Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Pogoda dla pieniaczy

17-06-2004, ostatnia aktualizacja 17-06-2004 22:20

W imię osobistego paska ugoru albo skrawka dziurawej, lecz własnej drogi, Polacy toczą między sobą długie, wyniszczające wojny. "Moje" jest w u nas święte. Bardziej niż sam papież.

Niedawno Sąd Okręgowy w Łomży skazał na osiem lat więzienia 63-letniego Franciszka J., rolnika ze wsi Pluty, który w afekcie zastrzelił swojego sąsiada. Dlatego, że ten jadąc ciągnikiem, skracał sobie drogę przez pole rolnika. - Moje pole, to moja twierdza - wyjaśniał przed sądem oskarżony. - Nikt nie ma prawa go ruszyć. Jednak prawdopodobnie najsłynniejszą w ostatnich latach ofiarą sąsiedzkiego sporu stał się Piotr T., były działacz "Samoobrony" z Pobórki Małej i przy okazji rolnik. Kiedy sąsiad działacza (jak też jego długoletni przyjaciel) wykupił na licytacji 40 hektarów ziemi działacza, ten miał grozić sąsiadowi śmiercią oraz gonić go po polu z drągiem w ręku. Tak przynajmniej zeznał pod przysięgą przed wymiarem sprawiedliwości. Sąsiad obrazy nie zdzierżył i podał Piotra T. do sądu. Biegli sądowi uznali, że oskarżony ma "paranoję pieniaczą" i dla bezpieczeństwa publicznego członek partii Leppera trafił na leczenie zamknięte. Zdaniem profesora Stanisława Moskala z Katedry Socjologii Wsi Akademii Rolniczej w Krakowie, to awanturnictwo Polaków bierze się w znacznej mierze z naszego zacofania. - W przeciwieństwie do krajów zachodnich nie mieliśmy powojennego boomu ekonomicznego. W zasadzie polska wieś nie wygląda wiele lepiej od tej, którą opisał Reymont. Mentalnie nie zmieniła się prawie wcale - stwierdza socjolog. - Nie lepiej jest z mieszczuchami. Większość mieszkańców polskich miast to przecież dawni chłopi lub ich potomkowie. Z określonym sposobem myślenia i specyficznym poczuciem wartości. - Kłótnie o "moje" stały się w Polsce sposobem na życie, czasem na zabicie nudy - dodaje profesor Karol Noga, geodeta z Krakowa, który w swym życiu rozstrzygał już dziesiątki sporów o słupek graniczny. - Być może dlatego najwięcej awantur mamy właśnie na wsiach, gdzie każdy dzień podobny jest do drugiego, a każda kłótnia z sąsiadem albo z władzą dodaje codzienności kolorytu. Nie ma mocnych Jedna z najlepszych polskich komedii - "Sami swoi" - bawi dziejami wieloletniej kłótni między sąsiadami. Zaoranie kawałka miedzy o szerokości dwóch palców, stało się przyczyną prawdziwej, trwającej kilka pokoleń, wojny klanów. - No cóż, Pawlak nie mógł odpuścić, bo Polak, a zwłaszcza polski chłop, miał i wciąż ma całkowicie irracjonalny stosunek do własności - twierdzi profesor Moskal. - Jego pole, ogródek, a w przypadku mieszczuchów stary, nieużywany gruchot lub zapomniana altanka na działce, mogą latami leżeć odłogiem. Ale nie daj Bóg, gdy ktoś spróbuje je tknąć! Wtedy Polak zamienia się w wojownika. - "Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie" - filozofia Pawlaków znakomicie oddaje typowy dla nas punkt widzenia. Wciąż jesteśmy królestwem "Samych swoich", w którym panuje kodeks moralny Kalego. Rzecz jasna najchętniej dajemy w kość naszym sąsiadom, bo są najbliżej - zauważa profesor Noga. Jest on zdania, że w gnębieniu siebie nawzajem Polacy mogliby organizować mistrzostwa świata. W swarach o miedzę, drogę i stodołę po dziadku nie mamy sobie równych. - W walce o kępkę trawy nie oszczędzamy nikogo, z najbliższą rodziną włącznie. - To chyba jeszcze echo czasów awanturniczej Rzeczpospolitej Szlacheckiej i zażartych bójek zubożałej, schłopiałej szlachty. A także rozbiorów, kiedy ziemię bardzo łatwo było stracić na rzecz zaborców - zastanawia się socjolog Anna Waśkiewicz. - Wtedy być może rozwinęła się w Polakach ta wyjątkowa zawziętość wobec wszystkich, którzy chcą im odebrać nawet dwa centrymetry własności. To może być także siedem centymetrów. O tyle właśnie w Proszowicach sąsiad sąsiadowi "skrócił" dom, kiedy zauważył, że zahaczy on o jego działkę. Ulicę, przy której miało miejsce zdarzenie, nazywa się w miasteczku "trójkątem bermudzkim". Bo sąsiedzi uwielbiają się tu kłócić. Ale nie tylko tam. - Pamiętam sąsiedzki spór, który trwał w sądzie czterdzieści lat - wspomina profesor Noga. - Dwóch panów kłóciło się przez całe życie o kilkadziesiąt centymetrów ziemi. Dla rozstrzygnięcia waśni sąd musiał powołać 23 biegłych. Spór udało się w końcu rozwiązać, ale panowie stracili dużo zdrowia i bardzo dużo pieniędzy. Każdy z nich za to, co wydał na adwokatów, mógłby sobie kupić kilka hektarów pola. - Klient, który kłóci się o miedzę, to bardzo dobry klient - przyznaje bez ogródek znany krakowski prawnik, który na wszelki wypadek woli jednak pozostać anonimowy. - Sprawy toczą się wolno, bo sądy unikają ich jak ognia. Trwają długo i bez sensu. Ale dla adwokatów to samograj. Witajcie w ciężkich czasach Zdaniem socjolog Anny Waśkiewicz, pieniactwo Polaków można tłumaczyć na wiele sposobów. Można także bardzo prozaicznie. - Czasy są cieżkie, ludzie czują się oszukani przez państwo i polityków, bo nie mają pracy, pieniędzy i perpektyw. I wyładowują frustrację na tych, którzy żyją za miedzą - twierdzi. - Tam, gdzie obywatelom żyje się łatwiej, mniej jest także swarów. Sąsiedzi nie toczą między sobą wojen, tylko ufają sobie i zapraszają się nawzajem na wykwintne kolacje. - Mój sąsiad jest religijny, pacierz odmawia rano i wieczorem - nie może się nadziwić Waleria Natanko z Wrocławia, która z sąsiadem walczy od lat, głównie na terenie ich wspólnego ogródka. W ciągu długiej wojny sąsiadowi udało się otruć kota kobiety, podbić jej oko, wybić okno i wielokrotnie napisać na drzwiach "Ty głupia kurwo". Wreszcie zadzwonić późną nocą po karawan, który przyjechał, by... odebrać jej zwłoki. Waleria Natanko długo musiała tłumaczyć pracownikom zakładu pogrzebowego, dlaczego nie zamierza jeszcze kłaść się do trumny. - W tej wojnie najważniejszy jest upór i pomysłowość. Wygrywają twardzi i bardziej zdeterminowani - dzieli się swoimi obserwacjami profesor Noga. Tacy jak Anna P. z miasteczka Skała, która stała się sławna w okolicy z powodu wieloletniej wojny z sąsiadami i urzędnikami. Sędziwa niewiasta nie dopuściła do przeciągnięcia rury gazowej przez jej działkę, dzięki czemu sąsiedzi nie musieliby już gotować bigosu na kuchni opalanej węglem. Kiedy przed jej domem zjawiła się ekipa gazowników, Anna P. zrobiła worek kanapek, założyła gruby kożuch i rozsiadła się w rowie odgradzającym jej dom od reszty świata. Siedziała w nim ciurkiem dwa tygodnie, do czasu, gdy bezsilni gazownicy pospołu z sąsiadami postanowili dać sobie spokój. Mniej szczęścia mieli mieszkańcy domu w Jędrzejowie, który ma być wyburzony, bo w jego miejscu budowana jest niezbędna dla miasta obwodnica. Sporny dom jest ruderą i dzięki wyprowadzce lokatorzy mogliby przenieść się do znacznie atrakcyjniejszych mieszkań. Obietnice wysokich odszkodowań na niewiele się jednak zdały. Lokatorzy blokowali inwestycję przez wiele długich miesięcy. Skończyło się na regularnej bitwie z policją i nakazie przymusowej eksmisji. Od niedawna bowiem obowiązuje w Polsce ustawa, która zezwala na natychmiastowe zajęcie nieruchomości na cele publiczne. Do tej pory właściciel, który uparł się, że nie odda domu pod autrostradę czy obwodnicę, mógł przez lata torpedować inwestycję. Dlatego są w Polsce (także w Warszawie) miejsca, gdzie prawie na środku drogi szybkiego ruchu stoi dom, bo jego właściciel zaparł się i nie dał się wywłaszczyć. Dzikość serca - Niestety, spory własnościowe nierzadko kończą się dramatycznie. Czasem nawet zabójstwem - mówi Dariusz Nowak, rzecznik krakowskiej policji. - Ludzie, którzy być może w innych warunkach byliby normalnymi, porządnymi obywatelami, po latach kłótni z sąsiadami, rodziną i urzędami nabierają jakiejś dzikości serca. I powoli zamieniają się w opętanych manią zemsty oprawców. Zemsta sąsiedzka bywa bardzo zażarta i bardzo podstępna - zauważa filozoficznie rzecznik krakowskiej policji. I tak dramatem zakończyła się kłótnia w Nowej Hucie, gdzie przegrany w procesie o mieszkanie zastrzelił sąsiada na klatce schodowej, a następnie zastrzelił także jego ojca i postrzelił żonę, która sparaliżowana do dziś porusza się na wózku inwalidzkim. Zabójca twierdzi, że jego sąsiedzi "sami są sobie winni". I to oni go chcieli zabić, a nie on ich. Z kolei obywatel, który również w Nowej Hucie toczył z sąsiadem wojnę o piwnicę, przyszedł do niego pod pozorem pojednania i wbił mu siekierę w głowę, po czym jak gdyby nigdy nic z żoną, w garniturze, wybrał się do kościoła. Omal nie doszło do tragedii u wylotu Doliny Strążyskiej. Adam Stachowski, instruktor narciarski z Zakopanego, do niedawna słynny głównie z racji kowbojskiego kapelusza na głowie, solennie zapewnia, że przez wiele lat w ogóle z nikim się nie kłócił. A teraz będzie. Bić też, jeśli zajdzie konieczność. - Mój dom, z siatką ogrodzeniową włącznie, to moja mała ojczyzna. Nie dam nikomu jej podbić - bije się w piersi. Na domu Stachowskiego u wylotu Doliny Strążyskiej wisi amerykańska flaga. Druga flaga, też z Ameryki, wisi na metalowym słupie, który wyznacza granicę posiadłości, na którą składa się jeszcze piękny ogródek ze sztucznym jelonkiem. Instruktor ma trójkę maleńkich dzieci, młodą żonę, obywatelstwo amerykańskie i bardzo wrednego sąsiada. - O, proszę - mężczyzna pokazuje rękę na temblaku, którą złamali mu ochroniarze sąsiada. Gwoli prawdy trzeba dodać, że wcześniej Stachowski koktajlem mołotowa podpalił koparkę, która przyjechała, by przesunąć miedzę o trzy metry. Bo sąsiad, znany biznesmen z Pabianic, kiedy kupił działkę spojrzał w mapy i wyszło mu, że Stachowski postawił ogrodzenie na nie swojej ziemi. Stachowski też ma mapy, tylko starsze. Wynika z nich niezbicie, że płot stoi prawidłowo. - Przyjechali rano, było ich ze dwudziestu - opowiada instruktor. - Sypnąłem im solą jodowaną w oczy, postraszyłem ogniem i pociskami własnej roboty. Dorwali mnie, połamali, ale swojego obroniłem - koparka nadaje się na śmietnik. A ogrodzenie pozostanie na swoim miejscu po wsze czasy. Howgh, jak mówią Indianie. - My walczymy o sprawiedliwość, żeby nie powiedzieć, dziejową - twierdzi Krystyna Z., która wraz z mężem Andrzejem, podobnie jak trzy czwarte górali, toczy wielką wojnę o miedzę z sąsiadami, geodetami i wszystkimi, którzy staną jej na drodze. Stachowskiego całkowicie popiera, podobnie jak drugi sąsiad biznemena z Pabianic, Jan Łopuski, emerytowany nauczyciel, który ochroniarzy-intruzów potraktował kamieniami, rzucanymi z tarasu domu. Podobnie jak Stachowski także on trafił ostatecznie na komendę policji. Tam policjant zapytał Łopuskiego, czy leczy się psychiatrycznie. Łopuski odparł, że nie, ale zapytał też, skąd takie pytanie. - Bo wygląda pan na nienormalnego - wyjaśnił funkcjonariusz. - Pan też - odparł Łopuski i bardzo się zdenerwował. - Obywatele, którzy bronią swojej własności, są w Polsce wyjątkowo szykanowani - uważa Roman Krzysiak, przewodniczący tatrzańskiego stowarzyszenia o znamiennej nazwie "Praworządność". Zakopiańscy policjanci ze swej strony uważają, że zarówno przewodniczący, jego stowarzyszenie, a przede wszystkim spory o własność, to na Podkarpaciu prawdziwa zmora. Zgody nie będzie - Wszystkie te spory mają źródło w nieufności wobec "obcego", który chce nas skrzywdzić. Zauważmy, że Polacy nie lubią obcych w ogóle. Dotyczy to zarówno emigrantów, sąsiednich krajów, jak też najbliższych sąsiadów, których podejrzewamy o jak najgorsze zamiary - mówi psycholog Katarzyna Waratacka. - Zamiast rozmawiać i spokojnie przekonywać do swoich racji, wolimy się od razu awanturować. Wychodząc z założenia, że tylko postawa wojownicza jest naprawdę skuteczna. Przy drodze, u wylotu Doliny Strążyskiej w Zakopanem, dzień i noc stoi samochód. Siedzi w nim trzech ochroniarzy, wynajętych przez biznesmena z Pabianic. Właściwie nie wiadomo, po co tam siedzą. Przecież nie pilnują terenu, który na śmierć i życie podzielił sąsiadów, bo nie da się go wywieźć czy schować. Zdążyli się już nawet zaprzyjaśnić z instruktorem w kowbojskim kapeluszu. Ale przyjaźń sąsiedzka, czy choćby tylko zgoda, tutaj już pewnie nigdy nie powrócą. Szykuje się wieloletnia wojna sąsiedzka. Bo zgoda nie leży w naturze Polaków. W dodatku taka zgoda jest zwyczajnie nudna. Data:18.06.2004
__Archiwum__

Najczęściej czytane