Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Studenci odkryli machlojki kasjerki

Janina Blikowska, Marek Kozubal 19-03-2010, ostatnia aktualizacja 20-03-2010 21:20

Jak ukraść i nie dać się złapać – na takie strony internetowe wchodziła pracownica Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Kobieta zniknęła, a z nią 428 tysięcy złotych.

autor: Michał Walczak
źródło: Fotorzepa

Marek Bykowski, kanclerz uczelni, nie ma wątpliwości, że z kasy uniwersytetu zniknęła olbrzymia kwota. – Rocznie na stypendia i zasiłki przeznaczamy ok. 1,3 mln zł – mówi.

W dwa lata akademia straciła 20 proc. tej sumy.

– Za ukradzione pieniądze (co roku było to ok. 200 tys. zł) można by odnowić instrumenty albo wymienić podłogi w kilku salach uczelni – dodaje kanclerz Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina.

Zniknęły nie tylko pieniądze, ale także była kasjerka Agnieszka D. Z naszych informacji wynika, że zostawiła w kasie m.in. notatki z zapisem nielegalnych operacji finansowych.

Z historii wejść na strony internetowe jej komputera wynika, że często odwiedzała m.in. portale z poradami, jak coś ukraść i nie dać się złapać albo jak wziąć kredyt i bezkarnie go nie spłacać.

Awansowała i wpadła

Agnieszka D. pracowała w tej uczelni od ponad dwóch lat (wcześniej prowadziła prywatną firmę). W tym czasie nikt nie sprawdzał imiennych list wypłat stypendiów i zasiłków.

We wrześniu 2009 roku kobieta nawet awansowała, została pracownicą działu gospodarczego. Miała zajmować się m.in. inwestycjami na uczelni. Sprawa kradzieży wyszła na jaw pod koniec ubiegłego roku m.in. dzięki dociekliwości samorządu studenckiego.

– Otrzymaliśmy informację z kwestury, że niemal całkowicie zostały wyczerpane pieniądze przeznaczone na zasiłki oraz stypendia socjalne i naukowe – mówi Adam Kowalski, przewodniczący samorządu studentów uniwersytetu.

– Byliśmy przekonani, że z pieniędzmi jest coś nie tak. Dlaczego? Bo mamy specjalny program komputerowy Chopin, w którym są rejestrowane wszystkie decyzje dotyczące wypłat zasiłków i stypendiów. Z naszego programu wynikało, że w kasie nadal na stypendia powinny być pieniądze – dodaje szef samorządu.

Pracownicy uczelni skontrolowali więc całą dokumentację księgową. – To trwało dwa dni, okazało się, że od wielu miesięcy ktoś podbierał pieniądze – dodaje kanclerz uniwersytetu.

Studenci dostali stypendia

Dzisiaj już wiadomo, że sposób kradzieży był prosty. Kobieta zlecała dostarczenie do kasy określonej sumy pieniędzy na stypendia lub zasiłki dla studentów. Pieniądze przywozili konwojenci z banku. „Zamówiona” przez Agnieszkę D. kwota była wyższa od tej, której w rzeczywistości potrzebowała na wypłaty. W dokumentach rozliczała kwotę przywiezioną z banku, różnicę brała do kieszeni.

W taki sposób od czerwca 2008 do września 2009 roku wyprowadziła z kasy ok. 428 tys. zł.

– Studenci otrzymywali stypendia i zasiłki w takiej wysokości, w jakiej im się należały. Nie okradała studentów, tylko uczelnię – podkreśla Marek Bykowski.

Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina o podejrzeniu przestępstwa byłej pracownicy powiadomił prokuraturę już w połowie grudnia. Agnieszka D. została zwolniona dyscyplinarnie, pismo wysłano jej pocztą na adres domowy. Listu nie odebrała.

A prokuratura przez trzy miesiące niewiele zrobiła, aby wyjaśnić sprawę. Z naszych informacji wynika, że śledczy nawet nie zabezpieczyli dokumentacji finansowej uczelni.

– Analizujemy dokumenty. Na razie nikt nie usłyszał zarzutów – mówi Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Kobieta, którą uczelnia podejrzewa o kradzież, zniknęła. Rektorat nie ma z nią kontaktu. Nie wiadomo, co się stało z uczelnianymi pieniędzmi.

Nie ma kasjerki, nie ma kasy

Historia Agnieszki D. przypomina sprawę byłej bliskiej współpracownicy Lecha Kaczyńskiego, gdy był prezydentem stolicy. W 2002 roku Maria W.-N. została szefową gabinetu Lecha Kaczyńskiego. Po dwóch miesiącach awansowała na wiceprezesa w Przedsiębiorstwie Usług Komunalno-Socjalnych. Pracowała dwa lata. W październiku 2004 r. miała jechać na szkolenie do Krakowa, ale tam nie dotarła. Rodzina zgłosiła jej zaginięcie na policję. Okazało się, że miesiąc wcześniej kobieta pobrała 30 tys. zł zaliczki.

– Ciągle trwają poszukiwania podejrzanej – tłumaczy Renata Mazur, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Postępowanie w sprawie przywłaszczenia zostało zawieszone trzy lata temu.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane