Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Gloria victis!

Paweł Łepkowski 27-07-2018, ostatnia aktualizacja 27-07-2018 11:38

W lipcu 1944 r. mieszkańcy Warszawy sycili swoje oczy widokiem tysięcy brudnych i rannych żołnierzy niemieckich w nieładzie przywożonych z linii frontu.

≥Oddziały Armii Krajowej opuszczają miasto po kapitulacji (październik, 1944 r.)
źródło: nac
≥Oddziały Armii Krajowej opuszczają miasto po kapitulacji (październik, 1944 r.)

Nie mieli jednocześnie pojęcia, jaka jest sytuacja zaledwie kilka kilometrów od granic miasta. Domyślali się, że nadciąga wielka rosyjska nawałnica, która wymiecie teutońską zarazę z polskiej ziemi. Bór-Komorowski wspominał, że wszyscy widzieli, jak Niemcy upadli na duchu. Nawet Gestapo paliło dokumentację i pospiesznie opuszczało al. Szucha w Warszawie. Demontowano i ewakuowano sprzęt wojskowy. Dworce były zapchane niemieckimi cywilami, a volksdeutsche, traktowani przez niemieckie służby wojskowe jak obywatele drugiej kategorii, oferowali ogromne pieniądze za konie i wozy.

Dla Niemców wybuch powstania warszawskiego stał się jednak pretekstem do planowanego od dawna wymordowania ludności cywilnej jednego z największych antyniemieckich ośrodków oporu w Europie. Świadczy o tym cyniczna przemowa Heinricha Himmlera do dowódców okręgów wojskowych wygłoszona 21 września 1944 r. w Jägerhöhe. Reichsfuhrer SS nazwał „błogosławieństwem" powstanie, które daje Niemcom pretekst do zagłady polskiej stolicy.

Powstanie upadło po 63 dniach walk ulicznych i niewysłowionego cierpienia mieszkańców polskiej stolicy. Bilans tego najtragiczniejszego zrywu w historii Polski był przerażający. Na podstawie materiałów dowodowych zgromadzonych przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich ocenia się, że od sierpnia do października 1944 r. w Warszawie zginęło ok. 200 tys. cywilnych mieszkańców stolicy oraz 16 tys. powstańców. Liczby te potwierdzają także źródła niemieckie, w tym sporządzony 20 grudnia 1944 r. ściśle tajny raport końcowy (Schlussbericht) gubernatora dystryktu warszawskiego dr. Friedricha Gollerta. Ponad pół miliona ludzi zostało wypędzonych ze swoich domów, za utratę których nigdy nie otrzymali odszkodowania od państwa niemieckiego. Od 3 października 1944 do 16 stycznia 1945 r. specjalne brygady niemieckie zniszczyły 45 proc. budynków stolicy, w tym 72 proc. obiektów mieszkaniowych. 27 listopada 1944 r. w akcie najwyższego barbarzyństwa niemieckie hordy wysadziły w powietrze Zamek Królewski w Warszawie. Podobny los spotkał 25 kościołów, niemal wszystkie szkoły, uczelnie i szpitale. 90 tys. Polaków wysłano do pracy niewolniczej Niemczech, a 60 tys. osadzono w obozach koncentracyjnych.

Ocena powstania warszawskiego nadal dzieli polskich historyków. Nikt nie odmawia niezwykłego heroizmu żołnierzom Armii Krajowej i mieszkańcom Warszawy. Nie można jednak omijać pytania o odpowiedzialność osób, które wydały rozkaz do insurekcji z góry skazanej na klęskę i niewyobrażalne straty ludności cywilnej. Legendarny kurier Jan Nowak-Jeziorański podsumował to krótko: „Powstanie miało być wielką demonstracją, która doprowadzi do skandalu i wpłynie na zmianę pozycji rządów sprzymierzonych. Takie myślenie było oparte na kompletnych złudzeniach, na kompletnym oderwaniu się od rzeczywistości". W 1957 r. eseista Andrzej Bobkowski: „Boję się wymówić słowo »bezsens«, ale samo podsuwa się na każdym kroku, gdy o tym myślę. Drugie słowo, którego się boję, a które też ciągle brzęczy w głowie, to »prowokacja«. Na czyj rozkaz i po co Warszawa zerwała się do walki? Największe bohaterstwo, gdy jest bezcelowe, budzi gorzkie politowanie i nic więcej. Mówi się o nim jak o bohaterstwie szaleńca, który rzuca się pod pociąg, by go zatrzymać".

Mieszkańcy Warszawy mogli oceniać sytuację jedynie po tym, co widzieli na ulicach swojego miasta, ale obowiązkiem rządu i naczelnego wodza w Londynie było zaczerpnięcie opinii wywiadu alianckiego i przeprowadzenie chłodnej kalkulacji wojskowej. Tak się jednak nie stało. Dlatego już 1 sierpnia znaczna część powstańców nie miała czym walczyć. W całym mieście AK miało zaledwie 2629 karabinów, w tym 47 lekkich i ciężkich karabinów maszynowych, oraz 3846 pistoletów, co stanowiło kroplę w morzu potrzeb. W powstańczym arsenale znajdowały się zaledwie dwa działka przeciwpancerne oraz sześć moździerzy. Większe uzbrojenie miały w tamtym czasie nawet niektóre oddziały Batalionów Chłopskich w różnych regionach Polski.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane