Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

To był wyścig po śmierć

29-11-2004, ostatnia aktualizacja 29-11-2004 02:18

Piotrek od dwóch miesięcy miał prawo jazdy, chciał sprawdzić nowe opony w samochodzie matki. Zabrał ze sobą trzech kolegów. Z czwórki przeżył tylko jeden. Reszta utonęła w kanale.

Piotrek K. i Krzysiek N. przyjaźnili się od wielu lat. Mieszkali w jednym bloku na Ursynowie. Razem chodzili na imprezy, palili trawkę, pili piwo. W sobotni wieczór postanowili znowu zaszaleć. Matka Piotrka właśnie założyła w samochodzie nowe opony. Chłopcy postanowili je wypróbować. Wzięli ze sobą jeszcze dwóch kolegów: Daniela M. i Michała C. Przeżył tylko ten ostatni. - To niemożliwe, że oni nie żyją - mówi Wymiar, tak się każe nazywać, który chłopców znał od lat. - Przecież jeszcze w sobotę widziałem ich na podwórku. Lubili zaszaleć, ale nie chce mi się wierzyć, że doprowadziło to do takiego wypadku. Wpadli do kanału Sobota, godz. 23. Toyota corolla pędzi Wałem Zawadowskim w stronę mostu Siekierkowskiego. Auto mknie prostą asfaltową drogą wzdłuż wału wiślanego prawie 180 km/h. Dokoła bezludna okolica porośnięta drzewami. Jedyne zabudowania to te przy zaporze na kanale. O tej porze praktycznie nikt nie korzysta z tej trasy. Kiedy auto dojeżdża do skrzyżowania z ul. Sytą, kierowca ostro naciska na hamulec. Nie udaje mu się skręcić w lewo, toyota jedzie prosto. Wjeżdża na nasyp. Prędkość jest tak ogromna, że samochód niczym samolot unosi się w powietrze. Toyota przelatuje nad drzewami, które rosną wzdłuż kanału, zahacza o gałęzie i podwoziem uderza o bariery nad kanałem. Auto z impetem ląduje na dnie kanału. Samochód jest cztery metry pod wodą. Uratował się jedynie 18-letni Michał C. Miał wielkie szczęście Prawdopodobnie wypadł przez przednią szybę, kiedy samochód uderzył w metalowe barierki - mówi komisarz Armand Konieczny z wydziału ruchu drogowego. Po wyjściu z wody zszokowany chłopak przeszedł prawie 500 m, gdzie spotkał go ochroniarz z elektrociepłowni. Po chwili pojawiły się służby ratownicze. Karetka pogotowia zabrała Michała C. z urazami obojczyka i głowy do szpitala na ul. Wołoską. - Przypuszczamy, że toyota uczestniczyła w nielegalnych wyścigach. To cud, że ktoś przeżył w tym wypadku. Gdyby ten chłopak miał zapięte pasy, byłoby po nim. Jeśli by się nie uratował, to pewnie nikt by nie wiedział, że doszło do takiej tragedii - mówią policjanci. Jego koledzy nie mieli tyle szczęścia. Ciała wydobyli płetwonurkowie ze straży pożarnej. Auto udało się wyciągnąć z wody za pomocą dźwigu i wyciągarki. - 18-letni Daniel M., 17-letni Krzysztof N. oraz 19-letni Piotr K. zginęli na miejscu - mówi Zuzanna Talar z komendy stołecznej. Byli tam przypadkowo Daniel M. i Michał C. nie byli zaprzyjaźnieni z Piotrkiem i Krzyśkiem. Poznali się w gimnazjum. To Daniel, syn jednego z szefów biura logistycznego Komendy Głównej Policji, przedstawił Michała Piotrkowi i Krzyśkowi, których znał ze szkoły podstawowej. - To naprawdę dziwne, że Michał gdzieś z nimi pojechał - mówi Kuba, sąsiad Michała. - On jest bardzo spokojny, dobrze się uczy, nie włóczy się po imprezach. To taki typ kujona, który po szkole zawsze wraca do domu - dodaje. W sobotę dał się jednak namówić na przejażdżkę. Teraz leży w szpitalu przy ul. Wołoskiej. Przeszedł operację, ma złamany obojczyk. Niewiele się odzywa, jest w szoku. Już nigdy nie zobaczy ani swoich nowych kolegów, ani Daniela. To był pierwszy raz Chłopcy nigdy nie organizowali takich wyścigów. To był najprawdopodobniej pierwszy i ostatni raz. - Gdyby jeździli się ścigać, na pewno by mi powiedzieli - uważa Wymiar. - Musieli wpaść na ten pomysł ostatnio. Piotrek dużo jeździł, bo matka dawała mu samochód. Zresztą miał też swój motor. Był pasjonatem motoryzacji. Rodzice Piotrka mają dwa sklepy ze sprzętem elektronicznym. Powodzi im się nie najgorzej. Syn sprawiał trochę problemów wychowawczych, ale uczył się dobrze. - Skończył bardzo dobre liceum, w tym roku dostał się na studia na politechnikę - mówi Kaczor, kolega z podwórka. - Naprawdę dobrze się uczył. Jego przyjaciel Krzysiek był raczej średnim uczniem. Rodzice od pewnego czasu starali się trzymać syna krótko. Jego starszy brat doniósł im, że Krzysiek bierze narkotyki. Niestety, w sobotę wyszedł z domu. I tak jak jego dwóch kolegów nigdy do niego nie wróci. Wyjątkowo groźne hobby  Trzeba wreszcie nad tym zapanować  Data: 2004-11-29
__Archiwum__

Najczęściej czytane