Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Różnice są interesujące

Anna Kilian 23-03-2011, ostatnia aktualizacja 24-03-2011 22:00

Piosenkarka i była Miss Francji, która dzisiaj zaśpiewa z zespołem Nouvelle Vague w ramach Francophonic Festival, opowiada m.in. o dorastaniu na Tahiti, cenieniu różnorodności, miłości do szaf grających i kobiecej niezależności.

Mareva Galanter ma tahitańskie korzenie
autor: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa
Mareva Galanter ma tahitańskie korzenie

Występuje pani z Nouvelle Vague od ubiegłego roku. Czy to zespół zwrócił się do pani z propozycją współpracy?

Mareva Galanter: Tak, zrobili to Marc Collin i Olivier Libaux. Znali moje obydwa albumy i chcieli, bym z nimi współpracowała podczas trasy koncertowej. Oczywiście, zgodziłam się od razu, bo to wielka przygoda – zawsze uwielbiałam podróżować, zmieniać samoloty, pociągi… Mój pierwszy występ na scenie z Nouvelle Vague odbył się w Moskwie. Od tego czasu zaśpiewałam z nimi 130 razy. Od razu coś między nami zaskoczyło – wszystko idzie nam jak po maśle. Nasze życie w trasie to dla mnie coś unikalnego. To wspaniałe być na scenie co wieczór i nigdy nie wiedzieć, jak zachowa się publiczność. Czasem jest spokojna, czasem pełna emocji, niczego nie da się przewidzieć.

Czy zanim zaczęliście razem pracować, była pani fanką Nouvelle Vague?

Uwielbiałam ich!

Jakiej muzyki słuchała pani, dorastając w Papeete na Tahiti?

Na wyspach Polinezji Francuskiej słuchało się wówczas reggae. W moim domu wybrzmiewał Bob Marley, ale też i Dire Straits. Nie miałam licznych okazji do poznania wielu gatunków. Dopiero w Paryżu, dokąd się przeprowadziłam po ukończeniu 18. roku życia, rozsmakowałam się w różnych odmianach muzyki.

Jakie było pani życie na Tahiti?

To był bezcenny czas. Prawdziwa idylla, bez stresów i zmartwień, jakie niesie ze sobą dorosłe życie. Bez pośpiechu. Moja rodzina wciąż tam mieszka. Jeżdżę do niej co roku na Boże Narodzenie, a mama – która jest Tahitanką – i bracia, odwiedzają mnie w Paryżu. Cieszę się, że jestem dzieckiem rodziców pochodzących z różnych kultur, bo mogę bez problemu z nich czerpać.

Do nagrania utworów na drugi album – „Happy Fiu” – zaprosiła pani m.in. Rufusa Wainwrighta i Martina Duffy’ego z Primal Scream. Ci artyści reprezentują zupełnie różne gatunki…

I właśnie to jest dla mnie najbardziej interesujące. Teraz pracuję nad trzecią płytą, która będzie zupełnie inna od pozostałych, bo jako producenta wybrałam Jima Diamonda z Detroit, niegdyś współpracującego z White Stripes. W kwietniu pojadę do Stanów, by skończyć album.

Debiutancki krążek „Ukuyeye” był nawiązaniem do słodkiej francuskiej muzyki lat 60. i do specyficznych szaf grających wyświetlających prekursorskie teledyski – scopitone’ów. Czy ma pani do nich sentyment?

Tak, były wspaniałe. I można je było spotkać tylko we Francji, w Kanadzie i Hiszpanii. Prowadziłam we francuskiej telewizji program nawiązujący do popularności scopitone’ów. Dobrze czuję się w klimacie lat 60. i 70. Na najnowszej płycie Nouvelle Vague „Couleurs sur Paris” każda piosenka śpiewana jest przez innego wokalistę. Akurat pani przypadła w udziale „Sur Ma Mob”. Czy miała pani jakikolwiek wpływ na wybór utworu? Tak, robiliśmy próby i do mnie po prostu najbardziej pasowała piosenka w stylu groove reggae.

W 1999 roku została pani Miss Francji, ale zdecydowała się pani na karierę muzyczną, zamiast rozdrabniać się na bycie modelką i udział w reklamach...

Kocham muzykę. Zawsze chciałam, by moje życie było z nią związane. Tak więc sukcesy, gdy się pojawiły, były naturalną konsekwencją mojej fascynacji.

Czy kiedykolwiek – w związku z wyborem na Miss Francji – odczuwała pani, że jest traktowana z góry, jedynie przez pryzmat pani urody?

Tak rzeczywiście było na początku. Ale nie przejmowałam się tym, bo zawsze znałam swoją wartość.

Czyżby była pani tym silnym i niezależnym typem kobiety?

Muszę taka być, jak każda kobieta. I wierna sobie, swoim zasadom. Nie palę, nie upijam się. Życie jest krótkie i powinniśmy być w nim szczęśliwi. Dla osób publicznych, takich jak ja, jest ono sprawdzianem, czy potrafimy dzielić się naszym szczęściem z innymi. Czy możemy dać z siebie coś innym ludziom.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane