Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Konflikty tragiczne naszej sztuki ulicznej

Igor Seider 15-06-2008, ostatnia aktualizacja 16-06-2008 21:18

Sztuka na ulicach Warszawy nie ma lekko. Jeśli w ogóle powstaje, to ma raczej krótkie, dość kontrowersyjne i z góry skazane na zagładę życie. Czy tak być musi? Sprawdzamy, co jeszcze boli nasz street art.

autor: Danuta Matloch
źródło: Fotorzepa

Sobota tydzień temu, wczesne popołudnie na Powiślu. Ok. 40 młodych ludzi uzbrojonych w spraye, wałki do malowania i misternie wycięte szablony zabiera się do malowania rozległego muru przy ul. Topiel 12. – Co tu się dzieje? – pyta starszy jegomość przejeżdżający obok na rowerze. – Magia, proszę pana, magia się dzieje – odpowiada umazany farbą entuzjasta sztuki aerozolu.

I rzeczywiście, na starej, obdrapanej ścianie, pokrytej do tej pory wyblakłym graffiti zaczynają powoli pojawiać się iluzje przedmiotów i postaci, których zupełnie byśmy się tu nie spodziewali. Proszący o wsparcie dla Tybetu Dalajlama, Superman, zaraz obok niego blokowisko, które – dosłownie – zapuszcza korzenie w ścianę, oraz przerażający dinozaur... ubrany w kolorowe adidasy. W przeciwieństwie do graffiti praca za pomocą szablonu w większości odbywa się w domu lub pracowni, gdzie trzeba go przygotować.

– Niektóre z elementów naszej pracy wycinaliśmy przez kilka tygodni – mówi Bartek z częstochowskiej grupy Monstfur. Te hipnotyzujące, niezwykle dopracowane pod względem artystycznym formy to efekt trzeciej edycji Szablon Dżemu – jedynej tego typu imprezy w Polsce.

Bardzo ważny dżem

Dżem – parafraza terminu jam session – to tradycyjna forma spotkań twórców streetartowych, których celem jest wspólne twórcze działanie i aktywowanie środowiska.

– Paradoksalnie, Szablon Dżem polega nie tylko na samym malowaniu – tłumaczy Wojtek Wiśniewski, organizator tego międzynarodowego święta artystów ulicznych oraz animator warszawskiej sceny streetartowej. – Najbardziej istotnym elementem jest cały okres przygotowań, czyli tygodniowe warsztaty, które w tym roku prowadzili świetni artyści – dodaje Iwona Zając, autorka słynnych murali ze Stoczni Gdańskiej i C215, gwiazda światowego szablonu z Paryża.

Sztuka jest, ale bez ulicy

Po tegorocznej edycji imprezy pozostanie kilkanaście murali (przy ul. Topiel i na murze Wyścigów na Służewcu) w wykonaniu najlepszych polskich artystów szablonu i zaproszonych na Dżem gości z Europy – wspomnianego C215 i hiszpańskiego duetu Orticanoodles. Pozostanie także wciąż aktualne pytanie – dlaczego takie dzieła sztuki możemy w Warszawie oglądać właściwie tylko na tego typu imprezach? Przecież ulica powinna być podstawową galerią streetartowców.

Na mieście pojawia się coraz mniej wartościowych realizacji. Dlaczego? Odpowiedź zna Igor „ASH1” Dzierżanowski, twórca warszawskiej sceny graffiti, obecnie kierujący Europejską Fundacją Kultury Miejskiej. – Żeby coś pojawiło się na ulicy, musi zostać zrobione nielegalnie. To skutecznie studzi zapał i energię artystów. Każdy chętnie pracuje sobie w warunkach cieplarnianych. Jednak żeby wyjść z tym na miasto, trzeba, mówiąc kolokwialnie, mieć jaja – dodaje.

Głęboko w nosie

Jednak problem tkwi nie tylko w braku świeżej krwi. Wielu starych wyjadaczy, którzy do niedawna tworzyli świetne prace streetartowe, dziś odchodzi od ulicy. Mają zbyt dużo do stracenia.

– Prowadzę cotygodniowe zajęcia streetartowe z młodzieżą w Bemowskim Centrum Kultury ArtBem – mówi Wiśniewski. – Nie chcę, żeby przez to, że wyląduję za jakiś szablon na komisariacie, odebrano mi pracownię, w którą włożyłem tyle pracy, serca i czasu – dodaje.

Tak jak wielu weteranów sceny ulicznej założył więc kilka miesięcy temu firmę zajmującą się dekoracją witryn, elewacji i wnętrz, bazując na estetyce street artu. Jego Taki Myk Studio odpowiada m.in. za murale zdobiące od niedawna Jadłodajnię Filozoficzną. Jednak od zamówień komercyjnych ciekawych szablonów murali i vlepek na ulicach nie przybywa. Dobrze użyte graffiti czy street art są w stanie dać miejskiej ikonosferze wiele dobrego. Przekonały się o tym Łódź i Kraków, gdzie wielkoformatowe murale, nawiązujące do symboli i historii miasta, stanowią dziś atrakcję turystyczną. W Warszawie niestety władze nie są tym zainteresowane.

– Dlatego założyłem fundację – mówi „ASH1”. – Żeby móc rozmawiać na równych zasadach. Jak porównuję Warszawę z Wrocławiem czy Lublinem, z których władzami współpracuję, to wniosek jest jeden. Urzędnicy w stolicy mają przeważnie kulturę niezależną w nosie. Jestem jednak daleki od żalenia się. Po prostu trzeba działać profesjonalnie i pozyskiwać fundusze niezależnie. Jest wiele firm, które wspierają inicjatywy kulturalne – dodaje.

Jak widać, niezależna sztuka miejska musi działać niezależnie... od tego, jakie kłody rzuca jej się pod nogi.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane