DRUKUJ

Duet z królową swingu

mz 01-02-2008, ostatnia aktualizacja 04-02-2008 10:02

Z Carmen Moreno, królową swingu, której głosem w latach 50. zachwycał się Leopold Tyrmand i jej wnuczką Anną Serafińską, laureatką głównej nagrody na prestiżowym Montreux Jazz Festiwal, wokalistką i wykładowczynią z tytułem doktora rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna

źródło: Życie Warszawy

Kiedy pierwszy raz zaśpiewałyście razem?

Carmen Moreno: Dziewięć lat temu.

Anna Serafińska: Okolicznościowo, na jubileuszu 35-lecia pracy Andrzeja Jaroszewskiego, radiowca, współzałożyciela „Sygnałów dnia” i propagatora jazzu.

A na rodzinnych spotkaniach?

C.M.: Nigdy.

A.S.: W domu nie rozmawiałyśmy o pracy.

Jesteście tak blisko spokrewnione, macie tę samą pasję, a spotkałyście się na scenie dopiero teraz?

A.S.: Babcia w dzieciństwie była „out”. Przyjeżdżała do Polski na wakacje, ale dosłownie na chwilę. Pewnie, mówiąc o podróżach, rozbudzała naszą wyobraźnię, jednak nie było czasu na długie rozmowy. Spotykałyśmy się wtedy w przelocie.

C.M.: Albo jej nie było, albo mnie.

Nie była Pani babcią od szarlotki i samowara, jak w przedszkolnej piosence?

A.S.: Ależ babcia piecze wspaniały sernik, robi przetwory, gotuje.

C.M.: Spotykamy się familijnie głównie przy jedzeniu.

A.S.: Żeby mieć dobry nastrój, trzeba dobrze zjeść, a potem rozmawiamy o życiowych przypadkach. I o gotowaniu też.

A o muzyce?

C.M.: Dopiero ostatnio, przy okazji programu „Śpiewając jazz...”.

A.S.: Zdumiewające jest, że za każdym razem, kiedy zaczynamy śpiewać, jest tak, jakbyśmy zrobiły tysiące prób. Dla mnie to fenomen genów.

C.M.: Nie musimy dużo mówić.

Mam wrażenie, że nie tylko śpiewacie na jedną nutę...

C.M.: No tak, dużo się razem śmiejemy.

A.S.: W tym też czujemy pokrewieństwo.

Jak zaczęło się Wasze śpiewanie?

C.M.:U Ani to może być sprawa genów, ale skąd mnie się to wzięło? Nie wiem. Rodzice nie mieli ze śpiewem nic wspólnego. Jako pięciolatka zaczęłam tańczyć.

Razem z duetem taneczno-akrobatycznym rodziców „Los Morenos”?

C.M.: Mama Paulina Moreno była tancerką akrobatyczną, ojciec Józef Masłowski tancerzem. Poznali się w Paryżu w latach 20. Z „Los Morenos” jeździli po świecie. A ja z nimi.

Kiedy trafiła Pani do Polski?

C. M.: W 1945 roku. Do rodzinnego miasta ojca Mysłowic.

Ojciec wkrótce zginął, a pani wyszła za mąż, urodziła syna i córkę. Po dziewięciu latach zwykłe życie zmieniła jedna próba – w Orkiestrze Jazzowej Zygmunta Wicharego. W połowie lat 50. narodziła się swingująca wokalistka Carmen Moreno? Co było potem?

C.M.: Śpiewałam z polskimi big-bandami.

W 1955 wzięła Pani udział w legendarnym koncercie zorganizowanym przez Leopolda Tyrmanda na ulicy Wspólnej? Kto jeszcze występował?

C.M.: Mój drugi mąż Jan Walasek, legendarny warszawski saksofonista, a także zespół Melomani m.in. z Jerzym „Dudusiem” Matuszkiewiczem.

Czy widziała Pani koncertującą babcię?

A.S.: Wróciła do do kraju w 81 roku. Miałam wtedy siedem lat. Potem babcia pojawiała się na estradzie sporadycznie. Zaczynałam śpiewać, gdy już nie występowała.

Motywowała Pani wnuczkę?

CM.: Kiedy usłyszałam, że Ania chce być wokalistką, zmartwiałam, ale po dwóch nutach wiedziałam już: Jest dobrze! To chyba najpiękniejsza recenzja?

A.S.: Najpiękniejsza jest wtedy, gdy siedzimy na złotej kanapie na scenie,zaczynam nucić, a babcia ma łzy w oczach.

C.M.: To prawda, są chwile, kiedy czuję się ugotowana, jeszcze trochę i... makijaż mi się rozmaże...

W programie wykonuje Pani m.in. utwory babci w aranżacji z lat 50. Co mówią Pani one o Carmen Moreno?

A.S.: Przeżyłam szok na pierwszej próbie z muzykami. Zaczęłam śpiewać ten sam aranż, w tej samej tonacji, co babcia i zdziwiłam się, słysząc... Moreno. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nawet mnie zmyliło moje śpiewanie. Było identyczne z pierwowzorem.

C.M: Miałam podobne odczucia. Myślałam: Co robią ci akustycy?

W latach 50. głosem Carmen Moreno, królowej swingu, zachwycał się Leopold Tyrmand, ale Pani nie od razu zdecydowała się pójść w ślady babki?

A.S.: Miałam bardzo uporządkowaną edukację muzyczną. Był czas, kiedy uczyłam się klasycznego repertuaru, myślałam o dyrygenturze, ale jazzowe doświadczenia babci były gdzieś w tle. Jazzu słuchałam od wczesnej młodości, najpierw jednak pochłonęła mnie muzyka instrumentalna. Wielki wpływ miał na moją decyzję o śpiewaniu Chet Baker; klimat, który tworzył. Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że tak blisko słuchacza można być tylko w jazzie.

Carmen, Anna... kto dołączy do waszego rodzinnego duetu?

C.M.: Może Zuzia, córka Ani. Ma siedem lat, tyle samo co ja, kiedy zaczynałam śpiewać. Przejęła nie tylko hiszpański temperament, ale i muzyczne geny.

A.S. W naszej rodzinie to spadek przekazywany przez kobiety kobietom.

C.M.: Moja druga wnuczka, kuzynka Ani, nie przejawia takich talentów.

Wnuczka wspomniała Chet Bakera a jaki jest Pani jazzowy idol?

C.M.: Ella Fitzgerald. W gustach muzycznych zachowujemy odrębność.

W programie „Śpiewając jazz” występujecie z gwiazdą serialu „Kryminalni”. Kto to wymyślił?

A.S.: Zbigniew Dzięgiel, pomysłodawca muzycznego cyklu w Centralnym Basenie Artystycznym. Wiedział, że Maciek Zakościelny ma za sobą szkołę muzyczną w klasie skrzypiec, szukał nie tyle konferansjera, co osoby, która współtworzyłaby nasze muzyczne spotkanie.

C.M.: Mogę coś sprostować? Po telewizyjnej zapowiedzi, że Carmen Moreno wystąpi z wnuczką i wnukiem, odebrałam mnóstwo telefonów. Musiałam tłumaczyć, że to pomyłka. Zapewniam: Maciej Zakościelny nie jest moim wnukiem. Chyba że, z sympatii, przyszywanym.

Życie Warszawy