Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Miasto w kadrach od trzech pokoleń

Piotr Szymaniak 23-12-2008, ostatnia aktualizacja 01-01-2009 21:48

Właściwie nie pamiętam, kiedy ojciec robił te wszystkie zdjęcia. Poświęcał nam bardzo dużo czasu, więc nie wiem, jak znajdował jeszcze chwile na fotografowanie – zastanawia się Jerzy Pytko, wspominając swojego ojca Leopolda. To on zapoczątkował rodzinną pasję fotografowania. Teraz archiwum liczy ponad 50 tys. zdjęć. Ale nie są to fotografie z imienin u cioci. Na większości z nich widać po prostu miasto. Takie, jakim w danym momencie było.

Pierwsze ujęcie Grzybowskiej. Fotografia, autorstwa Leopolda Pytki, pochodzi  z 1964 roku.
źródło: Archiwum rodziny Pytków
Pierwsze ujęcie Grzybowskiej. Fotografia, autorstwa Leopolda Pytki, pochodzi z 1964 roku.
Drugie ujęcie Grzybowskiej. Ujęcie to powtórzył później w 1981 r.
źródło: Archiwum rodziny Pytków
Drugie ujęcie Grzybowskiej. Ujęcie to powtórzył później w 1981 r.
Trzecie ujęcie Grzybowskiej. Współczesne zdjęcie zrobił Jerzy  w 2008 roku
źródło: Archiwum rodziny Pytków
Trzecie ujęcie Grzybowskiej. Współczesne zdjęcie zrobił Jerzy w 2008 roku

Dziś już się tak nie fotografuje. Bez dynamiki czy silenia się na nietypowe punkty widzenia. Zdjęcia Leopolda Pytki przypominają raczej stendhalowskie zwierciadło przechadzające się po gościńcu epoki. Ale gdy obok fotografii ojca położy się zrobioną w tym samym miejscu po latach fotografię wykonaną przez syna, albo i autorstwa wnuka, wtedy widać, jak wiele się tu zmieniło.

Aparatu i żony się nie pożycza

Leopold Pytko, z zawodu wojskowy, fotografować zaczął jeszcze przed wojną w rodzinnym Lwowie. Niestety, tamte zdjęcia się nie zachowały. Najdawniejsze z tych, które są, pochodzą z lata 1945 roku, już z Warszawy.

– Jest ich kilkanaście. Na dwóch znajdują się ruiny dawnego Dworca Głównego (okolice dzisiejszego Dworca Śródmieście – przyp. red.). Są pozostałości Dworca Pocztowego przy Żelaznej, który był powstańczą redutą. Także zburzona Starówka: ul. Miodowa, Trębacka, jest Rynek Nowego Miasta, ulica Kilińskiego – wymienia Jerzy Pytko.

Rozmawiamy w klubokawiarni Chłodna 25. – Chciałem się tu spotkać, bo Mirów, Wola to właśnie moje okolice. Tu mieszkaliśmy i siłą rzeczy to z Wolą i Śródmieściem wiąże się najwięcej wspomnień. I oczywiście najwięcej zdjęć – wyjaśnia.

Dom Pytków zawsze pełny był aparatów. W ciągu całego życia Leopold miał ich kilkaset, z czego część własnej produkcji. – Ojciec zwykł mawiać, że aparatu fotograficznego i żony się nie pożycza – mówi pan Jerzy. W latach 50. czy 60. o dobrej klasy sprzęt nie było łatwo. Leopold kupował więc obiektyw, a resztę konstruował sam. Robił rysunki, wyliczenia, próbne modele i w rezultacie powstawał aparat klasy Zorki.

– Tato miał umysł, powiedziałbym, analityczno-konstruktorski – wspomina Jerzy. – Jeśli zrobił mi latawiec, to taki, że wszyscy koledzy patrzyli z zazdrością. Albo samochód z napędem na gumkę. Potrafił wystrugać śmigło, które miało właściwości aerodynamiczne. Aparat to nie jest taka prosta sprawa. A on nie dość, że to potrafił, to jeszcze kiedyś nawet wykonał model wyposażony w migawkę szczelinową. Dla mnie to było mistrzostwo świata.

P jak pstryk

Nic więc dziwnego, że syn Leopolda Pytki wcześniej nauczył się robić zdjęcia niż czytać. – Gdy miałem sześć lat, zabrał mnie pewnego razu z jakimiś znajomymi do Wilanowa – opowiada Jerzy. – Wtedy, pod koniec lat 50., to była spora wyprawa. Jechało się kolejką, a i sam Wilanów nie wyglądał jak dziś. Naokoło pałacu dominowała wiejska zabudowa. Pstrykałem ojcowską Erconą zdjęcia koleżankom, ale najbardziej dumny byłem z fotografii świni, która stała w błocie. Tak zaczęła się moja przygoda z fotografią – wspomina ze śmiechem.

Pytko senior, samouk, wprowadzał więc juniora w tajniki swego warsztatu. Zarówno negatywy, jak i odbitki wykonywali w domu. Opowiadał, jaka powinna być temperatura utrwalacza, jaka wywoływacza, jakie proporcje składników, jaki papier najlepiej dobrać do konkretnego rodzaju pozytywów. A w tym czasie wciąż jeździł po mieście i fotografował: ulice, place, budynki, budowy. Najczęściej Wolę, Śródmieście czy Żoliborz, ale robił też dłuższe wycieczki – czy to na Pragę, czy też Ursynów. Około 1958 – 1959 roku Leopold zdał sobie sprawę z tego, że ma coraz więcej fotografii, na których widać, jak Warszawa szybko zmienia swoje oblicze. Zaczął systematyzować zbiory. Każdy film, każde zdjęcie, dostało swój numer i opis. W ten sposób powstało niesamowite archiwum. Co ciekawe, znakomita większość fotografii, która składała się na tę swoistą kronikę miasta, była robiona w niedzielę – jedyny wolny dzień w tygodniu. Dlatego przeważnie na tych zdjęciach nie ma prawie nikogo. Senior rodu zaczął też zestawiać swoje fotografie z dziełami Konrada Brandla, uznawanego za pierwszego warszawskiego fotoreportera.

Ujęcia beatlemanii

Tymczasem z aparatem biegał już syn. – Dzięki ojcu w czasach liceum robiłem całkiem przyzwoite zdjęcia. Fotografowanie ciągle nie było wtedy jeszcze powszechne, a już bez porównania aż tak jak dziś – wyjaśnia Jerzy Pytko. – Dlatego też fotki moich kolegów i koleżanek są często jedynymi ich zdjęciami z tamtych lat.

Gdy nastał boom na rock’n’rolla, Pytko junior pożyczał magazyny muzyczne przemycane z Zachodu i robił reprodukcje zdjęć beatlesów, holliesów czy animalsów, które potem rozdawał znajomym. Ale największą przyjemność miał jednak z robienia ujęć Warszawy. – Zafascynowany cykałem przeróżne rzeczy, np. stare, piękne niegdyś kamienice, które przeznaczone były do wyburzenia. Gdy nie dostałem się na studia, pracowałem nawet jako reporter dla „La Semaine Polonaise”, dwutygodnika wydawanego dla francuskiej i belgijskiej Polonii.

Po raz pierwszy zdjęcia ojca i syna pojawiają się razem w 1974 r. na wystawie pt. „Taka jesteś Warszawo”. Na razie wśród wielu innych autorów. W sumie Leopold miał ich na swoim koncie 25, w tym część robił razem z synem, a potem także z wnukiem Mateuszem, który dziś kontynuuje tradycję Pytków. W rodzinnym dorobku jest np. wystawa i album o Woli. Jerzy przemierzył śladami ojca Ursynów, który na zdjęciach Leopolda był jedną wielką łąką. Efekty można było oglądać w zeszłym roku na wystawie „30 lat Ursynowa”.

Gdzie się podziały tamte ulice

– Z tymi powtórzeniami wcale nie jest taka prosta sprawa – śmieje się Jerzy Pytko. – Często zdarza się tak, że ulica już nie istnieje albo biegnie zupełnie inaczej. Albo nie można powtórzyć tego samego ujęcia, bo wyrósł jakiś blok, który wszystko zasłania. Bywa, że gdzieś się trzeba wdrapać albo fotografować np. ze środka ulicy.

Przeglądamy z Jerzym pozytywy odbite na kopiarce stykowej bezpośrednio z wywołanego filmu. Format 6 na 9 cm, dziś niespotykany, dawniej bardzo popularny. – Dzisiejsze rondo ONZ, wieżowiec tu się teraz buduje. A tu Pereca, Towarowa, to w tym miejscu stoi wieża Daewoo.

Leopold Pytko stolicę fotografował właściwie do śmierci. – Chociaż po 1985 roku już zdecydowanie mniej, bez tej pasji. I coraz rzadziej ruszał się gdzieś dalej poza Wolę czy Żoliborz. A był już wtedy na emeryturze i czasu miał więcej – wspomina syn. Leopold Pytko zmarł w 2005 roku.

Natomiast Jerzy marzy o uruchomieniu Muzeum Fotografii Warszawskiej, w którym znalazłyby się nie tylko zdjęcia, ale również książki, albumy czy sprzęt. – Na to potrzeba jednak czasu i pieniędzy. Znam wielu pasjonatów, którzy także mają wiele cennych fotografii czy sprzętu, który teraz wala się gdzieś po piwnicach i niszczeje. A szkoda, bo warto takie rzeczy chronić. Warto je pokazywać.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane