DRUKUJ

Zabił pięć razy

29-07-2003, ostatnia aktualizacja 29-07-2003 22:29

Zanim zastrzelił troje nielojalnych podwładnych, na ich oczach pociął szczeniaka jednej z ofiar. Leszek Smoliński, jeden z najgroźniejszych mazowieckich bandytów, od pięciu lat ukrywa się przed policją.

O Smolińskim można śmiało powiedzieć, że jest demonem w ludzkiej skórze. Trudno byłoby znaleźć bardziej bezwzględnego bandytę, który tak chętnie sięga po broń. Wiemy, że zabił co najmniej pięć osób, a lista jego ofiar jest z pewnością o wiele dłuższa - opowiada oficer wydziału kryminalnego mazowieckiej komendy wojewódzkiej. Zaczynał od sklepów 36-letni Leszek Smoliński zaczynał od włamań do sklepów spożywczych, napadów rabunkowych i drobnych kradzieży. Działał przede wszystkim w na terenie województwa siedleckiego. Na początku lat 90. zasłynął w lokalnym półświatku z bezwzględności, czym zjednał sobie młodych bandytów. Razem z bratem Piotrem kierował kilkunastoosobową bandą, która wymuszała haracze, a opornym podpalała domy. - Mamy informacje, że w tym czasie Smoliński służył jako płatny zabójca podwarszawskim grupom przestępczym. W półświatku mówiło się, że był odpowiedzialny za kilka zabójstw porachunkowych. Nigdy nie udało się zebrać dowodów, kogo zabił i na czyje zlecenie - dodaje oficer wydziału kryminalnego. O bandzie braci Smolińskich zaczęło być głośno, gdy na Mazowszu doszło do serii napadów na domy jednorodzinne. Atakowali w Garwolinie, Radzyminie, Ostrołęce. Rabowali także w stolicy. Jednak podczas jednego skoku - na właścicieli ubojni w Feliksinie koło Garwolina, przekroczyli kolejną barierę. Zaczęli zabijać niewinnych. Usuwanie świadków Państwo G. uchodzili w Feliksinie za bardzo zamożnych. W okazałej willi mieszkali z czworgiem dzieci i teściową. Nie mieli wrogów. Aż do nocy z 15 na 16 września 1997 r. Uzbrojona grupa z braćmi Smolińskimi na czele zaatakowała, gdy domownicy poszli spać. Bandyci weszli przez okno. Szaleli po willi torturując domowników. - Bili ofiary sztachetami wyrwanymi z płotu i metalowymi rurkami. Szczególnie uwzięli się na dwóch synów państwa G. - jeden miał 22 lata, drugi był o 11 lat starszy. Gdy jednemu z napastników zsunęła się z głowy kominiarka, Smoliński nie zastanawiał się, zaczął strzelać do synów państwa G. Jeden zginął na miejscu, drugi zmarł w drodze do szpitala. Napastnicy ukradli z domu gotówkę i trochę biżuterii. - opowiada oficer. Szczeniak na rozgrzewkę Nie minął rok od tej zbrodni, gdy banda znów dała o sobie znać. W tym czasie całe województwo było już pod ich jarzmem. Ze Smolińskimi liczył się nawet gang wołomiński, który chętnie korzystał z ich usług. Jednej zasady Leszek "Demon" przestrzegał bezwzględnie: nigdy nikomu ani słowa o tym, co robią. Podwładni "Demona", 26-letni Jacek P. i 32-letni Sylwester W. mieli dla bossa za długie języki. W siedleckich restauracjach chwalili się bowiem swoimi wyczynami. 23 lipca "żołnierze" Smolińskiego umówili się na spotkanie z Jackiem P. Ten wsiadł do poloneza trucka, zabierając ze sobą dziewczynę18-letnią Dominikę W. wraz z jej szczeniakiem. Banda pojechała do lasu przy trasie Iganie-Żelków. Niedługo potem dowieziono Sylwestra W. Przez kilkadziesiąt minut cała trójka była torturowana. Smoliński chwycił szczeniaka i na oczach ofiar przez kwadrans się nad nim pastwił. Gdy umilkł skowyt pieska, chwycił za pistolet i strzałem w głowy zabił "gadatliwych". Ciała zamordowanych znaleziono następnego dnia w porzuconym aucie. Złapiemy go Kilka miesięcy później podczas napadu na bank w Ostrołęce Leszek Smoliński postrzelił pracownika ochrony. Od tego czasu ścigany już kilkoma listami gończymi ukrywał się przed policją. Zorganizował nową bandę, bo jego brat został skazany na dożywotnie więzienie. - Wiemy, że regularnie pojawia się na Mazowszu, gdzie ma sieć melin. Postawiliśmy sobie za punkt honoru ukrócić jego krwawą odyseję - zapowiada oficer komendy wojewódzkiej. Data:30.07.2003
__Archiwum__