Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Z urzędu do klubu go-go

Joanna Ćwiek 29-10-2013, ostatnia aktualizacja 29-10-2013 16:28

Warszawski pośredniak przyjął ogłoszenie od przedsiębiorcy szukającego pań do towarzystwa. Wiceminister pracy mówi ostro o bezmyślności urzędników.

Holly (Weston) to utalentowaną baletnicą, która, by zarobić na życie, tańczy na rurze w nocnym klubie
źródło: Syrena Films
Holly (Weston) to utalentowaną baletnicą, która, by zarobić na życie, tańczy na rurze w nocnym klubie

Praca dla tancerki w nocnym klubie – taką ofertę zamieścił na stronie internetowej Powiatowy Urząd Pracy w Warszawie. Od kandydatek wymaga się trzyletniego doświadczenia, zaawansowanej znajomości gimnastyki i angielskiego.

Jak podaje składający ofertę przedsiębiorca, praca na etat za 1,5 tys. zł ma polegać nie tylko na tańcu, ale także na „konwersacji z klientami klubu", „promowaniu usług pracodawcy" i „towarzyszeniu gościom podczas wieczoru".

– Taka oferta nie powinna znaleźć się na stronie urzędu – mówi Jerzy Kędziora, szef Konwentu Dyrektorów Powiatowych Urzędów Pracy. – Chyba nikt nie ma wątpliwości, o co tu naprawdę chodzi.

Warszawski urząd tłumaczy się, że musiał to ogłoszenie opublikować. Pracodawca, który je przyniósł, działa  legalnie. A wtedy nie można mu odmówić przyjęcia ogłoszenia. Tym bardziej że przedsiębiorca zastrzegł, iż zamierza na tym stanowisku zatrudnić obcokrajowca. A ofertę zamieszcza tylko po to, by sprawdzić, czy na to miejsce nie ma chętnych Polaków. Jeśli ich nie ma, dopiero wówczas wolno zatrudnić osobę pochodzącą z zagranicy.

– Na pewno nie będziemy proponować tej oferty żadnej kobiecie zarejestrowanej u nas w urzędzie. Używamy rozumu i doskonale wiemy, o co tu chodzi – mówi Lech Antkowiak, wicedyrektor stołecznego pośredniaka.

Nie jest zachwycony całą historią. – Aż 33 proc. zarejestrowanych nie ma żadnych kwalifikacji i szans na pracę. A pośrednicy zamiast się nimi zająć, zajmują się nocnymi klubami – irytuje się urzędnik.

Sprawa pokazuje też, że to, iż oferta znajduje się na stronie pośredniaka, nie gwarantuje, że oferowana praca jest bezpieczna i zgodna z prawem. – Urzędy tłumaczą, że wypełnianie przez przedsiębiorców ogromnego kwestionariusza przed złożeniem w urzędzie oferty jest konieczne, aby wyeliminować z nich te, które mogą być niebezpieczne – mówi dr hab. Joanna Tyrowicz, ekonomistka z Uniwersytetu Warszawskiego. – Ten przykład dowodzi, że wcale tak nie jest.

Wiceminister pracy Jacek Męcina jest przekonany, że gdyby nie te procedury, do rejestrów trafiałoby jeszcze więcej szemranych ogłoszeń.

– Należy usuwać biurokratyczne bariery, ale pewne granice muszą zostać zachowane – tłumaczy i dodaje, że jego zdaniem nie powinny być one określone tylko przez ustawę, ale raczej przez zdrowy rozsądek urzędników. – Mam nadzieję, że kiedy wejdzie w życie nowa ustawa o promocji zatrudnienia rozliczająca efekty pracy, mniej będzie przypadków bezmyślności. W wielu przypadkach kontrowersje mogą być wyjaśnione dzięki współpracy z inspektorami kontrolującymi legalność zatrudnienia.

rp.pl

Najczęściej czytane