Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Centralizacja w stylu lat 50.

Barbara Hollender 08-10-2019, ostatnia aktualizacja 08-10-2019 09:46

Rząd zlikwidował zespoły filmowe bez konsultacji 
z wybitnymi artystami i stworzył molocha.

„Przypadek” Krzysztofa Kieślowskiego, jeden  z legendarnych filmów wyprodukowanych przez zespoły filmowe. Rzecz  o totalnym upolitycznieniu życia w PRL
źródło: materiały prasowe
„Przypadek” Krzysztofa Kieślowskiego, jeden z legendarnych filmów wyprodukowanych przez zespoły filmowe. Rzecz o totalnym upolitycznieniu życia w PRL

Tydzień temu – 30 września – likwidator zaplombował pomieszczenia studiów filmowych – Toru Krzysztofa Zanussiego, Kadru Jerzego Kawalerowicza i Zebry Juliusza Machulskiego. Tak skończyła się historia zespołów twórczych, w których narodziły się Polska Szkoła Filmowa, kino moralnego niepokoju i setki tytułów, które wpisały się w dzieje polskiej kultury. Dokumenty, zbiory płyt, scenariusze, plakaty– wszystko zostało za zamkniętymi drzwiami. Gdy następnego dnia plomby zdjęto, były to już lokale scentralizowanej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych.

Plombowanie lokali

Zespołów filmowych zazdrościli nam reżyserzy ze świata. W czasach socjalizmu zachowywały one sporą niezależność, stając się bastionami wolności i intelektualnego fermentu. Przetrwały komunistyczne zawirowania i jeszcze w 1992 r. było ich osiem. Potem niektóre upadały, głównie z powodów ekonomicznych.

Zostały trzy najsilniejsze. I nie były one – wbrew temu, co mówi minister kultury – „reliktem PRL-u". Już po transformacji ustrojowej to studia ustalały standardy produkcji. To tu powstały w ciągu ostatnich 30 lat filmy, które zdobyły ponad 10 Złotych Lwów.

Minister kultury Piotr Gliński likwidację studiów filmowych zapowiedział w grudniu 2018 r. 1 października 2019 r. Tor, Zebra i Kadr zostały połączone, a raczej wchłonięte przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Tak powstała nowa instytucja zachowująca nazwę WFDiF.

Władza nie przyjmowała do wiadomości, że studia po 1990 r. działały na podobnych zasadach jak wszyscy producenci prywatni.

– Trzeba smutno powiedzieć, że „nowe wraca", jako że koncepcja centralizacji wszystkiego jest wyniesiona z lat 50. – mówi Zanussi, nazywając nowy twór Mosfilmem.

Ministerstwo Kultury nie konsultowało decyzji ze środowiskiem filmowym, nie rozmawiało nawet z samymi zainteresowanymi.

– Prosiliśmy z Filipem Bajonem o spotkanie – mówi Krzysztof Zanussi. – Minister odpowiedział, że to jego wewnętrzne zarządzenie i nie ma obowiązku prowadzenia konsultacji.

Zanussi, Bajon i Machulski zostali zaproszeni do ministerstwa dopiero dwa dni przed plombowaniem lokali.

Minister jak chce

Dziś można więc tylko pytać, co dalej. Nominację na dyrektora nowej WFDiF dostał szefujący wytwórni od 30 lat Włodzimierz Niderhaus. Na razie ma on umowę pełniącego obowiązki. Minister zadeklarował, że po miesiącu zostanie ona zamieniona na właściwą.

– Przetrwaliśmy w wytwórni niejedną dramatyczną chwilę. Teraz też przyjąłem tę nominację, żeby WFDiF chronić – mówi Niderhaus i dodaje, że zdaje sobie również sprawę z wartości, jaką jest marka i znak studiów. I będzie się starał je zachować.

Ale w nowej instytucji nie ma mowy o autonomii studiów. Niderhaus ma tylko nadzieję, że Zanussi, Machulski i Bajon zgodzą się wejść do rady programowej WFDiF.

– Zobaczymy, ale boję się, że to będzie gra pozorów – mówi Krzysztof Zanussi.

Zgodnie z kodeksem pracownicy studiów przeszli do nowej wytwórni. – Staramy się zagospodarować ich na różnych stanowiskach – zapewnia Niderhaus.

Osoby funkcyjne odbyły już z nim rozmowy, dostały oferty. Wszystkie niższe finansowo od ich obecnych pensji. Szeregowi pracownicy mają otrzymać propozycje nowych warunków zatrudnienia pocztą.

Problemem jest majątek studiów. W chwili likwidacji wszystko – od pomieszczeń w budynku przy Puławskiej do praw do filmów – staje się majątkiem państwowym.

– To masa, która częściowo zostanie przy wytwórni, a częściowo może być zadysponowana inaczej – przyznaje Włodzimierz Niderhaus. Wiadomo jednak, że filmowcy mogą budynek stracić, bo minister ma prawo go zagospodarować, jak chce.

Cezura będzie ostra

Już wcześniej kością niezgody bywały filmy zrealizowane przed 1989 r., gdy jedynym inwestorem był mecenas państwowy. Studia dysponowały nimi, to były tytuły, które powstały w tych zespołach. Tor miał np. prawa do dzieł Kieślowskiego, Zanussiego czy Różewicza, Kadr – Kawalerowicza. Sumy uzyskane ze sprzedaży praw do filmów nie były powalające – np. w 2018 r. Tor zarobił ok. miliona złotych, Zebra – 2 mln, a Kadr – nieco ponad 5 mln. Pieniądze te, podobnie jak uzyskiwane ze sprzedaży nowych filmów, były jednak w studiach przeznaczane na następne produkcje.

Teraz pozycje nakręcone przed 1990 r. mają przejść do Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego, a późniejsze do Wytwórni, choć Niderhaus uważa, że cezura nie będzie ostra. Do WFDiF muszą np. trafić obrazy restaurowane w projekcie „Polska cyfrowa" wspieranym przez Unię Europejską. Jest ich 160. Umowa w tej kwestii wymaga zresztą renegocjacji.

W informacjach na temat nowej Wytwórni pojawia się też poważna niejasność. Wiceminister kultury Paweł Lewandowski zapowiadał, że ma ona wspomagać producentów prywatnych, minister Gliński mówił o stworzeniu „poważnego partnera dla realizatorów wysokobudżetowych produkcji europejskich i amerykańskich".

Ambicje nowego-starego szefa wytwórni sięgają dalej. WFDiF w ostatnich pięciu latach wyprodukowała ok. 100 tytułów, w tym 50 pod szyldem Teatroteki. Dziś ma w robocie trzy filmy, m.in. obraz o ojcu Ziei, reżyserowany przez Roberta Glińskiego. Studia też mają rozpoczęte projekty. Niderhaus zapewnia, że żadna produkcja nie zostanie zawieszona.

Nikt nic nie wie

Wciąż jednak więcej jest pytań niż odpowiedzi. Nie ma regulaminu nowej instytucji, a w studiach nikt nie wie, co będzie dalej, zaś głos decydujący w wielu sprawach będzie miał nie dyrektor Wytwórni, lecz pełnomocnik ministra. Jedno jest pewne: zespoły o wielkiej tradycji zostały zlikwidowane w stylu, na jaki rzadko pozwalały sobie w stosunku do artystów nawet władze PRL.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego kolejnej grupie twórców i organizatorów polskiej kultury – wcześniej uczyniło to z ludźmi teatru i muzealnikami – pokazało, że niewiele mają dziś do powiedzenia we własnych sprawach.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane