Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ostatnie dni przed burzą

prof. Władysław Bartoszewski 27-07-2018, ostatnia aktualizacja 27-07-2018 12:01

Tak można by określić te dni lipca 1944 roku, które bezpośrednio poprzedzały wybuch Powstania Warszawskiego. Dni słoneczne, upalne, parne, pełne ciśnienia nie tylko atmosferycznego.

Już w niedzielę 23 lipca i w poniedziałek 24 lipca stało się jasne dla wszystkich w Warszawie, że linia obrony niemieckiej na Bugu przestała istnieć pod potężnym uderzeniem wojsk radzieckich.

Niemcy wycofywali się pośpiesznie ze wschodu. Główne arterie miejskie na szlaku odwrotu przez Warszawę wypełniał tłum zmęczonych i brudnych żołnierzy niemieckich. Od strony Radzymina i Otwocka dochodziły odgłosy artylerii frontowej. Tu i tam wybuchała strzelanina na oślep. Na ogół jednak odwrót oddziałów wojskowych przez Warszawę miał przebieg dość spokojny. Natomiast panicznie wyglądała masowa ucieczka niemieckiej ludności cywilnej, głównie w kierunku na Łódź. Co wieczór nadlatywały nad miasto radzieckie samoloty wywiadowcze i bombardujące, oświetlały letnie niebo rakietami – ulica warszawska nazwała je wnet „lampionami" albo „żyrandolami". Przeprowadzały rozpoznanie, ostrzeliwały z broni maszynowej i obrzucały lekkimi bombami oddziały niemieckie na szlaku odwrotu.

We wtorek 25 lipca płk Antoni Chruściel – „Monter", komendant Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej, otrzymał od gen. Tadeusza Komorowslciego – „Bora" rozkaz gotowości do podjęcia walki o Warszawę. Jednak w środę 26 lipca i w czwartek 27 lipca nastąpił widoczny zwrot w zachowaniu się Niemców. Do miasta wróciły ewakuowane poprzednio oddziały policji i SS, które przeprowadziły nawet wiele aresztowań. Były też wypadki wykrycia konspiracyjnych magazynów broni. Urzędy hitlerowskiego Dystryktu Warszawskiego, które od trzech dni przestały właściwie działać, podjęły teraz częściowo pracę. Na murach pojawiły się 26 lipca czerwone afisze, grożące surowymi represjami wobec wszystkich, którzy rozpuszczają fałszywe wiadomości, a także wobec tych, którzy – jak powiedziano – „zamykają sklepy, nie przychodzą do pracy lub dopuszczać się będą aktów sabotażu i dywersji". Gubernator Fischer, który podpisał odezwę, wyraził w niej też w patetycznych słowach przekonanie, że Warszawa będzie broniona. Apele i groźby okupanta powszechnie wyśmiewano, jednak perspektywa obrony linii Wisły przez Niemców budziła pewien niepokój, gdyż na ogół zdawano sobie sprawę z jej możliwych tragicznych skutków. Mimo wszystko dominowała wiara w nieunikniony szybki odwrót wojsk niemieckich.

W dzienniku działań bojowych 9. armii niemieckiej, utrzymującej odcinek frontu w rejonie Warszawy, zapisano pod datą 27.07.1944:

„Nieprzyjaciel zdobywa teren na drogach prowadzących na północo-zachód; Garwolin pada. Istnieje poważne niebezpieczeństwo dla przyczółka Warszawa. Sztab 9. armii czyni wszelkie wysiłki, aby powstrzymać nieprzyjaciela przez natychmiastowe wprowadzenie do walki nadchodzących nowych sił. Zagrożone są tyły 2. armii, choć części 3. dywizji pancernej „Totenkopf" są w Kałuszynie. 9. armia stara się nawiązać tam łączność."

W czwartek 27 lipca o godz. 17 megafony uliczne ogłosiły niespodziewanie zarządzenie hitlerowskiego gubernatora Fischera wzywające do stawienia się w piątek 28 lipca o godz. 8 rano w sześciu wyznaczonych punktach miasta w celu kopania rowów strzeleckich na przedpolu Warszawy. Zarządzenie domagało się stawiennictwa osób w wieku od 17 do 65 lat. Przewidywano pobór do robót 100 000 mężczyzn. Jasne było, że zarządzeniu temu ludność Warszawy w ogóle nie da posłuchu, ale w konsekwencji można się było liczyć z akcją represyjną o większym lub mniejszym zasięgu. W tej sytuacji płk „Monter" dopatrywał się poważnego zagrożenia młodzieży, jak też możliwości rozbicia podległych sobie oddziałów i w czwartek w późnych godzinach popołudniowych wydał rozkaz następującej treści:

„Alarm. Wobec dzisiejszych zarządzeń niemieckich nadanych przez megafony zarządzam, co następuje:

1. Zgrupować się na stanowiskach wyczekiwania i czekać na ogłoszenie godz. „W".

2. Wkroczyć czynnie przed zarządzeniem godziny „W" tylko w wypadkach szczególnie usprawiedliwionych, a głównie w rejonach zarządzanych zbiórek."

Noc z czwartku na piątek minęła spokojnie, jeśli nie liczyć nalotu samolotów radzieckich wkrótce po godzinie 22. W piątek rano, 28 lipca, rozkaz „Montera", który nie zdążył dotrzeć przed godziną policyjną do adresatów, dotarł do oddziałów. Równocześnie rozplakatowano treść zarządzenia Fischera. I oto w ciągu piątku rozegrały się na ulicach Warszawy – jakby w dwóch różnych planach – niezmiernie charakterystyczne wydarzenia. Kilkaset niemieckich samochodów oczekiwało daremnie w punktach zbornych na ochotników do kopania rowów strzeleckich. Ludność stolicy całkowicie samorzutnie zbojkotowała wezwanie niemieckiego okupanta. W sześciu miejscach stawiło się do pracy ogółem, jakby na kpiny, zamiast oczekiwanych 100 000 – paruset ludzi, przeważnie starszych, a niekiedy i ułomnych. Samochody odjechały więc z punktów zbornych o godz. 10 rano, nie zabierając nikogo. Warszawa rzuciła wrogowi otwarte wyzwanie.

Z publikacji „Dni walczącej Warszawy. Kronika Powstania Warszawskiego" Władysław Bartoszewski, wyd. „Aneks" Londyn

Archiwum M. Barcz i M. Partyka

Plus Minus

Najczęściej czytane