Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Niezłomny

ak, Marcin Szymaniak 05-02-2008, ostatnia aktualizacja 05-02-2008 18:44

Meller był twardy. Po Marcu’68 jego siostra popełniła samobójstwo, próby samobójcze podjęli też rodzice. On jednak nie wyjechał z Polski, zrobił tu karierę. Nie poddał się też rakowi. Leżąc już pod kroplówką, po kilkunastu chemiach, dyktował ostatnie strony autobiografii.

autor: Guz Rafał
źródło: Fotorzepa

Stefan Meller urodził się w 1942 roku w Lyonie, w rodzinie polskich Żydów, komunistów. Jego ojciec Adam wyemigrował z Polski do Francji w latach 30. Był działaczem KPP. W 1940 roku walczył w szeregach armii francuskiej przeciw agresji hitlerowskiej, a po kapitulacji wstąpił do ruchu oporu. Stefan, którego spłodził podczas okupacji, do czwartego roku życia znał tylko język francuski. Dopiero po wojnie rodzice zaczęli uczyć go polskiego, planując powrót do Polski opanowanej już przez komunistów.

W Polsce Ludowej Adam Meller zaczął robić karierę dyplomatyczną. Stefan mówił jeszcze słabo po polsku, z wyraźnym akcentem, a w szkole mu nie szło. Potem trochę chuliganił, popalał.

– Wreszcie wyciął straszny numer nauczycielce rosyjskiego i wyleciał ze szkoły – mówi Andrzej Rosner, wieloletni przyjaciel Mellera i wydawca jego biografii.Nie lepiej poszło Stefanowi w szkole w Genewie, dokąd ojciec wyjechał na placówkę. Również stamtąd niesforny chłopak został wyrzucony. Nauczył porządnych szwajcarskich kolegów ściągania za pomocą kartek przyklejanych do... pleców nauczycieli! Sprawa wyszła na jaw, gdy za kolejnym razem nie zdążyli w porę odkleić ściągawki...

Gdy Mellerowie wrócili do Polski, trafił do warszawskiego liceum Władysława IV. Leniuchował, wagarował, ciągle dostawał pały z przedmiotów ścisłych. W końcu jednak udało mu się jakimś cudem zdać maturę i rozpocząć studia na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego.

Marcowy koszmar

Na studiach Stefan Meller kontynuował rodzinne tradycje, zostając sekretarzem ZMS, potem członkiem PZPR. Wkrótce poznał jednak studenckich opozycjonistów, w tym Adama Michnika, i zaczął patrzeć na PRL bardziej krytycznie.

Wciąż nie opuszczało go zamiłowanie do psot i kawałów. Gdy na studium wojskowym polecono mu wymienić nazwiska zbrodniarzy hitlerowskich, zaczął wyliczać uczelnianych wykładowców o niemiecko brzmiących nazwiskach. Padło też nazwisko prorektora Ludwika Bazylowa, którego przedstawił jako... współpracującego z hitlerowcami ukraińskiego faszystę. Dopiero wtedy prowadzący zorientował się, że student Meller sobie kpi.

W 1966 roku ukończył pracę o stosunkach polsko-francuskich, dostał dyplom i zaczął pracę w Instytucie Spraw Międzynarodowych. Był już wtedy żonaty. 20-letniej Beacie oświadczył się po miesiącu znajomości. Wkrótce urodziło im się pierwsze z trójki dzieci – syn Marcin, obecny redaktor naczelny „Playboya”.

Nad rodziną Mellerów gromadziły się jednak czarne chmury. W marcu 1968 r. nacjonalistyczne skrzydło PZPR rozpętało nagonkę na Żydów i Meller stał się jedną z jej ofiar. Wyrzucono go z pracy i z partii. Jego siostra Irena, mająca problemy psychiczne, popełniła samobójstwo.

– Zabiła ją marcowa nagonka – opowiada Andrzej Rosner. – I tak miała kłopoty psychiczne, a tu nagle wyrzucają z pracy ojca, potem brata, ktoś ciągle wydzwania przez telefon i syczy „Ty żydowska szmato!”. Wpadła w ciężką depresję, nie wytrzymała. Potem również rodzice próbowali targnąć się na własne życie. Mimo tej okropnej sytuacji, Stefan zdecydował się zostać w Polsce. To była decyzja dzielnego człowieka. Miał przecież wilczy bilet i przez sześć lat nie mógł dostać etatu.

Meller zawziął się i jakoś sobie radził. Pracował jako roznosiciel mleka, bibliotekarz, korepetytor, kosmetyczka w „Izisie”, tłumacz, lektor języka francuskiego. Jednocześnie kontynuował pracę naukową. Napisał doktorat na temat stosunków polsko-holenderskich w XVIII w. Po jego obronie cofnięto mu zakaz pracy na uczelni. W 1974 r. zatrudnił się w białostockiej filii UW, a potem na warszawskiej PWST.

By sobie dorobić, zaczął pisać teksty historyczne do gazet i książeczki w popularnej wówczas serii wojennej „Z Tygrysem”. Opublikował również tomik wierszy. Wyjeżdżał do Francji i coraz lepiej mu się powodziło. Kupił sobie nawet samochód sportowy. Kariera i choroba

Wicher historii dopadł znowu Stefana Mellera w czasie stanu wojennego. Pisywał wtedy pod pseudonimem artykuły do podziemnej prasy solidarnościowej, wspierał opozycyjnych studentów. Gdy milicja zrobiła nalot na PWST, przytomnie ukrył uczelnianych opozycjonistów pod prysznicami.

Komuna długo już jednak nie potrwała, a po przełomie w 1989 roku przed Mellerem otworzyły się nowe możliwości. Książkę „Pożegnanie z Rewolucją” wydał już w oficjalnym obiegu. Mógł też wreszcie realizować w praktyce swoje pasje dyplomatyczne. Nowy, solidarnościowy minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski ściągnął go w 1992 do MSZ, na stanowiska wicedyrektora departamentu Europy. Za rządów Władysława Bartoszewskiego w resorcie został wiceministrem. Miał już wtedy tytuł profesora.

Po czterech latach pracy w MSZ objął stanowisko ambasadora w Paryżu. Biegle mówiący po francusku, dowcipny, elokwentny, czuł się tam jak ryba w wodzie. Brylował na rautach, przyjęciach, czarując paryskie elity nienaganną francuszczyzną i erudycją.

O włos od śmierci

Wkrótce MSZ postawiło przed nim cięższe zadanie - placówkę w Moskwie. Meller pojechał tam już jako wdowiec, gdyż jeszcze podczas pobytu we Francji zmarła jego żona.

– Moskwa to był dla niego ciężki okres, i to w dwojaki sposób. Stosunki polsko-rosyjskie się psuły, były kłopoty z energetyką, bijatyki pod ambasadą. Zaczęły się też problemy ze zdrowiem, to wtedy Stefan miał pierwszy atak –mówi pisarz Michał Komar, przyjaciel Mellera.

Zamiast zachwytów francuskich intelektualistów i polityków Meller stanął teraz w obliczu buty nowej, postkagiebowskiej elity Kremla. Musiał reprezentować Polskę w trudnych momentach pomarańczowej rewolucji na Ukrainie i konfliktów części polskiej mniejszości z Łukaszenką na Białorusi. Gdy obejmował stanowisko w Moskwie, dopiero uczył się rosyjskiego. Jakoś sobie jednak radził, otaczając się odpowiednimi współpracownikami.

W październiku 2002 otarł się o poważne niebezpieczeństwo. Komar: - Miał już bilety na przedstawienie w teatrze na Dubrowce. Okazało się jednak, że do Moskwy przyjeżdża nasz minister. Na 15 minut przed atakiem Czeczenów Stefan zrezygnował z pójcia do teatru. Następnego dnia zadzwonił do mnie: „Słuchaj, byłem o włos...”

Gdy do władzy doszedł PiS, Meller otrzymał niespodziewanie propozycję szefostwa MSZ. Wywołało to zdziwienie, gdyż zawsze był kojarzony ze środowiskiem Unii Wolności. Z drugiej strony jednak był idealnym kandydatem do pokazania za granicą. „Nie jesteśmy żadnymi ekstremistami z nożem w zębach. Patrzcie, kto został ministrem spraw zagranicznych” - mówiła Zachodowi ekipa Kazimierza Marcinkiewicza, wstawiając do MSZ polityka o dobrych notowaniach w Paryżu.

– Stefan nie podjąłby sam decyzji o wejściu do tego rządu. Zadzwonił po radę do profesora Bartoszewskiego. Profesor powiedział: „Wejdź, żeby zachować ciągłość polityki zagranicznej” - mówi Andrzej Rosner. Specjalista od Francji znów musiał zająć się przede wszystkim Rosją. Moskwa właśnie zablokowała import polskiej żywności. Meller wsiadł w samolot i poleciał negocjować z Rosjanami, ale niczego nie osiągnął.

Początkowo profesorowi nieźle się pracowało w nowej ekipie, jednak sielanka nie trwała długo. Schody zaczęły się w momencie, gdy Jarosław Kaczyński postanowił wprowadzić do rządu Giertycha i Leppera. Meller przeciw temu zaprotestował i zagroził dymisją.

– Robi z siebie, żeby nie powiedzieć błazna, to człowieka niepoważnego - mówił szef Samoobrony. Zauważył, że Meller mógł protestować już wcześniej, gdy Samoobrona głosowała w Sejmie za rządem z jego udziałem. Meller zaraz odparował: - Jeżeli chodzi o błazna, to chcę powiedzieć jako historyk, że jest w dziejach Polski taki wspaniały błazen - nazywał się Stańczyk - i byłbym gotowy się podjąć tej roli, ale nie na dworze Andrzeja Pierwszego.

Pracował do końca

Będąc na szczycie NATO w Sofii, Meller dowiedział się, że PiS zawarł umowę z Lepperem i Giertychem. Zadzwonił do premiera Marcinkiewicza i złożył rezygnację. - Gdy doszło do zawiązania tej okropnej koalicji, Stefan uznał, że dalej już nie można - mówi Rosner.

9 maja 2006 r. został odwołany ze stanowiska. Powrócił do pracy historyka. Zajął się też przygotowywaniem autobiografii „Świat według Mellera”, opowiadając dzieje swojego życia Komarowi.

Pracę nad książką kontynuował pomimo coraz groźniejszej choroby nowotworowej. Przeszedł kilkanaście seansów chemii, ale się nie poddawał. Leżąc pod kroplówką, dyktował ostatnie strony tekstu.

Przed tygodniem Andrzej Rosner postanowił przyspieszyć wydanie książki. - Zdążyłem, miałem szczęście. Położyłem ją Stefanowi na łóżku. Było widać, jak się cieszy. Ale nie był już w stanie prawie nic powiedzieć- mówi przyjaciel Mellera.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane