Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Sen o Warszawie

tomwac, Krzysztof Banaś 30-09-2013, ostatnia aktualizacja 30-09-2013 02:34

O przygotowaniach do Maratonu Warszawskiego i swoich planach na przyszłość opowiadał "Rz" zwycięzca biegu Yared Shegumo

Czołowa trójka na podium (od lewej): Weldu Negash Gebretsadik, Yared Shegumo i Solomon Molla Tiumauy
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
Czołowa trójka na podium (od lewej): Weldu Negash Gebretsadik, Yared Shegumo i Solomon Molla Tiumauy

Rz: Maratony biega pan od niedawna, liczył pan w Warszawie na zwycięstwo?

Yared Shegumo: Nie, w ogóle o tym nie myślałem. Przed startem chciałem poprawić swój rekord życiowy, to było dla mnie celem. Do tej pory mój najlepszy czas to było 2 godziny 12 minut. Rekord poprawiłem, a że przy okazji udało się wygrać, to cieszę się podwójnie. Nie wybiegam daleko w przyszłość, nie wiem, czy kiedyś dam radę pobić rekord Polski. Muszę jeszcze dużo pracować nad sobą.

Poprawił pan rekord życiowy i to znacząco, aż o dwie minuty.

Dlatego jestem taki zadowolony. Przy takich rezultatach, kiedy walczy się o zwycięstwo, każda minuta mniej na trasie się liczy.

A jaki jest pułap pana możliwości na maratońskich trasach?

Nie wiem, nie chcę oceniać. To się za każdym razem okazuje na mecie. Zawsze startuję po to, żeby pobiec jak najlepiej, dać z siebie wszystko, a potem widzę, czy mi wyszło, czy nie. Czas jest na drugim miejscu, choć to zawsze miłe, gdy osiąga się dobry rezultat.

Który to już maraton w tym roku? Trzeba biegać, żeby zarobić...

Dla mnie to dopiero drugi maraton w tym roku. Ja w ogóle jestem nowy w tej stawce, bo w maratonach startuję drugi rok.

Wcześniej był pan znany raczej z krótszych dystansów.

Tak, wcześniej biegałem na 800, 1500, 3000 metrów. To jest mój powrót do sportu i od razu zdecydowałem się na biegi uliczne. W maratonach czuję się bardzo dobrze.

Kiedyś zakładał pan dres reprezentacji Polski, może znowu te czasy wrócą?

Mam nadzieję, mistrzostwa świata będą nieprędko, ale już w przyszłym roku mamy mistrzostwa Europy i na te zawody muszę się przygotować. Mam nadzieję, że już mam spełnione minimum (śmiech). Na pozostałą część roku jeszcze nie mam planów, nie wiem, czy gdzieś wystartuję, nawet 


na krótszym dystansie. Muszę porozmawiać o tym z trenerem, razem coś postanowimy. Maraton Warszawski to był mój sen w tym roku, cieszę się, że się spełnił.

Jest taka piosenka „Sen o Warszawie".

Nie wiem, nie znam jej. Jak chcesz, to mi ją zaśpiewaj (śmiech).

Wróci pan na trasę Maratonu Warszawskiego za rok, żeby bronić tytułu?

Czas pokaże, tak daleko nie planuję.

Jak pan ocenia trasę tegorocznego maratonu?

To jest dobra trasa, lepsza niż rok temu. Trochę przeszkadzał nam wszystkim wiatr, ale całe szczęście biegliśmy dzisiaj większą grupą i dało się to przetrzymać. W zeszłym roku biegliśmy we dwóch i wtedy było dużo ciężej.

Gdzie się pan przygotowywał?

Ostatnie sześć, siedem tygodni spędziłem w Etiopii, tam trenowałem, biegałem po górach. Do Warszawy wróciłem dopiero w czwartek w nocy.

Miał pan okazję trenować z kadrą Etiopii? Dużo by panu do nich brakowało?

Nie, aż tak dobrze, niestety, nie było. Nie biegałem z kadrą Etiopii. Miałem na miejscu swoją grupę kolegów, z którymi ćwiczyłem. Na treningi, tak jak to w Etiopii zazwyczaj bywa, musieliśmy dojeżdżać samochodem z ośrodka godzinę albo nawet i półtorej. Bliżej się nie dało, szukaliśmy lasów, odpowiednich wysokości. Taka wprawka przygotowuje na najcięższe trasy.

Bez przygotowań w Etiopii byłoby trudniej wygrać?

Myślę, że tak. Doskonale się tam czułem. W kwietniu pojechałem do Etiopii i potem w Łodzi poprawiłem swoją życiówkę. Teraz znów się tam wybrałem i znów pobiłem rekord życiowy. Widać, 
że taki sposób przygoto-wań jest dla mnie optymalny. Może trzeba to będzie powtarzać w przyszłości?

Jak trzeba rozkładać siły na trasie, żeby po 40. kilometrze jeszcze docisnąć pedał gazu i potem zostawić z tyłu Kenijczyków?

Trzeba być przede wszystkim dobrze przygotowanym i mieć dużo sił. W każdej chwili może cię dopaść kryzys i wtedy wszystko przepada w jednej chwili. Tak mi się zdarzyło w zeszłym roku na ostatnich 400 metrach i niestety, straciłem szansę na zwycięstwo. W tym roku udało się tego uniknąć.

Chyba po dzisiejszym dniu nie żałuje pan, że wrócił do biegania, a do maratonów szczególnie?

Nie, absolutnie nie żałuję. Cieszę się, że jestem znowu na trasie.

My za to możemy żałować, że nie było pana na igrzyskach olimpijskich.

Nie było mnie, ale to przecież nie są ostatnie igrzyska olimpijskie w moim życiu. Będą też jeszcze mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy. Trochę startów, mam nadzieję, jest przede mną.

Paweł Wilkowicz | dziennikarz „Rzeczpospolitej"

To był mój pierwszy maraton. Jestem bardzo zadowolony, choć chciałem pobiec 3:45, a skończyło się na 3:50. Ale jak na debiut nie było źle, zwłaszcza że jestem biegaczem, który wszystko robi nie tak jak trzeba. Nie rozciągam się po treningach, bo mi na to brakuje czasu, buty kupiłem na chybił trafił, choć przy takich przebiegach raczej wypadałoby zbadać, jak stawiam stopę i dobrać odpowiedni model. Nawet trasy maratonu dobrze nie sprawdziłem i nie wiedziałem, gdzie będzie pod górę, a gdzie w dół. Nie wspominając o tym, że z powodów rodzinnych miałem 20 dni przerwy w przygotowaniach i przez to dopiero podczas maratonu pierwszy raz w życiu przebiegłem więcej niż 30 km. Zapłaciłem za to wszystko zderzeniem ze ścianą w drugiej części trasy. Trochę mnie poniosło do półmetka, zacząłem za mocno. Do Świątyni Opatrzności Bożej było super, potem coraz gorzej. 32. kilometr to była już masakra, prąd się skończył, drętwiały palce u rąk i nóg. W pewnym momencie myślałem, że po prostu dojdę do mety. Ale uznałem, że to byłby wstyd. Na szczęście po mocnym początku miałem jakieś 10 minut zapasu, więc udało się tak rozłożyć siły, żeby skończyć w czasie poniżej 4 godzin. Nie wiem, czy za rok znów wystartuję. Planowałem, że jeśli pobiegnę 3:45, to na razie dam sobie spokój i będę startować na 10 km, bo treningi do dziesiątki wyjątkowo mi pasują. Tuż za metą byłem przekonany, że to 3:50 też uznam za pretekst, żeby na razie od maratońskich treningów odpocząć. Ale im więcej czasu mija, tym mniej jestem przekonany. To było fantastyczne przeżycie.

Wanda Panfil | Mistrzyni świata w biegu maratońskim

Nie ma talentów do maratonu, trzeba po prostu pracować. Talent wystarczy na krótki czas. Zawodnik musi to lubić, rozumieć się z trenerem. Bardzo liczy się siła mentalna. Trzeba mieć bardzo mocną głowę. Nigdy nie interesowałam się tym, kto ze mną biegnie, nawet jeśli były to największe sławy. Złych rzeczy nie można przyjmować do głowy. Nie wolno się zastanawiać, czy może się nie uda ukończyć biegu. To jest droga donikąd, to jest złe. W treningu się trzeba chronić przed rutyną, ale z drugiej strony denerwują mnie ludzie, którzy słuchają muzyki podczas biegania. Oni przecież nic nie słyszą: swojego oddechu, swojego stąpania. To wszystko trzeba czuć. Ja to lubię i to robię. Jeśli ktoś mówi, że słucha muzyki, bo się nudzi, to znaczy, że nie lubi biegania. Ja nigdy nie biegałam z muzyką. Mnie się to wydaje nieprawdopodobne, jeśli amator mówi, że do maratonu przygotowuje się miesiąc. To jest straszne, to jest zabójstwo dla organizmu. Do pierwszego maratonu trzeba się przygotowywać około roku, spokojnie, trenując mniej więcej trzy razy w tygodniu, żeby poczuć luz w bieganiu. Trzeba sobie zrobić sprawdzian na krótszym dystansie, na 5, 10 kilometrów. Potem można być pewnym, że się maraton ukończy. W debiucie, czas w okolicach pięciu godzin już jest naprawdę dobry. Najgorzej, kiedy ktoś nie da rady ukończyć biegu, zaczyna się wtedy bać, że w przyszłości to może się powtórzyć. Amator powinien pamiętać, że maraton należy zacząć bardzo spokojnie. Jeśli raz się zatrzymamy, to organizm potem będzie chciał się ciągle zatrzymywać. Lepiej zwolnić i przeczekać trudniejszy moment. Trzeba słuchać organizmu.

Yared Shegumo

Urodził się 10 stycznia 1983 roku w Addis Abebie. Polskie obywatelstwo otrzymał w 2003 roku. Trzy raz zostawał Młodzieżowym Mistrzem Polski, dwukrotnie zdobył Halowe Mistrzostwo Polski na 3000 metrów (2004, 2006), reprezentował Polski w Halowym Pucharze Europy. W latach 2008-2010 miał przerwę w uprawianiu sportu. Z powodów finansowych wyjechał do pracy w Anglii.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane