DRUKUJ

Narodzić się na nowo

Monika Górecka-Czuryłło, Agnieszka Grotek 05-03-2009, ostatnia aktualizacja 12-03-2009 19:01

Maleństwa nie śmieją się, nie gaworzą. Przy dotyku wyprężają ciało. To pierwsze syndromy braku mamy, jej oczu, bicia serca... Mają je wszystkie dzieci przebywające w Interwencyjnej Placówce Opiekuńczej w Otwocku.

W Interwencyjnej Placówce Opiekuńczej w Otwocku przy ul. Batorego 44 jest ponad  20 łóżeczek. Zazwyczaj wszystkie są zajęte.  IPO utrzymuje się z pieniędzy przekazywanych jej przez Fundację  Rodzin  Adopcyjnych, samorządy i prywatnych darczyńców
autor: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa
W Interwencyjnej Placówce Opiekuńczej w Otwocku przy ul. Batorego 44 jest ponad 20 łóżeczek. Zazwyczaj wszystkie są zajęte. IPO utrzymuje się z pieniędzy przekazywanych jej przez Fundację Rodzin Adopcyjnych, samorządy i prywatnych darczyńców

Rządek dziecięcych wózków, suszarki z powiewającymi na wietrze prześcieradełkami w pajacyki. Interwencyjną Placówkę Opiekuńczą w Otwocku rozpoznajemy z daleka. Wprawdzie już w korytarzu słodko pachnie bobasem, a w pralce wirują maleńkie śpioszki i kaftaniki, ale wokół jest cicho. Nie słychać śmiechu, gaworzenia, nawet płaczu. Maluchy leżące w łóżeczkach czujnie wodzą oczami. Nie skupiają wzroku na pochylającej się nad nimi opiekunce. Na ich twarzach widać smutek.

– Maluchom brakuje kojącego rytmicznego bicia serca mamy, w które się wsłuchiwały przez całą ciążę. Teraz go nie ma. Została pustka – przyznaje psycholog z placówki Mirosława Romanowska.

– Nie mają poczucia bezpieczeństwa, nie nawiązują wzrokowej interakcji z pełnymi miłości oczyma mamy, bo ich nie ma. Nie mają na kim skupić wzroku. Dzieciństwo, to najwcześniejsze, bez rodziców po prostu fizycznie boli. Ale też hamuje rozwój maleństwa na wiele miesięcy, a nawet lat – wtóruje Izabella Ratyńska z zarządu Fundacji Rodzin Adopcyjnych prowadzącej IPO.

Rocznie przez placówkę przewija się ok. 100 niemowlaków. Zazwyczaj trafiają do adopcji lub rodzin zastępczych w wieku kilku miesięcy.

Warsztaty miłości

Szymek pojawił się w otwockim IPO pięć lat temu. Niemal trzy lata czekali na niego nowi rodzice. – Widać był on nam pisany. Bo do ośrodka adopcyjnego nie przychodzi się jak do sklepu. Tu nie wybieramy niebieskookiego blondyna z kręconymi włoskami. Mamy być gotowi na każdego malucha – wyjaśnia Paweł Janowski. I wraz z żoną opowiadają jak Szymon trafił do ich domu.

– Zawsze chcieliśmy mieć dużo dzieci. Jak już była dwójka, to czułam, że to za mało i staraliśmy się o następne. Ale nie mogłam zajść w kolejną ciążę. Lekarze nawet nie mogli uwierzyć, jakim cudem udało mi się urodzić wcześniejszą dwójkę – opowiada Agnieszka Janowska, mama Janka (14 lat), Małgosi (12 lat) i Marty (4 lata). – Po dwóch latach leczenia uznaliśmy, że najlepszym sposobem na powiększenie rodziny będzie adopcja. I zgłosiliśmy się do Katolickiego Ośrodka Adopcyjno – Opiekuńczego w Warszawie. Tam przeszliśmy roczny kurs dla rodziców adopcyjnych.

– Bo nie wystarczy, nawet bardzo szczere, pragnienie posiadania dziecka – wyjaśnia Ratyńska. – Te adoptowane maluchy rozwijają się inaczej niż dzieci biologiczne. Matka, która nosi dziecko pod sercem instynktownie „uczy“ się go przez dziewięć miesięcy, już wtedy podświadomie kocha. Podczas szkoleń, które trwają mniej więcej tyle, co ciąża, oprócz spotkań z psychologiem, lekarzem małżeństwa chodzą na różne warsztaty.

– To coś jak rozbudowana szkoła rodzenia – potwierdza pani Agnieszka. Po tym czasie rodzice czekają na telefon z ośrodka. – To było najgorsze. Bo on milczał i milczał – wspomina pani Agnieszka. W końcu jednak zadzwonił. – Od razu wykręciłam numer do męża. Ale byłam w takim szoku, że nie potrafiłam odpowiedzieć na żadne jego pytanie. Czy to chłopczyk czy dziewczynka? Ile ma miesięcy? Tak się cieszyłam, że właściwie o nic nie zapytałam – mówi Janowska.

Już następnego dnia, 1 kwietnia, wszyscy pojechali do Otwocka. Tam czekał na nich pięciomiesięczny chłopczyk. Pani Agnieszka pokazuje nam zdjęcia z pierwszego spotkania. – Był taki malutki – wzrusza się. – To było dziwne uczucie – przyznaje pan Paweł. – Jak go wziąłem na ręce, był sztywny jak struna, nie przytulał głowy jak wcześniej Jaś czy Małgosia.

Już 9 kwietnia Szymek był w swoim nowym domu. – Po prostu mieliśmy nowego brata. Tylko tyle, że mama nie była w ciąży – mówi jego nowa siostra Małgosia.

Pytania i trudy odpowiedzi

Państwo Janowscy nie ukrywają przed Szymkiem, że jest adoptowany.– Ale jawność zależy od rodziców – tłumaczy Izabella Ratyńska i przyznaje, że to jeden z trudniejszych dylematów rodziców adopcyjnych. Wie z własnego doświadczenia, bo sama ma trójkę dzieci w takiej sytuacji. – My powiedzieliśmy i doradzimy to także innym. Ale trzeba mieć świadomość, że to dość trudne. Z wiekiem dzieci stawiają w tej sprawie coraz więcej pytań. I są one coraz trudniejsze. Interesuje je przede wszystkim biologiczna matka. Chcą zrozumieć, dlaczego je zostawiła. – O tym trzeba mówić w odpowiedni sposób. Najlepiej w formie bajki. To żadna tajemnica – podkreśla pani Agnieszka Janowska. – Adoptowany, to znaczy jaki? Po prostu: wybrany, wyczekany i kochany.

Pojawienie się w domu państwa Janowskich Szymona okazało się podwójnym szczęściem. – Po kilku tygodniach okazało się, że znowu powiększy się nam rodzina. Myślałam, że jestem przemęczona, że mam za dużo wrażeń, ale lekarz szybko mnie uświadomił, że po prostu jestem w ciąży – opowiada pani Agnieszka.

Teraz u Janowskich po mieszkaniu biega dwójka kilkulatków i dwójka nastolatków. – Mamy czwórkę własnych dzieci – podkreślają rodzice.

Historii starczy na wiele lat

Interwencyjna Placówka Opiekuńcza w Otwocku działa osiem lat. Przeciętny czas pobytu malucha w ośrodku wynosił w 2008 r. 102 dni. Trafiają tam dzieci pozostawione przez matki w szpitalach, porzucone, odebrane rodzinom patologicznym. Tu przyjechało dwoje maluszków z warszawskiego Okna Życia. Stąd większość idzie już do nowych rodzin adopcyjnych lub zastępczych.

– Dzieci nie powinny być u nas dłużej niż trzy miesiące. Ale niektóre są ponad rok, bo mają skomplikowaną sytuację prawną albo są chore i trudno znaleźć im odpowiednią rodzinę – przyznaje dyrektor ośrodka Dorota Polańska.

– Dlatego, jeśli matka nie może wziąć dziecka, to najlepiej żeby się go sądownie zrzekła. Wtedy nawet niespełna dwumiesięczny maluch może być adoptowany, a wybrani dla niego rodzice mogą go wcześniej odwiedzać – mówi Ratyńska.

Szefowa Katolickiego Ośrodka Adopcyjno – Opiekuńczego Zofia Dłutek, współpracująca z Fundacją Rodzin Adopcyjnych i IPO, podkreśla, że dla dobra dziecka lepiej, jeśli znana jest rodzina, a zwłaszcza matka oddawanego maluszka. Wiadomo wtedy, jak przebiegała ciąża, na co matka chorowała, jakie dzieci rodziła wcześniej.

Zwłaszcza że do IPO trafiają dzieci w różnym stanie i tak naprawdę zupełnie zdrowych bobasów tu nie ma. – Często mimo kilku dni czy tygodni życia mają za sobą taką przeszłość, że nam się w głowie nie mieści – mówi dyrektor Polańska. – Matki niektórych dzieci podczas całej ciąży nie były u lekarza i w ogóle o siebie nie dbały. Często są to alkoholiczki, narkomanki, schizofreniczki.

A doświadczeni pozostawiają trwałe ślady w życiu dziecka. Krzyś, choć jest półrocznym dzieckiem, wygląda jakby miał 2 – 3 miesiące. – Jest drobniutki. Ma małą główkę, szeroko rozstawione oczy, a między nimi fałdę skóry. To świadczy o tym, że mama była alkoholiczką – wyjaśnia Mirosława Romanowska. Damian nie nawiązuje kontaktu wzrokowego. Błądzi oczkami w przestrzeni. – Na pewno ma zaburzenia w rozwoju. Podejrzewam u niego autyzm – mówi psycholog.

Nowe imię, nowe życie

Jeszcze raz zaglądamy do salek. W każdej po kilka łóżeczek, a w nich maleńkie istotki. Spod kolorowych kołderek w chmurki, słoneczka i serduszka wystają tylko główki wielkości pokaźnego jabłka i piąstki mniejsze od mandarynki. Nad główkami wiszą karteczki zapisane na wzór szpitalnych kart. Na niektórych nie ma imion i daty urodzenia. Dzieci porzucone mają status osoby NN. Jak wówczas mówią do nich pielęgniarki i opiekunki?

– Dopóki dziecko nie ma aktu urodzenia, nie wymyślamy mu imienia. Mówimy córusiu lub syneczku – przyznaje psycholog Mirosława Romanowska. Opiekunki uważają, że przypisanie imienia maleństwu nie ma sensu. Wraz z adopcją narodzą się na nowo.

Życie Warszawy