Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Walentynki z Homo.pl

ar, Jolanta Gajda-Zadworna, Marcin Szymaniak 15-02-2008, ostatnia aktualizacja 20-02-2008 07:58

Z Robertem Glińskim, reżyserem filmu „Homo.pl”, rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna.

źródło: Życie Warszawy

Czy „Homo.pl” to prowokacja, kij włożony w mrowisko?

Nie było moim zamiarem szokowanie czy prowokowanie, nie ma w tym filmie scen, które mogłyby oburzać.

A tytuł nie jest zbyt jednoznaczny?

Jest wyrazisty, krótki i jednoznaczny, ale mam nadzieję, że ci, którzy go obejrzą, zobaczą w nim nie ten jeden określony rodzaj związku, a coś więcej. „Homo” po łacinie znaczy tyle co człowiek. Nie ma w tym słowie klasyfikacji.

Pełnometrażowy dokument o ludziach kochających inaczej pojawił się premierowo w telewizji HBO w walentynki. To taki głos „w sprawie”?

Nie decydowałem o takim terminie premiery, ani też nie tworzyłem żadnego manifestu. Nie było moją intencją budowanie metafory czy filozoficznej wykładni. Po prostu stworzyłem portret pewnej grupy społecznej. To propozycja: zobaczmy, jacy są. A moim zdaniem, są piękni i wartościowi, bo posiadają drogocenny dar miłości.

Czy Polacy są przygotowani do oglądania homoseksualnych partnerów na ekranie?

W filmie pokazuję ludzi ciepłych, otwartych, miłych i sympatycznych, którzy mają jedną fantastyczną cechę: kochają się. Są przepełnieni uczuciem. Świetnie, że tacy ludzie istnieją. Nie jest istotne, czy żyją w związkach hetero- czy homoseksualnych, ważne, że tacy ludzie są.

W kraju, który wciąż miewa problemy z homofobią?

No tak, portretuję związki gejowskie i lesbijskie, co niektórym może się kojarzyć z sensacją, ale moją intencją było pokazanie ich od strony ludzkiej, normalnej. To nie są jakieś potwory czy zboczeńcy, ale normalni, fajni ludzie. Takie były idea i zamysł filmu.

Czy łatwo było znaleźć homoseksualne pary, które do kamery powiedzą: kochamy się?

Nie było to proste, bo założyłem, że bohaterowie będą szczerze opowiadać o intymnych sprawach, o prawdziwych uczuciach, o swojej miłości i planach na przyszłość. Mieli otwarcie mówić o wszystkim, a szczere rozmowy na takie osobiste tematy są trudne i krępujące nawet dla niejednej pary heteroseksualnej. Niewielu ludzi potrafi opowiadać o swoich najgłębszych przeżyciach i uczuciach bez masek i niepotrzebnych uśmiechów. Nam, na szczęście, udało się takich ludzi znaleźć.

I naprawdę nikt się nie wycofał z produkcji?

Mieliśmy takie przypadki, bo filmy robi się dosyć długo. Szukałem swoich bohaterów na rok przed zdjęciami, a kiedy zaczęliśmy kręcić, jedna para się rozstała. I to dosyć gwałtownie, ostro. Jak to w miłości bywa. Były też sytuacje, gdy mieliśmy zgodę na zdjęcia, a po pewnym czasie któryś z partnerów mówił, że sobie wszystko jeszcze raz przemyślał, że ktoś z rodziny jeszcze nie wie o jego preferencjach, że woli tego nie ujawniać albo nie w taki sposób.

Najstarszy bohater jest koło czterdziestki. Starsi nie dali się namówić?

Szukałem starszej pary, ale tacy ludzie mieli najwięcej obiekcji. Dawały o sobie znać uprzedzenia z niełatwych najprawdopodobniej przeżyć z okresu socjalizmu. Mieli złe wspomnienia, które ostatecznie zadecydowały, że nie wystąpili.

Jak szukaliście bohaterów? Przez środowiska gejowskie, ogłoszenia w prasie?

Daliśmy ogłoszenia w internecie, prasie gejowskiej i poprzez instytucje czy stowarzyszenia gejowskie i lesbijskie.

Dużo zgłoszeń dotarło do Pana w ten sposób? Jakie były reakcje par?

W stowarzyszeniach homo dostawaliśmy informacje o parach, z którymi można by porozmawiać o naszym projekcie. Robiliśmy krok i albo reakcja była na tak, albo na nie, z internetu zgłosiło się kilka par, ale żadna nie wzięła udziału w zdjęciach.

Na dużym ekranie pojawiały się już filmy o gejach, zrealizowane w konwencji komediowej, takie jak: „Klatka dla ptaków” Mike’a Nicholsa, melodramatyczne, jak „Tajemnica Brokeback Mountain” czy dramaty tak ostre jak „Madame Sata”. W jakiej konwencji najlepiej mówić o homoseksualizmie w Polsce? Na wesoło czy na smutno?

W klimacie jak najbardziej prawdziwym. Musiałem postawić na prawdę, bo tylko ona mogła być przekonująca. Mnie przynajmniej ujęła. I nadal – choć tyle przy tym filmie pracowałem – wzrusza mnie bezpośredniość i wiarygodność bohaterów. Siłą tego filmu nie jest stylizacja, granie konwencją czy szukanie cudzysłowu albo nawiasu, tylko szczerość. Zwłaszcza że od strony narracyjnej film jest bardzo prosty – bohaterowie mówią głównie do kamery. Pokazuję zaledwie kilka mikroscenek z ich życia.

Czy „Homo.pl” łatwiej było zrobić teraz, kiedy publiczne osoby przyznają się do swojej orientacji seksualnej?

Niewątpliwie Polska się zmienia, rozszerza się spektrum tolerancji, jesteśmy bardziej wyrozumiali, ale przede wszystkim – i tu myślę nastąpiła radykalna zmiana – wchodzą w życie nowe pokolenia, zupełnie inne, bez obciążeń. Młodzi ludzie, którzy teraz uczą się w szkołach i na uniwersytetach, są bardziej otwarci. Dla nich ktoś, kto przyznaje się do innej orientacji seksualnej, jest taki sam jak heteroseksualista. Rozmawiałem z młodzieżą ze szkół średnich. Pytałem, czy nie zrobić u nich projekcji, porozmawiać o tym. I usłyszałem, że nie trzeba. Nie mają żadnych kłopotów z akceptowaniem gejów czy lesbijek. Oni są po prostu wśród nas i jest OK. Myślę też, że gejom bardzo przysłużył się minister edukacji Roman Giertych. Spopularyzował ich wśród młodzieży. Nauczyciel gej stawał się za jego ministrowania bohaterem, a młodzież zaczynała go lubić, choćby wcześniej wcale nie pałała do belfra szczególną sympatią.

Czy film pojawił się w dość hermetycznym obiegu – telewizji HBO – z racji tematu?

Będą pewnie projekcje kinowe, ale okazjonalne – na festiwalach, przeglądach...

Dla środowisk homoseksualnych?

Pewnie też, ale nie temat decyduje, do jakiego obiegu trafia film. W Polsce kinowa dystrybucja filmu dokumentalnego jest w powijakach. Myślę jednak, że za parę lat pełnometrażowe dokumenty będą się pojawiać i w kinach. „Homo.pl” już pojawił się na ekranie, a Pan zabiera się za kolejny kontrowersyjny temat – prostytucję wśród młodzieży? O tym będą „Świnki”?

Mój film będzie o niezamożnych czy wręcz biednych młodych ludziach, którzy w ten sposób sobie dorabiają i nie widzą w tym niczego złego. Potwierdzają to badania socjologiczne – prawie 50 proc. młodych ludzi z rejonów niemieckiego pogranicza nie widzi niczego niemoralnego w prostytucji. Dla nich to taka sama praca jak strzyżenie trawnika sąsiada czy praca na budowie, jeden z wielu sposobów, by zarobić parę groszy. Tymczasem problem jest poważny. Takie podejście niszczy nie tylko życie młodych ludzi, ale ich osobowość, młodość. Zdjęcia do tego filmu zaczniemy w czasie wakacji. Stylistycznie będzie to obraz nawiązujący do filmu „Cześć Tereska”, z tym, że w tamtej historii nie było żadnego światła w tunelu. Tym razem będzie.

STRONA LEWA

Homofobia to nie mur tylko sieć pająka

Anna Laszuk: Tę sieć da się rozplątać dzięki filmom, serialom, coming-outom

T o świetnie, że w polskiej telewizji pojawiają się ostatnio filmy i programy z postaciami gejów i lesbijek – mówi Anna Laszuk, lesbijka, dziennikarka Radia TOK FM i autorka książki „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!”, która pojawiła się w księgarniach w 2007 roku. Laszuk podkreśla, że najważniejsze dla zmiany świadomości społecznej są produkcje przeznaczone dla jak najszerszej widowni, takie jak filmy telewizyjne, seriale, telenowele. Dokument Roberta Glińskiego „Homo.pl” czy udział osób otwarcie deklarujących odmienną orientację w „Big Brotherze” to z pewnością jeszcze zbyt mało. – Słyszę ostatnio coraz częściej o próbach nakręcenia pierwszego polskiego serialu z homoseksualnymi bohaterami, ale filmowcy podchodzą do tego z dużą nieśmiałością. Wciąż czegoś się obawiają. Myślę jednak, że bezpodstawnie – mówi Laszuk. – Szkoda też, że niektórzy z uporem maniaka lansują model rodziny tradycyjnej, jak w serialu „M jak Miłość”, udając, że w społeczeństwie nie ma osób niebędących jej entuzjastami – dodaje.

Gdy, wydając swą książkę, Anna Laszuk sama dokonała coming-outu, czyli ujawnienia swej orientacji, nie spotkała się z negatywnymi reakcjami. – Może ktoś coś mówił za plecami, ale nikt mi nie powiedział czegoś nieprzyjemnego prosto w oczy – mówi. Zwraca jednak uwagę, że mieszka w dużym mieście, obraca się wśród ludzi wykształconych z klasy średniej. W takiej sytuacji można zakładać, że nie będzie się poddanym stygmatyzacji. Tysiące osób homoseksualnych żyją jednak na wsiach, w małych miasteczkach. Tam problemy są o wiele poważniejsze.

Zdaniem Anny Laszuk, wcale nie jest jednak tak źle, jak można byłoby się spodziewać po okresie dwóch lat rządów koalicji PiS – LPR – Samoobrona. – Okazało się, że ta potworna homofobia, z którą mieliśmy wtedy do czynienia, była obecna głównie w sferze polityki i debaty publicznej. Myślę, że w normalnym, codziennym życiu uprzedzenia oczywiście występują, ale to nie jest jakiś potężny mur tylko pajęcza sieć. Muru nie dałoby się przebić, nad siecią można pracować, by ją rozplątać: poprzez coming-outy znanych osób, popularne filmy, programy, pozytywne postacie gejów i lesbijek w serialach – podkreśla autorka „Dziewczyn...”„Dziewczyny...” to zbiór opowieści polskich lesbijek i wywiadów z nimi. Znana feministka Kinga Dunin pisała o książce: „Poznajemy tu kobiety stare i młode, lewicowe i prawicowe, zakonnice i anarchistki, romansujące na boku mężatki i lojalne partnerki, matki wychowujące dzieci, mieszkanki prowincji, dużych miast i kosmopolitki... Każda z nich jest jednak naznaczona życiem w społeczeństwie konserwatywnym i pełnym uprzedzeń. Lesbijki są różne, homofobia jest jedna”.Dotychczas sprzedały się 2000 egzemplarzy książki.

– Cóż, nie miałam takiej promocji jak Robert Biedroń, któremu EMPiK odmówił spotkań promocyjnych. W moim przypadku było zupełnie inaczej, EMPiK potraktował mnie bardzo uprzejmie, przez co książka nie miała takiego rozgłosu – śmieje się autorka.

Podkreśla jednak, że jest zadowolona z efektu: – Docierają do mnie sygnały, że książki nie można już dostać w wielu księgarniach. Spotykam się też z bardzo dobrym oddźwiękiem ze strony tych, którzy „Dziewczyny...” czytali. Dostaję maile od lesbijek – piszą, że książka im bardzo pomogła. Niektóre dodają nawet, że odmieniła ich życie.

Według Laszuk, literaturę gejowską, o której dużo się obecnie mówi, należy docenić, ale nie można przesadzać w ocenie jej oddziaływania: – Ciągle słyszę o tym „boomie na literaturę gejowską” i naprawdę mam już tego dosyć. Te kilka książeczek to żaden boom! On byłby wtedy, gdyby takich pozycji pojawiło się rzeczywiście dużo, a postacie gejów i lesbijek byłyby obecne również w literaturze „głównego nurtu”. Na razie nie ma o czym mówić. Te książki to nisza, która nie ma żadnego przełożenia społecznego. W Polsce mało ludzi w ogóle czyta książki, a takie książki – to już zupełny margines czytelników. Musiałoby powstać coś na miarę „Strachu” Grossa, żeby zwykli ludzie o tym usłyszeli. Z powieściopisarzy gejów Laszuk najbardziej ceni Michała Witkowskiego, autora m.in. „Lubiewa”.

– Mnie nie wystarcza, że pisarz jest gejem. Chodzi przede wszystkim o dobrą literaturę – podkreśla. – Czytałam też trochę Michała Zygmunta, ale z nim jest ten problem, że nie trafił on w czas. Jego książka („New Romantic” o zamachu gejów terrorystów na Lecha Kaczyńskiego – przyp. red.) ukazała się w momencie, gdy kończyły się rządy PiS i IV RP. Po wyborach wszyscy byli już mentalnie gdzie indziej. Okazało się, że trochę przecenialiśmy moc oddziaływania Kaczyńskich na społeczeństwo – tłumaczy dziennikarka.

Autorce „Dziewczyn...” podoba się też podręcznik „Tęczowy elementarz” Roberta Biedronia. – Bardzo bym chciała, żeby książka weszła do programów szkolnych. Dałoby to nadzieję na naukę tolerancji w bardziej masowej skali.

STRONA PRAWA

Hasło „Wal, pókiś młody” nic nie dało

Górny: Przeciw legalizacji związków homo jest dziś więcej młodzieży niż 10 lat temu

Pojawia się ostatnio sporo filmów o tematyce homoseksualnej, na polskim rynku odnosi sukces wielu pisarzy gejów. Witkowski, Zygmunt, Szczygielski napisali powieści, które zrobiły sporo szumu, Anna Laszuk wzywa lesbijki w swej książce-manifeście: „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy”. Czy ten wysyp owoców twórczości osób LGBT (o innej orientacj seksualnej niż hetero) zachęci , „zwykłych, szarych” homoseksualistów do ujawniania swoich preferencji? Czy, ku zgrozie katolickiej prawicy, przyczyni się też do zaakceptowania przez ogół społeczeństwa legalizacji związków partnerskich?

Grzegorz Górny, redaktor naczelny katolicko-konserwatywnej „Frondy”, nie widzi powodów do wielkiego niepokoju. – Kiedy byłem na studiach, w pierwszej połowie lat 90. niejaki Artur Cezary Krasicki napisał książkę „Wal, pókiś młody”. Nawoływał w niej onanistów, żeby wyszli z cienia – wspomina Górny. – Chodziło o to, żeby przestali się oni ukrywać i by stworzyli jakiś ruch, wyszli na ulicę, odważnie się ujawnili. Okazało się jednak, że nic z tego nie wyszło, choć onanistów jest, jak podejrzewam, znacznie więcej niż homoseksualistów – podkreśla Górny. Naczelny „Frondy” przyznaje, że nie czytał żadnych książek gejowskich. Nie poszedł też do kina na słynne „Tajemnice Brokeback Mountain” o kowbojach-homoseksualistach. – Zupełnie nie dostrzegam zjawiska boomu kultury gejowskiej ani tym bardziej jakiegoś jej wpływu na postawy społeczne – mówi.

– Reżyser Robert Gliński, który zrobił właśnie film dokumentalny „Homo.pl”, wyraża opinię, że polska młodzież jest coraz bardziej tolerancyjna wobec ludzi odmiennej orientacji. Niepokoi to Pana? – pytamy naczelnego „Frondy”.

Górny podkreśla, że opinia reżysera oparta na rozmowach z ograniczoną liczbą osób, nie może być miarodajna. Zwraca uwagę na kompleksowe badania postaw polskiej młodzieży przeprowadzane regularnie co 10 lat przez Polską Akademię Nauk. Ostatnie badanie ukazało wzrost postaw konserwatywnych w młodym pokoleniu w stosunku do sytuacji z połowy lat 90. W ramach tego badania pyta się młodzież o poglądy w takich sprawach, jak: aborcja, antykoncepcja, związki homoseksualne.

– Okazuje się, że w ciągu ostatniej dekady młodzież w wieku 18-24 lat przesunęła się bardziej na prawo. Jest bardziej religijna, przywiązana do tradycyjnej obyczajowości i konserwatywnych wartości. Widać to również w odpowiedziach na pytanie o stosunek do związków jednopłciowych. Obecnie sprzeciwia się ich legalizacji znacznie więcej młodzieży niż w połowie ubiegłej dekady – podkreśla szef „Frondy”.

Zachodnia kultura masowa propaguje postawy tolerancji wobec gejów i lesbijek. W serialach z USA czy Europy Zachodniej postać sympatycznego geja to standard. Górny zauważa, że w polskiej kulturze masowej silne są jednak wzorce tradycyjne. – Spójrzmy na przykład na takie seriale jak „M jak Miłość” czy „Klan”. Oglądamy tam tradycyjny model rodziny. Generalnie, na pewno nie możemy mówić o jakimś totalnym przeciwstawieniu na osi: kultura masowa – Kościół i wartości tradycyjne – podkreśla.

W ostatnim telewizyjnym „Big Brotherze”, będącym sztandarowym wytworem kultury masowej, osoby homo były jednak tak silnie eksponowane jak nigdy dotąd. Adrian przyznawał się do seksu z facetem, a Magda otwarcie deklarowała swoją lesbijską orientację, ciesząc się sporą sympatią widzów. – Z tego, co wiem, oglądalność big brotherów ogólnie jednak spada, więc nie należy wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków – komentuje szef „Frondy”. Wśród czołowych polskich twórców wielu było odmiennej orientacji. Przykładem Iwaszkiewicz, Gombrowicz, Andrzejewski, Lutosławski. – Czy nie zastanawia Pana, że homoseksualiści stanowiący do cztery proc. społeczeństwa, są tak bardzo widoczni w sferze kultury? Czyżby byli bardziej kreatywni niż „heterycy”? – pytamy.

Górny: – Po pierwsze nie przesadzałbym z tymi czterema procentami. Według Instytutu Alana Gutmahera sprzyjającego zresztą homoseksualistom, stanowią oni 1-1,5 proc. społeczeństwa Wielkiej Brytanii. A po drugie, księży jest na przykład mniej niż jeden proc., a oni też są bardzo widoczni. Ilu na przykład widzimy w telewizji... Papieży jest zaś jeszcze mniej, a są przecież jeszcze bardziej widoczni!

Szef „Frondy” wskazuje, że nie każdy homo jest gejem, i dotyczy to również twórców kultury: – Dopiero dziś dowiadujemy się o niektórych faktach np. z dokumentów IPN. Wielu homoseksualistów wstydziło się swej orientacji, niektórzy próbowali z nią walczyć. Esbecja usiłowała to wykorzystywać. Również wśród twórców konserwatywnych byli homo, ale oni oczywiście nie byli gejami, swojej orientacji nie uważali za konstytutywną cechę osobowości. Przykładem Jerzy Zawieyski, Paweł Hertz. Ktoś mógł być homo i pisać wspaniałe rzeczy, nie traktując w ogóle swej orientacji za element istotny dla twórczości – podkreśla Górny.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane