skład wyraźnie nawiązują do ulicznej szemranej poetyki. My też to robimy zarówno w tekstach, jak i w muzyce - mówi Wojciech Szewko, basista Trawnika. Hiphopowców i muzyków folkowych łączy to, że lubią Warszawę i opisują to, czym żyje miasto, co dzieje się na ulicach. Najbardziej dosłowną próbą połączenia obu gatunków był album "Szemrany" zespołu Koli. W nowocześnie hiphopowe podkłady wkomponowane zostały dźwięki bandżoli i innych akustycznych instrumentów. Teksty piosenek nawiązywały do szemranej poetyki. Wydarzeniem ostatnich miesięcy stało się "Czy pamiętasz jak"? pochodzący z płyty "S.P.O.R.T." rapera Tede. Na ostrym hiphopowym podkładzie Tede, Człowiek Nowej Ery i Wujek Samo Zło rapują o okupacyjnej historii polski, wplatając we własny tekst fragmenty powstańczego "Pałacyku Michla", uwspółcześnione wersy piosenki "Siekiera, motyka" i odwołania do "Czerwonych maków na Monte Cassino". - To ja namówiłem chłopaków, by nagrać ten kawałek. Jestem z Woli i od dzieciństwa słucham starych warszawskich piosenek. Interesuję się naszym folklorem. Uważam, że ma dużo wspólnego z hip hopem. Stare uliczne piosenki podobnie jak hip hop pomagały ludziom przetrwać trudne chwile - mówi Wujek Samo Zło. I tak historia zatoczyła koło. Sto lat temu chauzerzy komentowali w swoich piosenkach to, co się dzieje wokół. Dziś robią to hiphopowcy, którzy uznali tę tradycję za swoją. p, strong {font: 10pt;font-family: sans-serif;} strong {font-weight:bold;}
__Archiwum__

Najczęściej czytane