Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Tańcząca wśrod kamienic i parceli

Andrzej Stankiewicz 24-08-2016, ostatnia aktualizacja 24-08-2016 11:19

Kariera Hanny Gronkiewicz-Waltz wisi na włosku - uważa publicysta "Rzeczpospolitej" Andrzej Stankiewicz.

autor: Jerzy Dudek
źródło: Fotorzepa
autor: Waldemar Kompała
źródło: Fotorzepa

Kancelaria Premiera, wtorek 21 lipca 2009 roku. Tuż przed posiedzeniem rządu do Donalda Tuska dociera informacja o zadymie w Warszawie. Handlarze z Kupieckich Domów Towarowych, stworzonych na dziko w samym centrum miasta, bronią się przed eksmisją komorniczą. Na miejscu jest policja gotowa do interwencji.

Tusk się wścieka. Wzywa do siebie kilku ministrów, a także prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Walt. – Chcecie, żebym przegrał wybory?! – krzyczy, pokazując na transmisję telewizyjną. – Wstrzymać interwencję!

Gronkiewicz-Waltz chce złożyć dymisję. Wspiera ją szef MSWiA Grzegorz Schetyna, który broni interweniujących policjantów. Jest już za późno na zatrzymanie szwadronów. Gdy telewizja pokazuje jatkę, Tusk rzuca zdenerwowany: – To wy będziecie ponosić za to konsekwencje.

Całe trwające od 2006 r. rządy Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie znaczone były podobnymi kontrowersjami. Awanse dla skompromitowanych samorządowców, podejrzane powiązania urzędników z prywatnym biznesem, a do tego miejska proza – opóźnione latami oddanie metra, zalany ważny tunel samochodowy czy wysokie opłaty za media i transport.

Do tej pory i pani prezydent, i Platformie – wbrew obawom Tuska – uchodziło to jednak na sucho. Ale teraz sytuacja jest poważniejsza. Narastający od ponad dekady skandal wokół reprywatyzacji stołecznych nieruchomości może Gronkiewicz kosztować karierę, a PiS dać amunicję do kluczowego ataku na Platformę.

Gronkiewicz-Waltz jest w Platformie trochę ciałem obcym. Nie uczestniczyła w budowie partii na przełomie lat 2000 i 2001 i nigdy nie była związana z środowiskiem gdańskich liberałów, którzy ją tworzyli. Dołączyła do PO dopiero przed wyborami parlamentarnymi w 2005 r., gdy Platforma szła po władzę.

Do polityki trafiła na początku lat 90. przez Kancelarię Prezydenta Lecha Wałęsy. To właśnie Wałęsa wskazał ekspertkę od prawa bankowego z Uniwersytetu Warszawskiego na prezesa NBP w kluczowym momencie gospodarczej transformacji. Niechętny Wałęsie Sejm wówczas jej jednak nie wybrał i objęła stanowisko dopiero za drugim podejściem, wiosną 1992 r.

Idąc do NBP, Gronkiewicz-Waltz była ściśle związana ze środowiskiem Wałęsy – wcześniej kandydowała do parlamentu z list prowałęsowskiej, marginalnej partyjki Victoria.

Ruch ust papieża

Szybko jednak Wałęsę zdradziła. Gdy w wyborach prezydenckich 1995 r. Wałęsa znalazł się w trudnej sytuacji, bo wyzwanie rzucił mu popularny lider SLD Aleksander Kwaśniewski, Gronkiewicz-Waltz wbiła swemu patronowi nóż w plecy. Sama wystartowała. Wówczas po raz pierwszy publicznie zaczęła się prezentować jako polityk ultrakonserwatywny, bliski Kościołowi. Popierały ją same partie i organizacje prawicowe – w tym Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Niezależne Zrzeszenie Studentów oraz Stowarzyszenie Rodzin Katolickich.

Działali w nich politycy, z których wielu jest dziś w PiS. Przykładem Ryszard Czarnecki, w połowie lat 90. lider ZChN, który tak po latach wspominał tamtą kampanię: – Nasza kandydatka nikogo nie słuchała, popełniała kardynalne błędy w kampanii i na dodatek skłóciła się z Radiem Maryja, choć wcześniej stamtąd niemal nie wychodziła. Prosiłem, by wycofała się z wyborów, bo rozdrabnia głosy obozu solidarnościowego, a ona zaczęła mi tłumaczyć, że sondaże są nieistotne, że ona wygra, ponieważ tak chce Pan Bóg. Dodała też, że z ruchu warg papieża Jana Pawła II podczas jego pielgrzymki do Skoczowa odczytała: „Hanno, będziesz prezydentem".

Tamte wybory pokazały dobitnie, że Gronkiewicz-Waltz nie potrafi czytać z ruchu ust. Dostała niespełna 3 proc. poparcia. A Wałęsa ostatecznie przegrał z Kwaśniewskim w drugiej turze – o włos.

Z Kaczyńskimi nie po drodze

Choć sama wywodziła się z uniwersyteckiej „Solidarności", szybko znalazła wspólny język z młodym, postkomunistycznym prezydentem – do tego stopnia, że na początku 1998 r. na jego wniosek została wybrana przez Sejm na drugą kadencję w NBP. Nie dokończyła jej – w 2001 r. wyjechała do Londynu, gdzie przez trzy lata była wiceprezesem Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju odpowiedzialnym za sprawy personalne i administracyjne.

Gdy wróciła do kraju, rzeczywistość polityczna była już zupełnie inna. Rządzące, postkomunistyczne SLD chyliło się ku upadkowi po aferze Rywina, a licząca na powrót do władzy prawica organizowała się wokół nowych partii – PO oraz PiS, które w tamtym czasie planowały wspólne rządy.

Wybrała Platformę, bo z braćmi Kaczyńskimi nigdy nie było jej po drodze. Najpierw została posłanką w niespodziewanie przegranych przez PO wyborach w 2005 r. Gdy z PO–PiS wyszły nici i partie przyjęły trwający do dziś kurs na starcie, Gronkiewicz-Waltz stała się twarzą pierwszej jawnie wrogiej kampanii wyborczej obu ugrupowań. W wyborach samorządowych w 2006 r. odsunęła PiS od władzy w stolicy. Wygrała prezydenturę z Kazimierzem Marcinkiewiczem, popularnym wówczas byłym premierem z PiS.

Mechanizm przekrętu

Rok później władzę w kraju przejęła Platforma, a w 2010 r. – po katastrofie smoleńskiej – obsadziła dodatkowo Pałac Prezydencki. Właśnie ten element gra dziś poważnie na niekorzyść Gronkiewicz-Waltz i Platformy. Przez pięć lat niepodzielnych rządów w kraju i dekadę rządów pani prezydent w stolicy, partia nie kiwnęła palcem, aby uregulować dziką – czyli złodziejską – reprywatyzację działek i nieruchomości w Warszawie. Projekt pojawił się dopiero na początku 2015 r.

A przecież przez te lata mechanizmy oszustw były dla ratusza jasne. Pierwszy to sposób na tzw. kuratora. Wystarczyło znaleźć nieruchomość, o którą nikt nie zabiega. Następnie zgłosić w sądzie chęć reprezentowania jej nieznanego właściciela. W finale „kurator" sprzedawał nieruchomość sam sobie. Inny sposób to handel roszczeniami. Handlarze i adwokaci za bezcen skupowali od spadkobierców dawnych właścicieli uprawnienia do przejmowania majątku wartego grube miliony. Pomagały im biznesowe związki z urzędnikami odpowiedzialnymi za nieruchomości w ratuszu.

Wszystko to obciąża panią prezydent. Dodatkowo położenie Hanny Gronkiewicz-Waltz komplikuje fakt, że rodzina jej męża także odzyskała kamienicę, kupioną zresztą po wojnie od handlarza, który przejął ją na podstawie sfałszowanych dokumentów.

Stolica to miasto zdominowane przez wyborców liberalnych, którym blisko do Platformy. Ale nawet w Warszawie czuć coraz większe znużenie PO. W 2013 r. partia dostała sygnał ostrzegawczy – doszło do referendum w sprawie odwołania Gronkiewicz-Waltz, a pani prezydent ocaliła stanowisko tylko dlatego, że frekwencja była minimalnie za niska. Już w tamtej kampanii kwestia reprywatyzacji pojawiała się jako jeden z najpoważniejszych zarzutów wobec niej. Platforma nie wyciągnęła z tego żadnych wniosków. Dostała więc za swoje w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych – w Warszawie zwyciężyło PiS.

A dziś, po ujawnieniu kolejnych skandali, oddawanie przez ratusz stołecznych nieruchomości szemranym handlarzom roszczeń i upadłym adwokatom stało się ogólnopolską aferą.

Gronkiewicz-Waltz już wcześniej ogłosiła, że jej kończąca się w 2018 r kadencja będzie ostatnią. Ale marzyła o innym eksponowanym stanowisku – plotkowano nawet, że odczytane z ust papieża Polaka słowa zaczęła odnosić do wyborów prezydenckich w 2020 r. Dziś jej kariera wisi na włosku.

Czy znów Grzegorz Schetyna stanie w jej obronie, tak jak siedem lat temu w gabinecie Tuska? Nie jest to wcale takie pewne.

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane