Przerażający coroczny śnieg
Ledwie spadło trochę śniegu, a już zaczęło się mówienie, że to niemal klęska żywiołowa. Przerabiamy takie problemy od ponad dwustu lat i niczego się nie nauczyliśmy
Za I Rzeczypospolitej śnieg zalegał miasto przez całą zimę. Ponieważ nie mieliśmy kanałów, a jedynie rynsztoki, którymi spływały nieczystości – gdy to wszystko zamarzło, nawet poruszanie się po ulicach było uciążliwe. Potem przychodziła wiosna i co na wierzchu, to się rozpuszczało, ale nie miało gdzie spłynąć, więc wszędzie stały jeziora.
Już w połowie XVIII w. magistrat nawoływał, by rąbać lody przed domami w celu ułatwienia spływu wód i zapobieżenia zalewaniu piwnic. O higienie tamtych czasów lepiej nie wspominać.
Ślisko i pachnąco
Paskudny zapach będący pośrednim skutkiem zimy był niczym w porównaniu ze śliskimi ulicami. Konie oczywiście kuto „na ostro", a buty zaopatrywano w metalowe „żabki". Już na początku wieku XIX nakazywano posypywanie chodników, rozliczając z tego kamieniczników. W roku 1844 Jenerał Major Abramowicz na łamach „Gazety Warszawskiej" upominał: „gdy który właściciel nie nakazał wysypać trotoaru przed domem swym, nietylko, że do kary policyjnej pociągniętym zostanie, ale nadto posypanie to na koszt jego dopełnionem będzie". Sypano piachem, dość drogim, gdyż przywożonym znad Wisły, trocinami, a także popiołami z pieców, które znajdowały się w każdym domu. Ale co ciekawe, w roku 1831 rada miejska zaleciła zrzucanie popiołów w jedno miejsce, żeby potem mogły zostać wywiezione do fabryki saletry. Czym zatem sypano ulice?
Czekając na słońce
Pierwszym sposobem likwidacji śniegu były modlitwy, aby słońce go szybko roztopiło. Wywożono z rzadka i to wyłącznie sprzed pałaców, budynków administracji publicznej oraz sprzed modnych sklepów. Około połowy wieku XIX zaczęto zbierać go też z ulic i zrzucać do Wisły.
Na poważnie miasto zainteresowało się tym około 1881 r., ogłaszając przetarg na wywózkę. Wtedy to pierwszy raz sprowadzono do stolicy pługi śnieżne, ale w jaki sposób działały, nie wiadomo. Kiedyś natknąłem się na informację, że były to urządzenia ciągnione przez konie, i pewnie takie trafiły do Warszawy. Pod koniec lat 80. reporterzy pisali, że wiele osób za miast odśnieżać, woli płacić kary i czekać na słońce – bo wychodzi to im taniej. Zawsze byliśmy sprytniejsi. Co ciekawe, w owym czasie gazety nie narzekały na trudności komunikacyjne, gdyż dorożkarze i stangreci przesiadali się na sanie. Wszystko grało, aż do pojawienia się tramwajów konnych. W roku 1886 „Kurier Warszawski" poinformował, że ulice nie są odśnieżane, z wyjątkiem tych, po których poruszają się wspomniane wagony.
Cywilizacja
Wraz z rozwojem komunikacji zaczęło się utyskiwanie. Pierwsze samochody nie mogły jeździć po śniegu, bo opony były wąskie, a marne, czyli nie każdego było jeszcze stać na pneumatyki.
Po I wojnie światowej zimowe śniegi stały się klęską narodową. Najlepiej, żeby spadały latem – napisał jeden z felietonistów. Władza wariowała i kompletnie nie dawała sobie rady. „Jednego dnia policja nakazuje dozorcom zbieranie śniegu w sterty, a nazajutrz rozkazuje rozrzucać sterty po jezdni po to, aby następnego dnia znowu je zbierać" – kpił w 1926 r. „Robotnik". A trzy lata później „Rzeczpospolita" pod koniec zimy rozliczyła magistrat wydający na walkę z białym puchem po 10 tys. zł. dziennie. Naprawdę wielkie pieniądze. Cała wojna z zimą to był wydatek 1,3 mln zł. Tyle forsy „pogrzebało miasto pod śniegiem" – grzmiał komentator, dodając, że w dalszym ciągu „przeszło 2-u metrowe ściany śniegu wznoszą się na ulicach i to w pobliżu linji tramwajowych".
Ślad ciekawej walki politycznej odnajdujemy na łamach „Warszawskiego Dziennika Narodowego", który piętnował „Europeizację stolicy przez p. Starzyńskiego...". Prezydent ten, o czym dziś mało kto pamięta, był urzędnikiem komisarycznym, znienawidzonym przez prawicę oraz lewicę. I bito w niego jak w bęben. A to dlatego, że właściciele posesji musieli ryczałtem płacić Zakładowi Oczyszczania Miasta za oczyszczanie ulic latem i zimą. Rzecz w tym, że opłaty na peryferiach były takie same jak w centrum, ale zyski z wynajmu mieszkań wielokrotnie niższe. Problem rozwiązała wojna.
Grunt to socjalizm
Jeśli z perspektywy ponad 60 lat spojrzeć na nowy wówczas ustrój, to okaże się, że do jego zapaści wystarczyły zaledwie klęski elementarne. I nie jakieś ekstremalne. Rok 1947 to tytuł gazetowy – „Zadanie ponad siły – odśnieżanie". Rok 1949 – „ZOM nie boi się śniegu, chociaż wciąż mu brak taboru". Po trzech latach odnaleziono wreszcie winnego – „Biurokracja utrwala śnieg".
Klęska ustroju nastąpiła później. Miasto rozrosło się, transport zaś oparty został na samochodach. I nadszedł rok 1974, kiedy to w sylwestra spadł śnieg, który stopniał w ciągu kilkunastu godzin, a był to jedyny śnieg tej zimy. Następne też okazały się łagodne i decydenci pełni ufności w łaskawość przyrody nakazali stosować w transporcie publicznym tanie oleje silnikowe, a zwrotnice smarować materiałami zastępczymi. Wszystko to tak zgęstniało podczas mrozu, że w sylwestra roku 1978 Warszawa zamarła. Po miesiącu kolejne opady sparaliżowały ją, a były one porównywalne choćby z tymi z roku 1929, kiedy to jakoś ludzie żyli. Dlaczego nastąpiła zapaść? Bo zarządzanie mieliśmy scentralizowane i o sposobach walki ze śniegiem decydował Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a nie poszczególni „kamienicznicy".
Władza dość szybko dostrzegła swój błąd i postanowiła zaangażować czynnik społeczny. Polegało to na wywieszaniu na podwórzach informacji, że tego a tego dnia przyjedzie ciężarówka i mieszkańcy mają sami wrzucać na nią śnieg. Rzeczywiście, przyjechała, a dyrygowaniem zajmowała się aktywistka rady osiedlowej. Śnieg wrzucaliśmy, potem zaś zsypaliśmy do Wisły, w interesie ogółu, ale pryzmy na ulicach i tak leżały do końca kwietnia.
Te i wcześniejsze varsaviana Rafała Jabłońskiego można znaleźć pod adresem www.zyciewarszawy.pl/varsaviana
Tekst opublikowany w Życiu Warszawy 17.02. 2012 roku.
Magistrat nakazuje
... Aby każdy przed swoją possessyą lody rąbać i takowe wraz z błotem dla łatwieyszego wywozu na ulicach szerokich w kupy okrągłe, zaś na ulicach wąskich (...) w kupy podługowate zgarniać kazał... Rok 1795
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.