Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Kobiece zjawy, dzikie zwierzęta

Sandra Wilk 27-10-2011, ostatnia aktualizacja 27-10-2011 12:22

Compagnia Virgilio Sieni z Florencji pokazała na otwarciu 18. edycji Międzynarodowych Spotkań Sztuki Akcji Rozdroże spektakl „Tristi Tropici”. Zachwycającą taneczną podróż do świata wierzeń pierwotnych plemion.

autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa

Prze­strzeń te­atru Stu­dio zo­sta­ła we wto­rek (25.10) cał­ko­wi­cie zmie­nio­na, nie tyl­ko dzię­ki wy­ra­zi­stym pla­stycz­nym ob­ra­zom pre­zen­to­wa­nym w „Tri­sti Tro­pi­ci” („Smu­tek Tro­pi­ków”), ale też z po­wo­du ory­gi­nal­nej mu­zy­ki Fran­ce­sco Gio­miego, wy­wo­ła­nia se­tek sko­ja­rzeń i... in­ne­go za­pa­chu po­wie­trza. Pla­stycz­nie „Smu­tek tro­pi­ków” opie­rał się bo­wiem na ob­ra­zach wy­ła­nia­ją­cych się z mgły, czę­sto nie­oczy­wi­stych, ta­jem­ni­czych.

Dym na sce­nie był tak gę­sty, że ak­tor­ki Sie­nie­go wy­cho­dzi­ły z nie­go ni­czym sen­ne ma­ry. Na­wią­zy­wa­ło to do opi­sów Clau­de’a Lévi­-Straus­sa po­świę­co­nych pier­wot­nym ple­mio­nom z Ma­to Gros­so, w któ­rych po­ja­wia­ją się ko­bie­ce zja­wy – sym­bo­le dru­gie­go eta­pu wę­drów­ki od zwie­rzę­cej bli­sko­ści, em­pa­tii i czu­ło­ści do no­stal­gii po utra­cie toż­sa­mo­ści.

Ten te­atral­ny dym przy­po­mi­nał jed­nak nie tyl­ko o za­ni­ka­niu  du­cho­wo­ści. Był nie­wy­raź­nym snem, nie­po­ko­ją­cą ko­lo­ro­wą po­świa­tą, po­wo­li bu­dzą­cym się dniem, na­gle na­sta­ją­cą sza­rów­ką, ba, na­wet fa­lu­ją­cym od go­rą­ca po­wie­trzem. Sie­ni cu­dow­nie oszu­ki­wał na­sze oko, sta­wia­jąc tan­cer­ki w jed­nym miej­scu – nie­mal bez ru­chu – i pra­cu­jąc tyl­ko świa­tłem, wy­wo­ły­wał wra­że­nie tań­ca. Al­bo za­pra­szał nas w głąb roz­wa­żań o pry­mi­tyw­nych kul­tu­rach i zwy­cza­jach, zrzu­ca­jąc w te­atrze ko­lej­ne kur­ty­ny.
Nie po­trze­bo­wał wie­lu środ­ków, by osią­gnąć ocze­ki­wa­ny efekt. Je­go pra­ca nad gi­ną­cy­mi ple­mio­na­mi (na­zy­wa ich człon­ków „włó­czę­ga­mi za­gu­bio­ny­mi na dnie ba­gna”) wy­wo­ły­wa­ła róż­ne emo­cje. Mo­je – nie za­wsze zbież­ne z wio­dą­cym te­ma­tem sztu­ki – szy­bo­wa­ły po­wo­li, od stra­chu, przez bło­gość, po eu­fo­rię. My­śli błą­dzi­ły przez róż­ne kon­ty­nen­ty, np. wspo­mi­na­łam za­cho­wa­nia ak­cep­to­wa­ne i nie, w spo­łe­czeń­stwie eu­ro­pej­skim, ale też „by­łam” na Czar­nym Lą­dzie.

Ale su­ge­styw­ność spek­ta­klu by­ła tak sil­na, że każ­dy mógł od­by­wać w tym cza­sie po­dróż przez zu­peł­nie in­ne re­jo­ny.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane