Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wielki film o powstaniu

Barbara Hollender 30-07-2014, ostatnia aktualizacja 30-07-2014 12:51

Dziś pierwszy publiczny pokaz najbardziej oczekiwanego filmu sezonu – „Miasta 44” Jana Komasy.

Realizacja filmu "Miasto 44"
autor: Marian Zubrzycki
źródło: Fotorzepa
Realizacja filmu "Miasto 44"

Jan Komasa miał 24 lata, kiedy, namówiony przez producenta Michała Kwiecińskiego,  zaczął przygotowywać film o Powstaniu Warszawskim. Osiem lat później, na Stadionie Narodowym, pokazuje go widzom. Porwał się na temat, który dla kilku pokoleń Polaków jest mitem. Do tej pory ekranową wizję tego zrywu  niósł przede wszystkim „Kanał" Andrzeja Wajdy. Komasa zaryzykował. I wygrał.

Nie ukrywam, bałam się tego filmu. Twórca „Sali samobójców" należy do pierwszego pokolenia, które wchodziło w życie bez bagażu przeszłości i dzisiaj nie musi rozliczać się z komunizmem  ani od nowa uczyć się demokracji. Ale też jest ono uboższe o polskie październiki, grudnie i sierpnie, które zmuszały do samookreślenia się, odpowiedzi na pytanie: „Kim jestem?". A przychodzi moment, w którym człowiek chce poczuć się zakorzeniony w tradycji. Tylko czym są wydarzenia wojennego sierpnia sprzed 70 lat dla dzisiejszego trzydziestolatka? – myślałam.

Powstał film pasjonujący. Młody reżyser nie ocenia, nie zagląda do gabinetów polityków, nie podsłuchuje narad dowództwa. Nie pokazuje żołnierzy. Opowiada o chłopcach i dziewczynach u progu życia, którzy poszli walczyć, bo chcieli czuć się wolni.

Młodzi, piękni, tragiczni

Matka bohatera filmu Stefana Zawadzkiego próbuje zatrzymać  go w domu. Straciła na wojnie męża, teraz panicznie boi się o syna. Ale on, choć czuje się odpowiedzialny za nią i młodszego brata, wciągnięty przez sąsiadkę, śliczną łączniczkę „Kamę", pójdzie do powstania. Jest w „Mieście 44" opowieść o miłości. Desperackiej, rodzącej się na przekór złu, ale przecież naturalnej w tym wieku i w czasie, gdy każdy dzień może być ostatni. Kama kocha się w Stefanie, ale jemu zależy na innej dziewczynie – delikatnej „Biedronce", która w powstaniu zostanie sanitariuszką. Ich losy będą się przeplatać z losami kolegów z posiłkowego oddziału. I z losami powstania, gdy oddział przedziera się z Woli przez Śródmieście na Czerniaków.

Komasa portretuje pokolenie, które szło do walki, bo tak było wychowane, w takich wartościach rosło. Opowiada o buncie. O duchu rewolucji. O ludziach, którzy nie chcieli żyć w strachu, rwali się do wolności. Ale też o umieraniu. Po obejrzeniu tego filmu nie mogę uwolnić się od obrazów konającego miasta. I twarzy młodych ludzi, którzy szli do powstania radośnie, niemal jak na zabawę, a zagłębili się w piekło.

„Miasto 44" można postawić w jednym rzędzie z „Krwawą niedzielą" Paula Greengrassa. Komasa pokazuje zryw zaczynający się euforią, a potem wymykający się spod kontroli. Na początku jest zabawa nad Wisłą i radość towarzysząca pierwszym dniom walki. Potem – rozerwane ciała, wszechogarniająca śmierć, masakra.

Bez znieczulenia

To, co miało trwać kilka dni, staje się tragedią, od której nie ma odwrotu. Bohaterowie filmu walczą do końca. Umierając, nie wykrzykują patriotycznych haseł, płaczą, wołają „mamo!". Czasem uciekają przed kulami, nie wytrzymują psychicznie. Są prawdziwi.

Komasa odtworzył powstańczą Warszawę z pietyzmem. Wszystko w tym filmie tchnie prawdą. A jednocześnie reżyser mówi bardzo nowoczesnym językiem. Mnoży sceny wstrząsające, kręcone bez znieczulenia. Pokazuje horror, ale czy nie tak dzisiaj trzeba mówić o wojnie?

Czasem, żeby rozładować napięcie, ucieka od dosłowności. Z ekranu płynie współczesna muzyka, jakiej słuchają dzisiejsze nastolatki, momentami obraz zwalnia albo pojawiają się efekty niemal jak u Tarantina. I dobrze, bo „Miasto 44" ma przemówić do wyobraźni dzisiejszej widowni. Obejrzałam niedawno „Kanał" Andrzeja Wajdy. Świetny film, ale nie dla widzów wychowanych na „Avatarze". A Komasa potrafi z nimi rozmawiać. I serwuje im potężne, emocjonalne uderzenie.

„Miasto 44" to hołd złożony powstańcom. Choć jego twórca nie wdaje się w historiozoficzne dyskusje, pytania rodzą się same. Andrzej Wajda kręcił „Kanał" w latach 50. Właz, do którego podchodzą „Stokrotka" i „Korab", jest zakratowany. W dali widać rzekę. Wszyscy wiedzą, że stoją za nią radzieckie czołgi. Komasa robi film w wolnym kraju. I przypomina tych, którzy 70 lat temu za tę wolność ginęli. Coś z nich zostało w nas na zawsze.

Historie rodzinne

Mój dziadek w czasie okupacji był w AK. W sierpniu 1944 wyprowadził swój oddział z Kraft Parku. Matka miała wtedy 13 lat. Była łączniczką, potem sanitariuszką. Po kapitulacji wyniosła z Warszawy dwa bruliony. W jednym były jej dzienniki, w drugim – powstańcza poezja. Także ten wiersz: „A historia okłamie nas jutro, groby nasze wyrówna ktoś obcy, my walczymy, nie mówiąc, że smutno, i nie armia, nie wojsko, my chłopcy". Jako dziecko pytałam, co to znaczy „groby nasze wyrówna ktoś obcy". Tłumaczyła. Podobnie jak nauczycielka historii, która pod białą rękawiczką skrywała rękę spaloną w czasie powstania. Przy niektórych tematach nie używała podręczników. Brzydziła się kłamstwem.

Moje pokolenie czytało Kamińskiego i Białoszewskiego, rosłam w czasie, kiedy wojna wracała w rozmowach. Odcinałam się od martyrologii, ale nie wyobrażałam sobie, żeby 1 sierpnia nie pójść na Powązki. Były lata, gdy ludzie w milczeniu wyciągali tam w górę ręce z palcami ułożonymi w literę V, były i takie, gdy politycy próbowali wykorzystać ten dzień do swoich celów. Ale zawsze tak samo werble rozdzierały skwarne powietrze, a starsze panie o godzinie W na dźwięk syreny stawały na baczność, piękniejąc w tych swoich szarych, harcerskich mundurach. Może tylko z czasem było ich coraz mniej.

Do powstania mam więc bardzo osobisty stosunek. Ale niepotrzebnie się bałam. W „Mieście 44" jest wszystko, co dla mnie najważniejsze.

Film wejdzie na ekrany 19 września. Wtedy przyjdzie czas na szczegółowe recenzje. Ale już dziś jestem pewna, że dzieci, które kiedyś, podczas szkolnej wycieczki na Cmentarz Powązkowski, staną przed rzędami powstańczych krzyży i przeczytają tabliczki: „Żył lat 14,  17,  19... ", będą miały przed oczami obrazy z „Miasta 44". I znacznie więcej zrozumieją z własnej przeszłości niż podczas lekcji historii.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane