Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Droga do wielkiej Moskwy

Jolanta Gajda-Zadworna 24-11-2008, ostatnia aktualizacja 25-11-2008 19:39

Ważny film o miłości zaplątanej w historię czy banalne love story, dziwnym trafem nagrodzone w tym roku Złotymi Lwami w Gdyni? Od piątku ocena obrazu „Mała Moskwa” Waldemara Krzystka należy do widzów. Na razie polskich, od lutego także rosyjskich.

Czy pamiętasz, jak ze mną tańczyłeś walca...” – śpiewa po polsku Rosjanka Wiera w pierwszej i ostatniej scenie filmu. Ta mocna muzyczna klamra zamyka nie tylko dramatyczne wątki romansowe. „Czy pamiętasz...?” – mógłby zapytać starszych widzów reżyser i zarazem współscenarzysta filmu Waldemar Krzystek, wracający na ekranie w nieodległe czasy – narzuconej odgórnie „wielkiej przyjaźni między bratnimi narodami” i rozliczający wciąż niełatwe polsko-rosyjskie relacje.

Akcja filmu rozgrywa się w tytułowej Małej Moskwie, czyli Legnicy, nazwanej tak z powodu ilości radzieckich wojsk stacjonujących na jej terenie. W 1957 roku z mężem lotnikiem (Dmitrij Ulianow) do oddzielonej murem i pilnie strzeżonej bramami strefy przyjeżdża Wiera (Swietłana Chodczenkowa). 50 lat później jej tropem podąża córka, próbując zrozumieć, dlaczego jej matka zginęła.

„Wriemia...” na historię

„Mała Moskwa” jeszcze przed premierą zdążyła narobić sporo szumu. Oklaskiwano ją na wrześniowym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie otrzymała Grand Prix, czyli Złote Lwy, oraz nagrodę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej: Swietłany Chodczenkowej za podwójną rolę matki i córki. Ale już w podsumowaniach festiwalu część prasy ostro skrytykowała decyzje jury.

– O wiele ważniejsze od ocen części dziennikarzy, niekiedy w tekstach zaprzeczających samym sobie, chwalących np. grę Swietłany, a jednocześnie nazywających jej postać plastikową..., były dla mnie opinie kolegów reżyserów, których dorobek sobie cenię – mówi Krzystek. I wspomina gratulacje m.in. od Janusza Zaorskiego, Wiesława Saniewskiego czy Sylwestra Chęcińskiego.

– Tydzień temu Julek Machulski, komplementując film, w charakterystycznym dla siebie stylu nazwał go „pełnosprawnym”, bo scenariusz, dobór aktorów i emocje, jakie ta historia wzbudza, sprawiają, że jest to dzieło kompletne – dodaje reżyser.

Atak części recenzentów „Małej Moskwie” nie tylko nie zaszkodził, ale wręcz pomógł. Przez dwa miesiące od werdyktu w Gdyni nie było dnia, by o filmie gdzieś nie pisano lub nie mówiono. Jego sława dotarła także do „dużej Moskwy”. I to w zaskakujący sposób. Jak doniesiono reżyserowi, o filmie mówiono w głównych telewizyjnych rosyjskich wiadomościach – „Wriemia”.

– Pretekst był niezwykły – opowiada Krzystek. – W rocznicę rządów Donalda Tuska rosyjska telewizja nadała program, w którym przypomniała m.in. konflikt polskiego premiera z prezydentem i uzupełniła tę informację komentarzem, że na szczęście ponad najwyższe polityczne spory potrafił się wznieść... reżyser filmu „Mała Moskwa”.

To wszystko prawda

Ale już wcześniej zmieniło się nastawienie rosyjskich decydentów. Kiedy Krzystek poszukiwał za wschodnią granicą koproducenta do obrazu – w dużej mierze granego przecież po rosyjsku – spotkał się z oporem. Nikita Michałkow, którego zdanie bardzo się na wschodzie liczy, uznał scenariusz za antyrosyjski, więc produkcja powstała wyłącznie za polskie pieniądze.

Tydzień temu, gdy Michałkow przyjechał do Warszawy na Festiwal Filmów Rosyjskich Sputnik nad Warszawą, był już bardziej życzliwy. Towarzyszący mu Michaił Szwydkoj, minister ds. koprodukcji i inwestycji w kulturze, zasugerował – mimo że rozmowy z dystrybutorem wciąż trwają – by premiera „Małej Moskwy” odbyła się w Rosji nie później niż w lutym. Wcześniej film trafi do kin na Ukrainie.

– Mimo krytycznej opinii decydentów rosyjscy aktorzy nie mieli wątpliwości, czy wystąpić w „Małej Moskwie” – zapewnia Krzystek. – Najlepiej ujął to Dima Ulianow, grający męża Wiery. Po przeczytaniu scenariusza powiedział: To wszystko prawda i to jest uczciwe – wspomina reżyser.

A dlaczego on sam podjął taki temat? – Jak kiedyś powiedział Andrzej Wajda, trzeba robić tylko takie filmy, których nikt za nas nie potrafiłby zrobić, a ja wychowałem się w Legnicy, 20 lat mieszkałem obok zamkniętego radzieckiego osiedla, znałem Rosjan i na własne oczy widziałem sceny, które pojawiły się w filmie – tłumaczy Krzystek.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane