Ginące ślady powstania
W dziurach po kulach niedopałki papierosów, kapsle od butelek, wieszaki z koszulami (po 2 zł sztuka). Pod nią jajka i wiśnie. 64 lata temu przed Halą Mirowską Niemcy rozstrzelali pół tysiąca osób.
Egzekucja trwała dwa dni – 7 i 8 sierpnia 1944 roku Niemcy spędzili w rejon Hali Mirowskiej ponad pół tysiąca ludzi. Ustawili ich pod murem od północnej strony. Strzelali z chodnika na przeciwko. Ciała wrzucali do piwnicy i leja, który był w pobliżu.
W cegłach pełno śladów po pociskach. – Jeśli kula uderzyła w mur, to prawdopodobnie ominęła człowieka. Bo część została w ciałach zamordowanych – mówił nam trzy lata temu powstaniec Antoni Ożóg, pseudonim Strażak.
Na Hali – od strony al. Jana Pawła II – wisi tablica upamiętniająca tragiczną historię tego miejsca. Ale nikt nie zwraca na nią uwagi. Tak samo jak na tablice z zakazem handlu, wiszące nad murem ze śladami pocisków.
Pamięci coraz mniej
Ślady 63 dni roku 1944 znikają na naszych oczach. Na Wilczej zamalowano podczas remontu elewacji napis informujący o rozminowaniu budynku w styczniu 1945 r. Co prawda nie pochodził z samego powstania, ale był jego konsekwencją.
Albo kamienica przy Sienkiewicza 4. To modne miejsce w stolicy, partery kamienic na tej ulicy opanowały kluby i knajpki. Tymczasem góra jednego z budynków wyglądała jakby wyjęta prosto z 1944 roku. – Ta fasada jest na kilku fotografiach zrobionych podczas powstania – mówi Zygmunt Walkiewicz, który od lat dokumentuje ciekawe warszawskie miejsca. Dziś śladów walk już nie ma – wszystko skuli robotnicy.
Tuż po wojnie w stolicy powstał pomysł pozostawienia jednej ruiny jako pamiątki. Nie udało się, bo po pierwsze: władze stwierdziły, że całe miasto jest wielką ruiną, a nikt wtedy nie wyobrażał sobie Warszawy w pełni odbudowanej, a po drugie: obiekt, jaki chciano pozostawić, to zrujnowany kościół pod wezwaniem św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. A religia kłuła komunę w oczy.
Chyba jedynym obiektem z całkowicie postrzelaną elewacją jest dawna szkoła podstawowa przy Czarnieckiego 49 na Żoliborzu. Wpisana do rejestru zabytków nie może być odnowiona bez zgody konserwatora.
– Nie zwracaliśmy uwagi na te dziury – mówi Barbara Bogusz, która w latach 50. XX w. uczęszczała do niej. – Ale pamiętam, że już wtedy mówiono, że ewentualny remont będzie bardzo trudny, bo część budynku wyłożona była klinkierową cegłą, której ubytków nie można uzupełnić. I pewnie dlatego nikt nie zabrał się za to przez pół wieku.
Czasami można też natrafić na ślady walk w najmniej spodziewanych miejscach. My odkryliśmy je na gmachu sądów, ale nie przy al. Solidarności, a od ul. Ogrodowej, i to w jej głębi.
Jak należy obchodzić się z pamiątkami, dowiódł właściciel budynku przy pl. Dąbrowskiego 1, który podczas remontu przykrył fragment postrzelanej ściany szklaną płytą i zamieścił stosowny napis.
Nie chcemy powstania
To paradoks, ale Warszawa robi wszystko, by zatrzeć ślady tamtych dni. Kiedy przygotowywano budynek dawnej elektrowni tramwajowej pod Muzeum Powstania, to go dokładnie wyremontowano. A na ścianach były ślady odłamków z sierpnia 1944 roku.
Kilka napisów udało się w mieście uratować (m.in. przy ulicy Wawelskiej). Inne zatynkowano i to znacznie wcześniej. Na jednym z budynków przy Mickiewicza, między pl. Inwalidów a Mierosławskiego, był napis „Pawiak Pomścimy”. Zniknął na początku lat 60. XX w. Z kolei na murze willi przy ulicy Krasińskiego była kotwica Polski Walczącej. – Traktowaliśmy ją jako coś zupełnie normalnego, bo cała okolica była postrzelana, porozbijana i pełna różnych napisów – wspomina Jan Jasień mieszkający w latach 50. XX w. na Żoliborzu. – Pamiętam też koło pl. Wilsona inny napis: „Min nie ma – Żygajło”.
Żygajło był wtedy postacią niemal kultową. To kapitan saperów, którego żołnierze rozminowywali stolicę.
Wspomniane dwa napisy konspiracyjne prawdopodobnie znajdują się dziś pod tynkiem. Kto wie, może kiedyś miłośnicy Warszawy zdołają je odsłonić?Na razie nikt się tym nie zajmuje. Nie powstał nawet spis popowstaniowych śladów.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.