Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

W ogrodach są pieniądze dla dekretowców

Renata Krupa Dąbrowska 22-05-2018, ostatnia aktualizacja 22-05-2018 10:27

O tym, za ile pracownicy ratusza chcieli kupić roszczenia do Królikarni, oraz gdzie można znaleźć 50 miliardów zł na zaspokojenie roszczeń dekretowców - mówi wiceprezes stowarzyszenia Dekretowiec.

autor: Krzysztof Skłodowski
źródło: Fotorzepa

Rz: Rozpoczął się już nieformalny wyścig do fotela prezydenta stolicy. Dla dekretowców to świetna okazja, by załatwić coś dla siebie.

Ryszard Grzesiuła: Będziemy próbować, ale w cuda nie wierzę.

Skąd ten pesymizm?

Bo to nie jest proste. Do tej pory do warszawskiego ratuszu wpłynęło 17 tys. wniosków dekretowych. W sumie na ich podstawie po II wojnie światowej odebrano warszawiakom 40 tys. działek hipotecznych, 25 498 tys. budynków, z czego zniszczeniu uległo tyko 11 229, pozostałe ocalały, głównie na: Saskiej Kępie, Starej Pradze, Targówku, Żoliborzu, Mokotowie. Tymczasem na podstawie art. 1 dekretu Bieruta wolno było przejąć grunty tylko pod rozbudowę lub odbudowę. A zabrano wszystko, także niezniszczone budynki.

Do tej pory tylko niewielka część dekretowców odzyskała swoje nieruchomości. Nie ma co się łudzić. Szanse na odzyskanie ojcowizny są nikłe, w niektórych wypadkach wręcz zerowe. Stan prawny nieruchomości dekretowych jest bardzo, bardzo skomplikowany. Uśmiercenie dekretów Bieruta nie jest więc takie proste. Wszyscy mówią o jednym dekrecie, a Bierut wydał ich cztery. Pierwszy o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy. Drugi dotyczył rozbiórki i naprawy budynków zniszczonych, trzeci – prawa zabudowy, a czwarty – ogródków działkowych. Po dekretach przeprowadzono jeszcze uwłaszczenia, zwroty w naturze, ustanawiano użytkowanie wieczyste dla różnych podmiotów. Teraz wyprostowanie stanu prawnego tysięcy działek dekretowych jest bardzo trudne.

Propozycja Ministerstwo Sprawiedliwości, by dawni właściciele i ich rodziny otrzymali 20 proc. wartości nieruchomości nie jest taka zła.

Ten projekt to wielka granda!

Dlaczego? Sam pan powiedział, że stan prawny wielu nieruchomości jest tak skomplikowany, że większość dekretowców nie ma żadnych szans na realizację swoich roszczeń, to chyba lepszy wróbel w garści niż....

Tak to prawda. Ale projekt dużej ustawy reprywatyzacyjnej, o którym pani mówi, wygasza wszystkie roszczenia do dekretowych nieruchomości. Zamyka drogę do zwrotów w naturze, a na to nigdy, przenigdy się nie zgodzimy. Bo to jest krzywdzące. Podam przykład. W Warszawie jest 4 tys. willi, w których mieszkają rodziny przedwojennych właścicieli. Po wojnie władze komunistyczne bezprawnie zabrały te domy. Dziś oficjalnie domy te należą do Skarbu Państwa lub miasta, a ci nie chcą ich oddać, choć powinni. I teraz , gdyby nie daj Boże duża ustawa reprywatyzacyjna weszła w życie, straciliby szansę na odzyskanie swoich domów rodzinnych. Dostaliby tylko 20 proc. i to za pewnie w papierach wartościowych, a nie gotówce i na pewno nie od razu tylko za wiele, wiele lat. Poza tym projekt umarza wszystkie postępowania, w tym te toczące się przed Sądem Najwyższym. Łamie więc w drastyczny sposób konstytucję.

Resort Sprawiedliwości wzoruje się na ustawie zabużańskiej. Na jej podstawie Zabużanie dostali też 20 proc. i nikt tego nie kwestionuje

Wszyscy powołują się przykład Zabużan. Tymczasem nie da się porównać roszczeń dekretowych do zabużańskich. Zabużanie zostawili swoje domy, ziemię poza granicami Polski. Nigdy ich nie odzyskają. A część dekretowców wciąż ma na to szanse. Stowarzyszenie Dekretowiec znalazło nawet idealne rozwiązania.

Ma pan na myśli propozycję dotyczącą ogródków działkowych?

To jedyne wyjście z sytuacji. Innego nie ma i nie będzie. Komunistyczne władze Warszawy przejęły również 1200 ha pod 190 ogródków działkowych, czyli więcej niż wynosi obecnie powierzchnia dzielnicy Śródmieście. Ziemie pod ogródki zabrano bezprawnie. Na podstawie dekretów miała być odbudowywana stolica. Żaden dekret nie przewidywał zakładania ogródków w Warszawie. Mimo to komuniści to zrobili.

W ziemi pod ogrodami są przecież zamrożone miliardy złotych. Ogrody mają świetną lokalizację, leżą w bardzo dobrym punktach, przy ul. Idzikowskiego, Żwirki i Wigury, Sobieskiego, Waszyngtona etc. W tych rejonach mkw. ziemi kosztuje 10 tys. zł, a w innych 3–8 tys. zł.

Zaproponowaliśmy władzom miasta, by wszystkie ogrody zostały przeniesione poza granice miasta, w miejsca, gdzie jest dobra komunikacja. Działkowicze dostaliby więcej ziemi. Dziś mają 400 mkw., a my sugerujemy, by dostali 800 mkw., czyli tyle ile powierzchni powinna mieć pełnowymiarowa działka budowlana. Będą mogli je sprzedać albo dalej traktować jako swoje miejsce wypoczynku. Nie będzie to drogie przedsięwzięcie, wystarczy wydać około 10 mln zł. Grunty pod ogrodami powinny zostać sprzedane, to jest przecież 1200 ha terenów budowlanych wartych przeszło 50 mld zł!!! Starczyłoby pieniędzy na realizację roszczeń z dekretu. Ale nie tylko. Starczyłoby pieniędzy na zakup mieszkań dla lokatorów ze sprywatyzowanych z naruszeniem prawa kamienic. Potrzebnych jest dla tych ludzi 3 tys. mieszkań. Gdyby miasto poszło nam na rękę, to doszłoby do całkowitego rozwiązania problemu roszczeń. Raz na zawsze zniknąłby problem dekretowych gruntów.

Pomysł nie jest nowy. Stowarzyszenie Dekretowiec lansuje go od lat. To przecież utopia.

Zaskoczę panią. Zaprezentowaliśmy go m.im. premierowi Mateuszowi Morawieckiemu jeszcze wtedy, gdy był wicepremierem.

I co powiedział?

To genialny pomysł!!! Ale nie zrealizuję, bo uderzę w wyborców PiS. Jest 960 tys. działkowiczów plus ich rodziny, czyli ok. 3 mln osób. Nie, to dla nas za duże ryzyko. Nie wchodzimy w to. My dekretowcy jesteśmy jednak cierpliwi. Kropla drąży skałę. W końcu się uda. Zwróciliśmy się do przewodniczącego PiS oraz PO z propozycją przeprowadzenia publicznej debaty na temat reprywatyzacji w trakcie wyborów samorządowych. Chcemy w niej przedstawić nasze propozycje dotyczące stolicy. Przekazaliśmy je również Stałemu Komitetowi Rady Ministrów. Tak na marginesie – słyszałem wypowiedzi prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, że Warszawa się dusi. Nie ma terenu pod budownictwo. Tam, gdzie miasto chce inwestować, są roszczenia. Dekret Bieruta jest dla Warszawy przekleństwem.

Zgadzam się z panią prezydent. Ma rację. Miasto się dusi. Ale ratusz sam sobie jest winien. To jego polityka doprowadziła do tego, że działki przechodziły w ręce prawników cwaniaków i – jak to nazywa prasa – także czyścicieli kamienic stosujących bandyckie metody pozbywania się lokatorów i bez skrupułów wyrzucających starych ludzi.

Dekretowców zaś „zmiękczano". Miasto nie chciało zwracać nieruchomości poprzednim właścicielom. Czekało, aż się poddadzą i sprzedadzą roszczenia. Taki klasyczny przykład to sprawa nieżyjącego już senatora, hrabiego Jana Zamojskiego, który się starał o zwrot Pałacu Błękitnego w Ogrodzie Saskim. Był załamany. W Biurze Gospodarki Nieruchomościami usłyszał, że jego szanse są równe zeru, bo nie ma ustawy reprywatyzacyjnej, a obowiązujące przepisy na zwrot nie pozwalają. Najlepiej niech poszuka kupca, któremu sprzeda roszczenia do pałacu.

Po jakiś dwóch miesiącach spotykamy się z hrabią Zamojskim, a ten się chwali: „Ale zrobiłem transakcję! Sprzedałem roszczenia do pałacu za 1,5 mln zł. Pałac był przecież nie do odzyskania!".I wie pani, co się później stało? Minęło sześć miesięcy i ten, kto kupił roszczenia, był już właścicielem pałacu. To, co usłyszał hrabia Zamojski, słyszą też inni dawni właściciele. Dlatego decydują się na sprzedaż roszczeń. Odczułem to na własnej skórze, gdy urzędniczka odesłała mnie z kwitkiem, kiedy jako pełnomocnik rodziny Krasińskich chciałem przejrzeć akta Królikarni. A potem dostałem propozycję, żeby sprzedać roszczenia.

Za ile?

Za 15 proc. jej wartości.

Jaka jest wartość Królikarni?

W tej chwili ok. 100 mln zł, czyli roszczenia chcieli odkupić za 15 mln zł.

Okrągła sumka. I co sprzedał pan?

Nie, skąd.

Kto się zwracał do pana, prawnicy?

Znajomi adwokaci pracowników ratusza. Dwa razy składano mi propozycję. Z ciekawości spytałem, ile dają. Usłyszałem, że za tyle, za ile chodzą roszczenia w Warszawie, czyli za 10 do 15 proc. Dobijałem się wtedy do prezydent. Chciałem poinformować ją, kogo zatrudnia. Ani razu się ze mną nie chciała się spotkać.

Teraz walczy z tym komisja weryfikacyjna. Nieruchomości wracają do miasta, słusznie?

To, że komisja ściga złodziei, to dobrze. Jeżeli handlarz roszczeń kupił od staruszki prawo do kamienicy za 50 zł, to trzeba to piętnować.

Czyli komisja Jakiego to świetny pomysł?

A skąd! Niech mi da pani chociaż jeden przykład, kiedy komisja pomogła dekretowcom. Wystarczy tylko jeden. I co?

Nie ma.

No właśnie. Nie ma i nie będzie.

Dekretowcy nie liczą więc na Patryka Jakiego, potencjalnie przyszłego prezydenta Warszawy?

Nie mamy złudzeń, że nam nie pomoże. Ale wątpię, by został prezydentem Warszawy.

A Rafał Trzaskowski , jego najmocniejszy kontrkandydat?

Też nie. Nie mamy złudzeń, że nam to nie pomoże.

Dlaczego nie wiąże pan nadziei z żadnym z kandydatów?

Bo politykom brakuje odwagi. Nie sądzę, by w wypadku przyszłego prezydenta Warszawy było inaczej. Chociaż, kto wie. Może zaskoczy nas pozytywnie. Jedynym wyjściem z tej zapętlonej sytuacji jest nasza propozycja dotycząca ogrodów działkowych. ©℗

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane