Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Steve McVicker "I love you Phillip Morris" ****

Maciej Robert 13-05-2010, ostatnia aktualizacja 13-05-2010 06:26

Biografia Stevena Russella to historia genialnego oszusta, który poświęcił życie finansowym przekrętom, a z ucieczek z więzienia uczynił arcydzieła. A wszystko w imię miłości do drugiego mężczyzny...

źródło: materiały prasowe

„I love you Phillip Morris” Steve’a McVickera przypomina inną książkę, która całkiem niedawno wzbudziła spore zainteresowanie – „Człowieka, który gapił się na kozy” autorstwa Jona Ronsona. Na podstawie obu tych książek nakręcono filmy, w których występuje Ewan McGregor, lecz to nie jest główny wyznacznik ich podobieństwa. Chodzi raczej o to, że obie, choć opisują rzeczy, w które trudno uwierzyć, są książkami dziennikarskimi, zaś wydarzenia, które zostały w nich przedstawione, są prawdziwe.

Co więcej – owa prawda staje się kpiną z ważnych amerykańskich instytucji. O ile jednak w „Człowieku, który gapił się na kozy” amerykańska armia, pragnąca wykorzystać paranormalne techniki do celów wojskowych, ośmiesza sama siebie, o tyle w książce McVickera amerykański system sądownictwa i więziennictwa zostaje ośmieszony przez jednego łysiejącego czterdziestolatka o skłonnościach do nadwagi. Ten niepozorny człowiek to Steven Russell.

To nazwisko zapewne nie powie zbyt wiele polskiemu czytelnikowi, jednak dla Amerykanów Russell jest człowiekiem-legendą, który wsławił się swoimi brawurowymi ucieczkami z najlepiej strzeżonych więzień Stanów Zjednoczonych. Zanim Russell dał się poznać jako genialny uciekinier, wiódł zwyczajne życie – wychował się w katolickiej rodzinie, rozpoczął pracę w rodzinnej firmie, z którą osiągnął znaczne sukcesy, wreszcie został przykładnym mężem i ojcem. Wtedy do głosu doszła jego skrywana seksualność. Russell, odkrywszy swoją homoseksualną naturę (która na początku lat 80. ubiegłego wieku nie była powodem do dumy, zwłaszcza na konserwatywnie usposobionym południu Stanów Zjednoczonych), niejako zmuszony został do drobnych oszustw, krętactw i ucieczek przed policją. Kłamstwo stało się dla niego życiową koniecznością. Russell szybko odkrył, że wywodzenie wszystkich w pole ma we krwi.

Kryminalna „kariera” Russella to przede wszystkim oszustwa ekonomiczne i gospodarcze. Osiągnął w nich perfekcję – masowo defraudował pieniądze z firm, w których był zatrudniany, a raczej sam pomagał się zatrudniać, fałszując wszelkie możliwe dokumenty.

Jego inwencja doprowadziła do tego, że mając wyrok w zawieszeniu i będąc na warunkowym zwolnieniu, został kierownikiem finansowym ogromnej firmy, której konto uszczuplił o oszałamiającą ilość dolarów. Co go za to spotkało? Pochwała od zwierzchników, którzy byli przekonani, że Russell pomnaża ich majątek. Swoje zadziwiające hochsztaplerskie skłonności Russell doprowadził do perfekcji, podejmując brawurowe ucieczki z więzienia. Nie były to wszak ucieczki, jakie znamy z filmów. Russell nikogo nie przekupywał, nie robił podkopów, nie stosował przemocy. Po prostu… wychodził z więzienia. Raz zadzwonił z więziennego korytarza do naczelnika aresztu i podając się za sędziego, polecił zwolnienie samego siebie, innym razem przebrał się za lekarza i opuścił więzienie wymieniając dowcipy z wypuszczającym go strażnikiem. Jednak jego popisowy numer to udawanie śmiertelnie chorego nosiciela HIV i sfingowanie aktu własnego zgonu.

„Jeśli Steve Russell mówi, że świeci słońce, lepiej wyjrzeć przez okno i sprawdzić, czy ta żółta kula rzeczywiście wisi na niebie i razi w oczy” – powiedział podobno jeden z policjantów ścigających Russella. Ten przebiegły i niezwykle inteligentny (IQ 163), a zarazem ujmujący człowiek, narażałby policję stanową i federalną na śmieszność w nieskończoność, gdyby nie miłość do współwięźnia. Wpadki genialnego zbiega zazwyczaj bowiem związane były z tym, że chciał swojemu partnerowi, Phillipowi Morrisowi, uczynić życie znośniejszym. Oszukiwał więc, trafiał do więzienia i szybko z niego uciekał. I tak w kółko.

Książka Steve’a McVickera, choć wydaje się być klasyczną biografią nieprzeciętnego człowieka, jest także opowieścią o meandrach ludzkiej psychiki, o przepaści między potrzebą zwykłych uczuć i niezwykłych czynów. „I love you Phillip Morris” to ksiązka ironiczna i melodramatyczna zarazem. Na tym właśnie polega jej wielkość, ponieważ te dwa style rzadko udaje się połączyć w jedną całość.

Steve McVicker

„ I love you Phillip Morris. Prawdziwa historia przekrętów, miłości i ucieczek z więzienia”

tłum. Anna Gralak

Znak, Kraków 2010

Maciej Robert

Ocena 4/6

zyciewarszawy.pl

Najczęściej czytane