Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Śmierć wojennych fotoreporterów

WL 20-04-2011, ostatnia aktualizacja 22-04-2011 10:49

Ich misją było pokazywanie konfliktów z bliska i poruszanie sumień. Zginęli na posterunku z aparatem w ręku „Jestem w Misracie, w Libii. Ciężki ostrzał ze strony sił Kaddafiego. Żadnego śladu NATO" – napisał brytyjski fotoreporter Tim Hetherington w swojej ostatniej wiadomości na Twitterze.

Tim Hetherington
źródło: Kadr z filmu
Tim Hetherington

Kilkanaście godzin później pocisk wystrzelony z ręcznej wyrzutni trafił w mur, pod którym skrył się z grupką dziennikarzy. Hetherington i amerykański fotoreporter Chris Hondros zginęli od ran. Dwóch innych dziennikarzy zostało rannych.

27-letniego brytyjskiego fotoreportera Guya Martina odłamek trafił w brzuch. Zabici dziennikarze należeli do czołówki korespondentów wojennych. Relacjonowali wojny w różnych zakątkach świata. 40-letni Hetherington zyskał sławę jako fotoreporter, ale coraz częściej zamieniał aparat na kamerę. W latach 2007 i 2008 spędził wiele tygodni na jednym z najbardziej niebezpiecznych amerykańskich posterunków w Afganistanie. Nakręcił tam dokumentalny film „Wojna Restrepo".

Wstrząsający obraz został obsypany nagrodami. – Tim zawsze chciał pogłębić temat, pokazać go z innej strony niż wszyscy. Był wybitnym profesjonalistą, ale przede wszystkim był człowiekiem. Dlatego tak dobrze potrafił wczuć się w ludzkie emocje i je wydobyć. Zjednywał też sobie ludzi, bo był po prostu fajnym kompanem – mówi Josh Lustig z brytyjskiej agencji Panos Pictures, dla której od kilkunastu lat pracował Hetherington. Podobnie wspominają go inni.

– Pracowałem z wieloma reporterami wojennymi, ale Tim był wyjątkowy. Jego zdjęcia pomogły nam nieraz poruszyć serca światowej opinii publicznej – opowiada Peter Bouckaert, szef oddziału Human Rights Watch w Genewie. 41-letni Amerykanin Chris Hondros też pojechał do oblężonej przez wojska Kaddafiego Misraty, by pokazać cierpienie cywilów. – Chris kochał życie. Chyba dlatego tak go bolała krzywda niewinnych ludzi dotkniętych przez konflikt. I z tej perspektywy starał się pokazywać wojny – mówi Todd Bennett, przyjaciel zabitego dziennikarza. Hondros fotografował konflikty m.in. w Nigerii, Gruzji, Afganistanie, Kosowie i Angoli. W Iraku był kilkanaście razy. Jego zdjęcia pojawiały się na  pierwszych stronach „Economista", „Newsweeka", „New York Timesa" i „Washington Post".

Był laureatem nagrody World Press Photo i złotego medalu Roberta Capy. Został nominowany do  Pulitzera. – Kiedy nie był na wojnie, to całymi dniami siedział w ciemni. Ale gdy z niej wyszedł, to żył pełnią życia. Uwielbiał muzykę klasyczną, jak szalony grał w szachy – wspomina Bennett. Śmierć reporterów wstrząsnęła środowiskiem dziennikarzy. – Każdy z nas ma wytyczone granice, których stara się nie przekraczać. Ale im więcej razy się jeździ na wojnę, tym bardziej te granice się przesuwają. Niektórzy się w końcu znajdują na pierwszej linii frontu i nie potrafią bez tego żyć – mówi Kuba Kamiński, fotoreporter „Rzeczpospolitej".

Życie Warszawy

Najczęściej czytane