Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Chęć zysku, która prowadzi w otchłań

Rafał Jabłoński 13-01-2012, ostatnia aktualizacja 13-01-2012 22:53

Niedawno dostałem rachunek z banku, a tam jak byk stało, że mój zysk z trzymania pieniędzy wynosi 0,01 proc., zaś overdraft obciąża mnie 30 proc. Lichwa – pomyślałem. I miałem rację. Za coś takiego w dawnej Warszawie kilku zawisło na gałęzi

Spłacanie procentów  w roku 1885. To satyryczny rysunek  z „Muchy”, przedstawiający emerytów pod okienkiem bankowym. Podpis: „Miesięczne karmienie wężów odmiany  Lich - wiarz”
źródło: Archiwum
Spłacanie procentów w roku 1885. To satyryczny rysunek z „Muchy”, przedstawiający emerytów pod okienkiem bankowym. Podpis: „Miesięczne karmienie wężów odmiany Lich - wiarz”
Sala warszawskiego lombardu miejskiego przed 130 laty – gazetowy rysunek ciemny, tak jak  i okoliczności zmuszające ludzi do pożyczania pod zastaw.
źródło: Archiwum
Sala warszawskiego lombardu miejskiego przed 130 laty – gazetowy rysunek ciemny, tak jak i okoliczności zmuszające ludzi do pożyczania pod zastaw.
Fotka z sierpnia 1939 r. Walka z tymi, którzy robili zapasy, by je sprzedać po wyższej cenie
źródło: Archiwum
Fotka z sierpnia 1939 r. Walka z tymi, którzy robili zapasy, by je sprzedać po wyższej cenie

We­dle daw­nych de­fi­ni­cji – li­chwa to wy­zysk (czę­sto­kroć pod­stęp­ny) dłuż­ni­ka przez wie­rzy­cie­la. Drze­wiej to by­ły nie tyl­ko wy­so­kie pro­cen­ta, ale i do­dat­ko­we pro­wi­zje. Ce­lo­wa­li w tym głów­nie sta­ro­za­kon­ni, i to przez kil­ka stu­le­ci. Pie­nią­dze ro­bi­ło nie­wie­lu, ale odium spa­da­ło na ca­łą na­cję.

Jak na­pi­sał daw­ny var­sa­via­ni­sta Jan Sta­ni­sław By­stroń, pierw­si Ży­dzi po­ja­wi­li się w mie­ście pod ko­niec XIV w. Li­czą­ca oko­ło 100 osób wspól­no­ta za­miesz­ki­wa­ła re­jon Wą­skie­go Du­na­ju. Zaj­mo­wa­li się han­dlem oraz li­chwą do ro­ku 1483, w któ­rym to ksią­żę Bo­le­sław wy­rzu­cił ich z mia­sta.

Spra­wa po­zor­nie wy­da­je się pro­sta – Ży­dzi by­li u nas ko­ja­rze­ni z wy­so­ki­mi od­set­ka­mi od po­ży­czek, co brzyd­ko pach­nia­ło, stąd i nie­chęć do nich. Gdy jed­nak wgłę­bi­my się w ten pro­blem, spra­wa li­chwy za­czy­na wy­glą­dać ina­czej. Otóż w śre­dnio­wie­czu Ko­ściół za­bro­nił chrze­ści­ja­nom po­bie­ra­nia od­se­tek, a to uła­twi­ło Ży­dom czę­ścio­we prze­ję­cie ob­ro­tów pie­nięż­nych. Z dru­giej stro­ny mie­li­śmy, tak­że i w War­sza­wie, ułom­ność sys­te­mu fi­nan­so­we­go w za­sa­dzie nieuzna­ją­ce­go krót­ko­ter­mi­no­wych po­ży­czek. Ży­dzi by­li więc po­trzeb­ni, co po­twier­dzi­ło sa­mo ży­cie – po trzech la­tach po­wró­ci­li do mia­sta.

Jak wpaść i...

Na ła­mach „Dzien­ni­ka War­szaw­skie­go" z ro­ku 1855 zna­la­złem praw­dzi­wą bądź fin­go­wa­ną wy­po­wiedź li­chwia­rza, nie­ja­kie­go Szmu­la. Pi­sy­wał o nim m.in. Ha­skiel Ma­gen­fisch, czy­li li­te­rat Au­gust Wil­koń­ski. Ma dziś uli­cę na Bie­la­nach – oczy­wi­ście ja­ko Wil­koń­ski, a nie ja­ko Ma­gen­fisch. A co po­wie­dział Szmul? Otóż przy­tom­nie stwier­dził: „A kto ich psi­mu­sza brać od nas, czy ich cią­gnie­my za koł­nierz?".

Z ga­zet, ja­kie uka­zy­wa­ły się w tym cza­sie, jed­no­znacz­nie wy­ni­ka, że po­za nie­licz­ny­mi oszu­sta­mi resz­ta udzie­la­ła po­ży­czek z bar­dzo du­żym za­bez­pie­cze­niem, na krót­kie ter­mi­ny, ale z wy­so­ki­mi od­set­ka­mi. Ana­li­zę ca­łe­go zja­wi­ska dał wspo­mnia­ny już „Dzien­nik War­szaw­ski" w wie­lo­od­cin­ko­wej se­rii po­świę­co­nej sto­łecz­nej li­chwie. Przede wszyst­kim na wy­so­ki pro­cent po­ży­cza­li wów­czas już wszy­scy – skoń­czy­ły się za­ha­mo­wa­nia u ka­to­li­ków.

„– Pan po­trze­bu­jesz pie­nię­dzy? – Tak jest. – Na ja­ki za­staw? Na ze­ga­rek? Wie­le pan po­trze­bu­jesz? – Trzy­dzie­ści ru­bli".

I we­dług ro­ze­zna­nia re­por­te­ra ga­ze­ty „na dro­gi na­wet ze­ga­rek, ja­ko na fant, do­sta­je się zwy­kle czwar­tą al­bo i pią­tą część war­to­ści". Li­chwia­rza nie ob­cho­dzi­ło, skąd ten fant i ja­kie są do nie­go pra­wa. Spo­ro ry­zy­ko­wał, ale się opła­ca­ło. I tu do­cho­dzi­my do sed­na spra­wy.

Otóż na przy­kład w cza­sach ce­sa­rza Ju­sty­nia­na nor­ma praw­na ze­zwa­la­ła tyl­ko na sześciopro­cen­to­wy zysk, ale w śre­dnio­wie­czu w Ma­ło­pol­sce by­ło to w pew­nym okre­sie 54 proc., zaś w Wiel­ko­pol­sce dwa ra­zy ty­le. Wie­rzy­ciel z po­życz­ko­bior­cą ukła­da­li się po ci­chu, gdyż już w tam­tej epo­ce po­ja­wi­ły się pra­wa za­bra­nia­ją­ce po­ży­cza­nia sum pod za­staw zie­mi, nie­peł­no­let­nim, a tak­że bra­nia pro­cen­tów od pro­cen­tów. Tyl­ko że nie za­wsze te­go prze­strze­ga­no.

Roz­po­rzą­dze­nie pre­zy­den­ta RP z ro­ku 1924 ze­zwa­la­ło na od­set­ki nie wyż­sze niż 24 proc., a po kil­ku la­tach zmniej­szo­no je do 12. Tym­cza­sem jesz­cze w ro­ku 1855 krót­ko­ter­mi­no­we po­życz­ki na fan­ty spła­ca­no w War­sza­wie „do 20 od sta". I to na mie­siąc!

... wyjść z doł­ka

Ko­lej­na opo­wieść, ano­ni­mo­wa, ale być mo­że po­cho­dzą­ca spod pió­ra Ma­gen­fi­scha, do­ty­czy­ła nie­peł­no­let­nie­go „mło­dzień­ca, któ­ry za­cho­ro­wał na­gle na kie­szeń". Nikt go nie zmu­szał, ale on wziął po­życz­kę od nie­ja­kie­go Agat­ste­ina i miał pro­ble­my ze spła­ca­niem. A ten hul­taj za­czął na­li­czać pro­cen­ty od pro­cen­tów. Mło­dy w po­rę wy­spo­wia­dał się lu­dziom obe­zna­nym w prze­pi­sach, a ci przy po­mo­cy po­li­cji prze­ko­na­li li­chwia­rza, że pra­wo nie jest po je­go stro­nie. I ode­bra­no fan­ty pa­nu Sru­lo­wi Agatsteinowi, któ­ry „stra­tę tę trzy­ty­go­dnio­wą cho­ro­bą żół­cio­wą przy­pła­cił".

Me­cha­ni­ka pod­wyż­sza­nia dłu­gu by­ła sku­tecz­na przy udzie­la­niu po­ży­czek na „kwi­ty i we­xle", co szcze­gól­nie po­pu­lar­ne by­ło wśród „lu­bią­cych mod­ne ży­cie, a War­sza­wa by­ła bar­dzo dro­ga". Re­por­ter jed­nej ze sto­łecz­nych ga­zet ubo­le­wał, że znał „jed­ne­go, któ­ry tym spo­so­bem za po­ży­czo­nych trzy­dzie­ści ru­bli za­pła­cił ich czte­ry­sta, a na do­da­tek li­chwiarz co­dzien­nie by­wał u nie­go i mu­siał coś brać na dro­gę, a to cy­ga­ro, a to książ­kę...".

Szka­rad­nym zwy­cza­jem by­ło na­ma­wia­nie lu­dzi „cho­rych na kie­szeń" do fał­szo­wa­nia pod­pi­sów ich sze­fów. In­ny­mi sło­wy do pod­ra­bia­nia, jak to się wów­czas pi­sa­ło, „we­xli". Przy czym dłuż­nik nie­spła­ca­ją­cy na­wet pro­cen­tów za ka­rę mu­siał „pod­pi­sy­wać we­xel prze­wyż­sza­ją­cy w kil­ka­na­sób pier­wot­nie wy­po­ży­czo­ną su­mę".

Wspo­mnia­ny już Szmul po­sta­no­wił od­zy­skać pie­nią­dze od jed­ne­go z dość zna­nych sto­łecz­nych li­te­ra­tów. Na­pusz­czał róż­nych lu­dzi, ale to nie skut­ko­wa­ło. W koń­cu do­ko­nał ze swą ro­dzi­ną straj­ku oku­pa­cyj­ne­go, i to pa­ro­dnio­we­go. Li­te­rat ra­to­wał się przez zna­jo­me­go, któ­ry wpadł do do­mu, krzy­cząc, że pa­li się na Na­lew­kach. Ro­dzi­na Szmu­la pobiegła do miesz­ka­nia, a kie­dy wró­ci­li do li­te­ra­ta, zo­sta­ło im tyl­ko ukła­da­nie się przez okno. Aneg­dot­ka śmiesz­na, ale by­wa­ło i ina­czej. Obie stro­ny obi­ja­ły się set­nie, ko­rzy­sta­jąc z po­mo­cy osił­ków, a zna­ne są i przy­pad­ki wie­sza­nia lu­dzi na drze­wach.

XIX­-wiecz­ne li­chwiar­stwo by­ło uzu­peł­nie­niem ofi­cjal­ne­go sys­te­mu fi­nan­so­we­go i do­brze pro­spe­ro­wa­ło, ku za­do­wo­le­niu obu stron, je­śli obie po­tra­fi­ły wcze­śniej ra­cho­wać. Gdy jed­nak ktoś brał bez gło­wy, sys­tem nie znał li­to­ści. „Skut­kiem śledz­twa są­do­we­go przed nie­daw­nym cza­sem prze­ciw nim (li­chwia­rzom – przyp. red.) pro­wa­dzo­ne­go, oka­za­ło się iż z 75 ty­się­cy ru­bli wie­rzy­tel­no­ści na róż­nych dłuż­ni­kach praw­nie przez nich umo­co­wa­nych, za­le­d­wie 6 ty­się­cy słusz­nie wy­ma­gal­nych oka­za­ło się; resz­ta to by­ły tyl­ko pro­cen­ta od pro­cen­tów i sum­my wy­dar­te wszel­kie­go ro­dza­ju sza­chraj­skie­mi wy­bie­ga­mi".

Od koń­ca XVIII w. dzia­ła­ły w War­sza­wie ofi­cjal­ne lom­bar­dy po­ży­cza­ją­ce na ni­ski pro­cent pod za­staw przed­mio­tów. Tak­że ban­ki za­czę­ły udo­stęp­niać pie­nią­dze na krót­ki ter­min i li­chwa sta­ła się nie­zbyt opła­cal­na dla po­życz­ko­bior­ców.

No­wa li­chwa

Mi­ja­ły la­ta i sło­wo „li­chwa" na­bra­ło też in­ne­go zna­cze­nia. Po­le­ga­ło ono na za­wy­ża­niu cen, głów­nie na to­wa­ry co­dzien­ne­go użyt­ku, i nie­bo­tycz­nym pod­wyż­sza­niu czyn­szu miesz­ka­nio­we­go. Zja­wi­ska te po­ja­wi­ły się w War­sza­wie jesz­cze w trak­cie

I wojny światowej, a po­tem i po jej za­koń­cze­niu. Ta­kie ty­tu­ły ga­ze­to­we jak „Li­chwa wę­glo­wa" czy „Li­chwa miesz­ka­nio­wa" zda­rza­ły się dość czę­sto. Ze spo­łecz­ne­go punk­tu wi­dze­nia to przy­pad­ki nie­spra­wie­dli­wo­ści, z dru­gie­go zaś – nor­mal­nej gry ryn­ko­wej. Kie­dy cze­goś bra­ko­wa­ło, ce­na szła w gó­rę, ni­gdzie nie by­ło na­pi­sa­ne, że sprze­daw­ca mu­si coś sprze­dać, a nie mo­że ukry­wać w ma­ga­zy­nie na lep­sze cza­sy. Nie­co ża­ło­sną, a ma­ło sku­tecz­ną me­to­dą wal­ki z te­go ty­pu za­po­bie­gaw­czo­ścią, zwa­ną też pa­skar­stwem, by­ło wy­sła­nie do obo­zu w Be­re­zie Kar­tu­skiej kil­ku sto­łecz­nych li­chwia­rzy tuż przed wy­bu­chem II woj­ny świa­to­wej.

Po jej za­koń­cze­niu, w ra­mach wszech­obec­ne­go sys­te­mu po­li­cyj­ne­go, na li­chwę nie by­ło już pra­wie miej­sca. Wszy­scy mie­li mieć po rów­no, a ban­ki by­ły pań­stwo­we. Te­raz nie są i wy­my­śla­ją coś ta­kie­go, jak opi­sa­łem na po­cząt­ku. Cie­ka­we, czy ra­cję miał „Ro­bot­nik" z 1919 r., ty­tu­łu­jąc swój ar­ty­kuł „Śle­pa chęć zy­sku pro­wa­dzi w ot­chłań".

Warszawskie lombardy

  • 1589 – ks. Skarga tworzy w mieście Bractwo Miłosierdzia do walki z lichwą; pożyczki bezprocentowe.
  • 1743 – pierwszy lombard z prawdziwego zdarzenia. Działał 10 lat.
  • 1797 – rozporządzenie władz pruskich „Celem zapobieżenia zdzierstwu lichwiarzy (powstać ma – przyp. red.) dom pożyczalni publicznej pod Dyrekcją Magistratu".
Życie Warszawy

Najczęściej czytane