Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Powstanie: nauka czy nauczka

NK 01-08-2015, ostatnia aktualizacja 01-08-2015 20:35

Jak Powstanie Warszawskie oceniają historycy? Z czego powinniśmy być dumni? Czy powstanie to element tożsamości stolicy? - czytamy w najnowszym Plusie Minusie.

źródło: EAST NEWS
autor: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa

Czynnik oporu, tożsamość Stolicy

Prof. Andrzej Paczkowski

Powstanie Warszawskie można oceniać z różnych perspektyw: militarnej, politycznej i ogólnonarodowej. W sensie wojskowym był to plan krótkoterminowy i ograniczony – należało zdobyć miasto i utrzymać je do momentu, gdy będzie można przerzucić do Warszawy przynajmniej część władz Rzeczypospolitej i jakieś poważniejsze jednostki wojskowe.

Inną perspektywę miał program polityczny. Chodziło o to, by wobec przekraczających Wisłę Sowietów polski rząd w wyzwolonej Warszawie wystąpił oficjalnie jako gospodarz. Cały pomysł akcji „Burza" to nic innego jak próba wyjścia z konspiracji po to, by odtworzyć polską administrację i nie dać jej przejąć Sowietom. Odpowiedzialni za tę decyzję znali już doświadczenia Wilna i Lwowa. Mimo to uznali, że nie można pozostawić bez odpowiedzi wyzwania obecnego od początku okupacji. Skoro powstanie powszechne, jakim w pewnej formie była „Burza", już się toczyło, dlaczego miałaby być z niego wyłączona stolica?

W wymiarze militarnym na przeszkodzie stał brak fizycznej łączności z głównymi siłami zachodnich aliantów, w politycznym brak porozumienia ze Związkiem Sowieckim. Rzecz również w tym, że ewentualny sukces planu militarnego musiał zależeć od powodzenia planu politycznego. Stąd słynna sprawa tzw. chłopców Sosabowskiego, którzy o mało się nie zbuntowali, bo nie zostali wysłani z desantem do Warszawy, tylko pod Arnhem.

Z punktu widzenia późniejszych pokoleń decyzję o wybuchu powstania można uznać za militarnie i politycznie nieracjonalną. Ale w historii mamy wiele przykładów podobnych decyzji. Gdyby Niemcy poddały się już w sierpniu 1944 r., na pewno wyglądałyby inaczej niż w maju 1945.

Jest jeszcze inna, szersza perspektywa. Pojawia się ona, gdy zadamy sobie pytanie: co działo się z powstaniem po powstaniu? Jakie miejsce zajęło ono w historii Polski?

W zbiorowej świadomości zostało ono wpisane w łańcuch innych powstań: kościuszkowskiego, listopadowego, styczniowego. Do niedawna było czymś naturalnym w dziejach Polski, że wybuchało powstanie, które się kończyło klęską. I ta klęska nie zaprzeczała idei kolejnego powstania. Dla pokoleń, które przyszły po Powstaniu Warszawskim, ta refleksja była bardziej traumatyczna – a jednocześnie bardziej inspirująca niż klęska powstania listopadowego czy styczniowego.

Pamiętam, gdy w marcu 1981 r. na posiedzeniu Komisji Krajowej „Solidarności" wybuchła dyskusja na temat bezterminowego strajku powszechnego. Większość była za jego ogłoszeniem, przegłosowano już nawet odpowiednią rezolucję... i wtedy wystąpiło dwóch ekspertów: Jan Olszewski i Władysław Siła-Nowicki. Powiedzieli, że bezterminowy strajk generalny oznacza właściwie powstanie narodowe. A to mieliśmy już przecież niedawno. Strajku nie ogłoszono.

Tak działała pamięć powstania – jako memento. Ale oprócz tego powoli dojrzewał mit. Gdy w 1956 r. wyszedł z więzienia „Radosław", na powstańczych kwaterach na Powązkach zastał pustki. Zmurszałe krzyże, pordzewiałe łańcuchy... Ale właśnie wtedy coś się zaczęło zmieniać w postawach Polaków. Warszawa zaczęła się stawać narodowym symbolem właśnie dzięki powstaniu. Obrona miasta we wrześniu 1939 r. była oczywiście czymś ważnym dla narodu, ale jakby wtopiła się w całą kampanię wrześniową. Precedens Sierpnia '44 sprawił, że dziś powszechnie uznaje się go za wydarzenie ogólnonarodowe. Ta tendencja wystąpiła wyraźnie w ciągu ostatnich 10–15 lat.

Można powiedzieć, że Powstanie Warszawskie na krótki dystans sprzyjało stalinowskiemu zniewoleniu Polski. Ale już po upływie dekady zaczęło być jednym z ważniejszych czynników polskiego oporu przeciwko sowietyzacji. Bez niego wreszcie nie sposób sobie dzisiaj wyobrazić tożsamości samej Warszawy. Jest to wręcz jedyne lepiszcze tego miasta.

Legenda Armii Krajowej

Prof. Andrzej Friszke

Trudno nam sobie wyobrazić dramatyzm sytuacji latem 1944 roku nad Wisłą. Przywódcy Polski Podziemnej musieli brać pod uwagę scenariusz najgorszy – wcielenia Polski do Związku Sowieckiego. W Lublinie już powstał PKWN – stworzony przez Stalina „rząd" dla Polski. Wymuszało to wykorzystanie wszystkich możliwych szans oporu. Ludzie z Komendy Głównej AK rzucali ostatnie rezerwy do obrony niepodległości Polski. Warto o tym pamiętać, gdy w gorączce dyskusji zbyt łatwo padają słowa potępienia osób odpowiedzialnych za wybuch powstania.

Gdyby tego nie zrobili, gdyby zaniechali, mielibyśmy dziś inny rodzaj dyskusji. Taką, jaka toczyła się od stu lat w związku z postępowaniem generałów Chłopickiego i Skrzyneckiego w powstaniu listopadowym. Tamci obawiali się użyć całej siły w wojnie z Rosją, nie mieli dość determinacji, liczyli (daremnie) na układy. Myślę, że każdy z oficerów uczestniczących w dyskusji nad ogłoszeniem powstania w Warszawie kiedyś w swoim życiu przeszedł przez tę „listopadową" debatę.

Dla oficerów z Komendy Głównej AK decydujący był moment obawy, że nie zdążą wyzwolić Warszawy w odpowiednim momencie, przed wejściem Rosjan. Zarazem nie doszacowali zdolności bojowych Niemców, bo w końcu lipca obserwowali wycofujące się pobite przez Rosjan oddziały. Skutkiem tego niedoszacowania była hekatomba miasta i jego mieszkańców. Ale hekatomba Warszawy dotknęłaby nas tak czy inaczej. Stalin, który był politykiem niecofającym się przed żadną zbrodnią, znalazłby sposób, by doprowadzić do pacyfikacji stolicy polskiego oporu i zniszczenia jej niepodległościowej elity. Zrobił to w 1940 r. w Katyniu. Dlaczego więc nie miałby tego zrobić w 1944 r. w Warszawie?

To wszystko nie przeczy ogromnym stratom. Zginęło prawie 200 tysięcy ludzi, zburzono miasto: domy, muzea, kościoły, całe dzielnice. Razem z nimi zniszczono wielopokoleniową społeczność i poczucie wspólnoty. To wszystko było klęską, wielką klęską. Warszawa długo się z niej podnosiła. Czy w ogóle się podniosła? Dzisiejsza stolica Polski jest czymś zupełnie różnym od Warszawy przedwojennej, ale też różni się od stolic innych państw, które rozwijają się integralnie, bez skoków. Nie było tu buntów społecznych jak w 1956 r. w Poznaniu, gdzie funkcjonowały więzi międzyludzkie. Warszawa była zatomizowanym miastem, mieszkańcy tych samych ulic, a nawet tych samych domów się nie znali.

Mimo to nie zgadzam się z opinią, że powstanie pomogło w sowietyzacji Polski. Gdyby go nie było, po Armii Krajowej nie zostałby żaden wielki czyn zbrojny. Nie dałoby się zbudować legendy na działalności „Ponurego" czy zamachu na Kutscherę. To za mało. Potrzebne było wydarzenie budujące świadomość i wyobraźnię na masową skalę. A powojenna legenda i mit powstania były z zasady antykomunistyczne. Komuniści nie mieli na to żadnego sposobu prócz przemilczania. Bo wszystko, co próbowali wtłaczać do głów młodzieży, np. w postaci legendy Gwardii Ludowej czy berlingowców, z czasem samo się rozsypywało. Legenda Armii Krajowej i jej poległych żołnierzy była silniejsza. I była „nasza". Nie powstałaby, gdyby nie było Powstania Warszawskiego.

Warszawa rzuca wyzwanie

Jan Ołdakowski

Posłużę się wspomnieniami Jana Nowaka-Jeziorańskiego: leci do Warszawy powiedzieć dowódcom Armii Krajowej, że powstanie nie ma sensu. Pomocy nie będzie. I gdy w końcu dociera do stolicy, to jakby wbrew sobie przeżywa przemianę. Zaczyna rozumieć, że powstanie nie może nie wybuchnąć. Akces Polaków do Armii Krajowej ma wymiar moralnego sprzeciwu przeciwko totalitarnemu złu. Bo ta okupacja jest przerażająca, dowodzą tego chociażby plakaty z nazwiskami rozstrzelanych rozklejone na ulicach Warszawy. Zatem nawet wbrew wiedzy, że Zachód nie pomoże, Jan Nowak-Jeziorański nabiera przekonania, że powstanie musi wybuchnąć.

Wydaje mi się, że jest to najlepszy opis ówczesnego nastroju miasta. Narastający opór przeciwko wrogowi, który słabnie. Do tego poczucie, że trzeba coś zrobić. Wreszcie wątek nieposłuszeństwa: czynnik, który na ogół nie jest brany pod uwagę w dyskusjach historyków, a który bardzo często pojawia się we wspomnieniach samych powstańców. Na kilka dni przed powstaniem Niemcy każą się stawić warszawiakom do kopania rowów i wykonywania innych prac umocnieniowych. Stawia się kilkadziesiąt osób. Rubikon został przekroczony.

Warszawa ma poczucie, że temu słabnącemu przeciwnikowi, który w następnych kilku dniach okaże się nie taki słaby, rzuciła wyzwanie. I ma poczucie, że spotka ją za to kara.

Ale to tylko jedna strona powstańczego fenomenu. Niesamowitym doświadczeniem była dla mnie lektura Dzienników Ustaw, które cywilne władze powstańczej Warszawy opublikowały z wsteczną datą 20 lipca 1944 r., aby datowane były wcześniej niż manifest PKWN. Żeby w Powstaniu Warszawskim mogły się ukazać dwa Dzienniki Ustaw, wcześniej dziesiątki, jeśli nie setki, osób musiały po godzinach pracy okupacyjnej, którą normalnie wykonywały, pisać te opracowania po domach. Ujawniło się zjawisko, które można nazwać „państwem osobno wymyślonym". To w ogóle nie była kontynuacja II Rzeczypospolitej. To było państwo w ostrej kontrze do Polski sanacyjnej, podkreślano to na każdym kroku. Słowo „demokracja" pojawiało się w każdym dokumencie, nawet w ustawach pisano, że każda procedura ma być demokratyczna. Widać było, że to miało być zupełnie inne państwo, pewnie bliższe dzisiejszemu modelowi skandynawskiemu z lewicową demokracją. Z silnym, ale całkowicie wolnościowym etatyzmem, bardzo przywiązane do symboliki patriotycznej. Ujawnienie się tego państwa w czasie powstania też było jakimś zadaniem i ono też zobowiązywało jego obywateli. Zresztą oni się w tym znakomicie odnaleźli. Nawet kolejka po wodę utrwalona na powstańczej taśmie filmowej jest jakby inną kolejką niż łańcuszki zniszczonych i upokorzonych Peerelem ludzi z lat 80. Zgoda, może robili to trochę na pokaz. Ale oni naprawdę chcieli być tak filmowani. Chcieli być obywatelami.

Ta społeczność została skazana na zagładę przez Hitlera, a na zapomnienie przez komunistów. Tutaj PRL był sojusznikiem
III Rzeszy. A po latach, gdy zaczynaliśmy prace w Muzeum Powstania Warszawskiego, okazało się, że trzeba startować prawie od zera. Do tamtej pory nie prowadzono nawet badań nad stratami wśród ludności cywilnej. W tej chwili dysponujemy 60 tys. nazwisk cywilnych ofiar. Listę pokażemy 5 sierpnia na Woli.

Manifestacja państwa polskiego

Łukasz Michalski

Kiedy Stalin stanął na przedpolach Warszawy, a później patrzył z tej słynnej perspektywy Wisły, już doskonale wiedział, że wszystko ma załatwione z Zachodem. Miał świadomość, że Zachód w żadnym stopniu nie stanie za Polską. I ten czynnik ma swoje znaczenie, pozwoliłbym nawet sobie mniemać, że przy ocenie powstania jest jednym z najważniejszych. Gdyby nie on, być może historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.

Jednak – nie wiedzieć czemu – mało o nim mówimy. To dość charakterystyczne dla historiografii polskiej: zazwyczaj jesteśmy dużo bardziej krytyczni w ocenianiu wielu własnych decyzji aniżeli piszący o nas obcy historiografowie.

Plan powstania przewidywał walkę kilkudniową. Nikt nie planował dwumiesięcznych walk, które wyniszczą całe miasto. Jednak w przypadku oceny Powstania Warszawskiego w istocie mówimy nie o wydarzeniu militarnym, tylko o manifestacji Polskiego Państwa Podziemnego. A to jednak zupełnie inna kategoria. Nie chodzi o to, że był to jeden z celów akcji „Burza", a później wyszło, jak wyszło. Miał być tydzień, wyszły dwa miesiące. Gdy ktoś pyta, co nam, późniejszym pokoleniom, dała spuścizna powstania, odpowiadam: dwa miesiące legalnego, realnego i oficjalnego funkcjonowania Polskiego Państwa Podziemnego.

Jeżeli pominiemy ten aspekt, pominiemy to, co najważniejsze w powstaniu. Spójrzmy chociażby na stosunek „Solidarności" do tej tradycji. Mówi się, że dla przywódców tego ruchu Powstanie Warszawskie było przykładem negatywnym: „Solidarność" działała metodami pokojowymi właśnie dlatego, by uniknąć powtórzenia jego losu. Ale fenomen tego „ruchu społecznego", „związku zawodowego" to jest właśnie swoista namiastka państwa. Własnego państwa. Ta tradycja polskiej irredenty tkwi w nas bardzo głęboko, jeszcze od czasów powstania styczniowego.

Niedawno robiłem badania na temat świadomości historycznej młodzieży polskiej. Są one kontynuacją badań wcześniejszych, mogą stanowić do nich odniesienie. O ile dawniej powstanie było rozpoznawane lepiej lub gorzej, a raczej gorzej niż powstanie listopadowe i styczniowe, o ile postrzegano je jako wydarzenie regionalne, a nie ogólnopolskie – o tyle dzisiaj, konkretnie w ciągu ostatnich 10, 15 lat, zaszła pod tym względem diametralna zmiana. Dzisiaj powstanie – mogę to śmiało powiedzieć – jest przez młodzież apoteozowane. Rozpoznawane jest niemal przez wszystkich, czego nie można powiedzieć o żadnym innym wydarzeniu w historii Polski XIX i XX wieku. W Warszawie więcej młodych ludzi wie coś o Sierpniu '44 niż o chrzcie Mieszka w roku 966!

Z czego powinniśmy być dumni?

Marcin Zaremba

Wszystkie społeczeństwa prowadzą politykę historyczną; zmieniają ocenę minionych wydarzeń w zależności od aktualnych potrzeb. Mówiąc dosadniej – manipulują przy swojej historii. Jest to – zwracał uwagę Tony Judt – forma sprawowania kontroli nad wiedzą. Podobnie jest z Powstaniem Warszawskim. Najpierw stanowiło przedmiot legitymizacyjnego sporu o pamięć z komunistami. Teraz stało się przedmiotem „nowej polityki historycznej". A szkoda.

Polacy chcą być dumni ze swojej historii, to oczywiste. Jednak rolą historyka nie jest budowanie ani podtrzymywanie narodowych mitów. Krzepienie serc pozostawmy innym. Historycy powinni się przeciwstawiać narodowej mitologicznej narracji, stawiać pytania, także te trudne i niewygodne. Choćby takie: czy mamy być dumni akurat z największej tragedii (poza Holokaustem) w naszej XX-wiecznej historii?

Najczęściej zadaje się pytanie: czy powstanie musiało wybuchnąć? Biorąc pod uwagę ówczesną sytuację (stan wiedzy o ruchach wojsk niemieckich, emocje społeczne, groźba sowieckiej okupacji) – nie musiało. Tłumaczenie decyzji o podjęciu walk emocjami jest uzasadnione tylko częściowo. Emocje opisane w pamiętnikach i wspomnieniach powojennych są zmitologizowane. Mamy do czynienia z uzasadnieniem ex post decyzji z tamtego czasu. Przywódcy podziemia stanęli wobec wielu niewiadomych. Taką niewiadomą była reakcja Hitlera na zamach 20 lipca. To, co nastąpiło później – zwarcie szeregów i obrona do końca – było nie do przewidzenia w ostatnich dniach lipca 1944 roku.

Podobnie zaskoczeni byli Amerykanie, wchodząc na terytorium III Rzeszy. Koniec roku 1944 r. mieli witać już w Berlinie. Okazało się, że terror po zamachu
20 lipca – mam tu na myśli represje wobec spiskowców – spowodował fanatyczną obronę Rzeszy. Nie przewidzieli tego Amerykanie, więc nie mogła też przewidzieć Komenda Główna AK.

Dla mnie istotną kwestią dotyczącą powstania nie jest pytanie „czy", tylko „kiedy". Mamy przecież przykłady udanych powstań miejskich – w Paryżu w sierpniu 1944 r. czy w Pradze w maju 1945 r. Problem polegał na tym, że powstanie w Warszawie wybuchło za wcześnie, a decyzja oparta została na wątpliwych informacjach wywiadowczych. Możemy wręcz mówić o podręcznikowym syndromie myślenia grupowego – decyzji podjętej w sytuacji znacznej utraty poczucia rzeczywistości przez najważniejszych dowódców podziemia.

Powstanie miałoby sens, lecz nie 1 sierpnia. Być może 1 stycznia 1945 r. W styczniu zaczęła się przecież radziecka ofensywa.

Nie przekonuje mnie też teza o decydującym znaczeniu doświadczenia powstania dla ruchu „Solidarności". W latach 70. mamy już do czynienia z inną kulturą polityczną, Aleksander Smolar pisał o „kulturze pokojowego protestu". Myślę, że dla większości elit solidarnościowych, a także ruchu opozycyjnego lat 70., o wiele ważniejszymi doświadczeniami było stłumienie powstania w Budapeszcie w 1956 r. i praskiej wiosny w 1968 r. Jako przestroga.

Pamięć o powstaniu oddziaływała silnie w pierwszych latach powojennych, lecz wiązała się z dojmującym poczuciem porażki. Przegraliśmy tę wojnę i powstanie było tego symbolem. Ekshumowano poległych, składano kwiaty na nowych grobach nie z poczuciem dumy, ale rozpaczy i klęski.

Wyraźnie widać, że po powstaniu opór zbrojny przeniósł się na prowincję. W latach 1945–1947 nie było już partyzantki miejskiej. A inne formy społecznego oporu: strajki i demonstracje uliczne nie rozgrywały się w Warszawie. W drugiej połowie lat 40. doszło do potężnej fali strajków w Łodzi, wielkie demonstracje 3 maja 1946 r. odbywały się w całej Polsce – poza stolicą. Polski Październik zaczął się w Poznaniu w czerwcu 1956 r.

A miejska kultura, życie społeczne, tożsamość mieszkańców? Gdy w latach 70. czy 80. jechało się z Warszawy do Krakowa, można się było przekonać, że to miasto ma zupełnie inny charakter. Inne obrazy wisiały na ścianach, stały przedwojenne meble, czuło się pamięć przeszłości zawartą w bibelotach, w rytuałach codzienności, wreszcie w ludziach, którzy tam mieszkali. Powstanie w Warszawie rozerwało tę tkankę społeczną. W powojennej stolicy trudno było prowadzić działalność opozycyjną. A teraz wyobraźmy sobie Warszawę, która nie uległa zburzeniu i przypomina Kraków z lat 70. czy 80.

Nie do końca prawdziwe jest twierdzenie, że powstanie nie funkcjonowało w kulturowej i społecznej przestrzeni PRL. Popatrzmy chociażby na filmy, jakie wtedy powstały – „Kanał" (1956), serial „Kolumbowie" (1970), „Akcja pod Arsenałem" (1977). Szczególnie silny był wpływ książki Bratnego i nakręconego według niej serialu: pod koniec lat 60. mówiło się nawet o „pokoleniu Kolumbów". Pod koniec rządów Edwarda Gierka nakręcono „Godzinę W" (1979). Te wszystkie filmy emitowano blisko daty 1 sierpnia. Oczywiście komuniści grali także powstaniem, starali się je wykorzystać w procesie legitymizacji, czego przykładem były pierwsze, naprawdę duże obchody powstania w 1979 r. Niestety, dziś również dostrzegam tego typu gry

Plus Minus

Najczęściej czytane