Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Historia niejednego listu

Jolanta Gajda-Zadworna 16-12-2010, ostatnia aktualizacja 21-12-2010 21:33

Mieli po kilkanaście lat, gdy z torbą przewieszoną przez ramię przemykali po ogarniętym powstaniem mieście. Nazywano ich roznosicielami radości. Dziś powstają o nich filmy.

*Mały listonosz Doroty Kobieli jest częścią większej, międzynarodowej  produkcji  – „Latającej maszyny“ (dawniej „Projekt Chopin“), realizowanej  przez twórców Oscarowego filmu „Piotruś i wilk“
źródło: fot. Breakthru Films
*Mały listonosz Doroty Kobieli jest częścią większej, międzynarodowej produkcji – „Latającej maszyny“ (dawniej „Projekt Chopin“), realizowanej przez twórców Oscarowego filmu „Piotruś i wilk“

Siedmioro starszych ludzi. Promiennych, mimo doświadczeń, które były ich udziałem i ofiar, jakie nierzadko ponosili także po wojnie. Podczas kolacji w ogrodzie opowiadają o zdarzeniach sprzed 66 lat. Musieli być silni i pełni wiary, że to co robią, jest potrzebne, by z narażeniem życia dostarczać małe karteczki.

Warszawiacy nazywali ich roznosicielami radości. Tak też swój dokumentalny film, pokazany w Muzeum Powstania Warszawskiego, zatytułował Krzysztof Rogulski.

O Zawiszaku z Harcerskiej Poczty Polowej postanowiła również opowiedzieć Dorota Kobiela. Młoda reżyserka sięgnęła po nowatorską technikę – trójwymiarową stereoskopową animację przetwarzającą, muralowe rysunki, by pokazać samotną drogę tytułowego „Małego listonosza“. Jej trzyminutowa etiuda będzie gotowa w połowie stycznia.

Odpiszcie koniecznie

W animacji Kobieli, filigranowy chłopiec w wielkim hełmie, w takt „Eiudy rewolucyjnej“ Chopina przebiega przez puste ulice. Co jakiś czas wyłania się – dosłownie – z murów, ogarniętego pożogą miasta. Mały listonosz budzi emocje.

W „Roznosicielach radości“ też nie brak scen wzruszających, czasem wręcz chwytająch za gardło. Takich jak, przywołana na ekranie historia pewnego listu.

Jego adresatem był Gustaw Kryński. Nadawcą – jego córka Irena. Ją powstańcza służba rzuciła do Śródmieścia. On pozostał na rodzinnym Mokotowie. List miał trafić na ulicę Wiktorską.

Nie najdłuższa, z dzisiejszej perspektywy trasa, w sierpniu 1944 roku rozciągnęła się maksymalnie. List przewędrował, przenoszony przez barykady i kanałami, niemal całe miasto. W końcu dotarł do adresata, który pilnował włazu na ulicy Wiktorskiej. Irena pisała: „Kochani Moi! Czuję się doskonale. Bardzo bym chciała otrzymać od Was wiadomość. Jak mama się czuje i czy Jurek w domu. Wszyscy moi koledzy w porządku. Koniecznie odpiszcie. Irena 21- Czerniakowska -Port“„.

Ojciec postanowił córkę odnaleźć. Nie wiedział, że w czasie wędrówki listu – prześledzonej i zrelacjonowanej w filmie Krzysztofa Rogulskiego – Irena zginęła.

Zszedł więc do kanału, ale do Śródmieścia nie dotarł. Został stratowany podczas paniki wywołanej wybuchami granatów, wrzucanych przez Niemców do włazów.

Kartka trafiła po latach do Muzeum Powstania Warszawskiego.

W godzinie próby

– Ci młodzi listonosze mieli po dwanaście, czternaście, czasem szesnaście lat. W ciągu dwóch miesięcy 1944 roku dostarczyli prawie 150 tysięcy listów i przesyłek – podkreśla reżyser dokumentu. Rogulski dotarł do siedmiorga z nich.

Kamera odkrywa w filmie siwe włosy, twarze. Pozwala spokojnie wsłuchać się w, często dramatyczne, wspomnienia.

– To prawie muzyczna partytura na siedem głosów – ocenia reżyser. Prowadzące partie należą do Zygmunta Głuszka, pseudonim „Victor“, Alicji Zdanowicz, pseudonim „Grażyna“, Tadeusza Jarosza, pseudonim „Topacz“ i Marii Wiśniewskiej, pseudonim „Malina“. Ich wspomnienia, komentarze i anegdoty, dopełnione archiwalnymi materiałami, budują przekaz filmu. Ale twórcy filmu dotarli też do innych np. Krystyny Zachwatowicz, żony Andrzeja Wajdy. Niewiele osób wie, że pod pseudonimem „Czyżyk“ działała w służbie pomocniczej kobiet. Była też łączniczką.

Pamiątki z pożogi

– Każdy z bohaterów „Roznosicieli radości“ ma piękny życiorys. Każdy mógłby nim wypełnić osobny, pełnometrażowy film. Mogą być wzorem – podkreśla Rogulski. Jednak przystępując do realizacji filmu, nie myślał o jego dydaktycznym przesłaniu. Pierwszym impulsem była jego własna historia rodzinna.

–Mamy taką drogą pamiątkę, powstańczą kartkę od przyjaciela do mojej matki –zdradza reżyser.

Ten list do filmu nie trafił , bo jak mówi Rogulski nie wszystko jest do pokazywania.

Także jako refleks, pogmatwane rodzinne losy przyczyniły się do powstania „Małego listonosza“.

Postać kruchego chłopca zderzonego z wojną zainspirowały kresowe wspomnienia dziadka Zbigniewa Leszczyńskiego. Kiedy rodzina musiała opuszczać w popiechu dom, chłopca ubrano we wszystkie płaszcze. By i on mógł uratować jak najwięcej dobytku.

Babcia, repatriantka z Białorusi, tuż po wojnie przyjechała ze swoją matką do Warszawy by szukać ojca, Franciszka Harasimowicza. – Pradziadek brał udział w operacji „Burza“ a potem walczył w Powstaniu i zginął w nim – opowiada Dorota Kobiela.

Małemu listonoszowi udaje się doporowadzić swoją misję do końca. I podobnie jak w dokumencie „Roznosiciele radości“, jest też symbolicznym łącznikiem między czasem Powstania i współczesnością. Jego historia zaczyna się i kończy w dzisiejszej Warszawie. Mieście, które pamięta także o małych bohaterach.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane