Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Między hochsztaplerstwem a medycyną

blik, olap 09-11-2009, ostatnia aktualizacja 09-11-2009 18:41

Czy medycyna naturalna jest skuteczna? Lekarze nie mają wątpliwości. Niekonwencjonalne metody leczenia zamiast pomóc, mogą tylko zaszkodzić. A uzdrowiciele, którzy twierdzą, że wyleczą wszystkie choroby, to zwykli szarlatani.

źródło: IStockPhoto

Ziołolecznictwo, kręgarstwo, picie moczu, uzdrawianie energią, śmiechem lub dotykiem. To tylko kilka metod leczenia, które określa się jako medycyna naturalna lub niekonwencjonalna. Badania naukowe nie potwierdziły, czy są skuteczne, ale to nie przeszkadza, by cieszyły się ogromną popularnością.

Diagnoza na podstawie wyglądu

Przybywa terapeutów i tzw. uzdrawiaczy deklarujących, że są w stanie wyleczyć wszystkie choroby i dolegliwości. Przychodzą do nich zdesperowani pacjenci, których nie potrafili wyleczyć lekarze, albo chorzy, którzy boją się operacji, skomplikowanych zabiegów i przyjmowania silnych leków wywołujących efekty uboczne. Po prostu chwytają się każdej deski ratunki.

W Śródmieściu przy ul. Ogrodowej od kilku lat działa Dżargalan Gabinet Medycyny Naturalnej. Specjalizuje się w masażach i akupunkturze. - Mamy dużo pacjentów. Żeby się umówić trzeba zadzwonić dwa dni wcześniej – opowiada prowadząca gabinet kobieta. Najwięcej chętnych jest na masaże kręgosłupa. Zabiegi kosztują 50 zł. Za akupunkturę trzeba zapłacić 40 zł. – Przychodzę tu od kilku miesięcy i widzę poprawę – opowiada pani Maria, która od kilku lat cierpi na silne bóle kręgosłupa.

W nowoczesnym apartamentowcu przy ul. Hanki Czaki na Żoliborzu swój gabinet ma tybetański lekarz Tenzin Jangchub. Mnich przyjmuje pacjentów w swoim mieszkaniu. Na każdą wizytę koniecznie trzeba przynieść buteleczkę z własnym moczem.

– Oglądam go, żeby postawić właściwą diagnozę – tłumaczy Tenzin Jangchub. Stan zdrowia swoich podopiecznych Tenzin ocenia też na podstawie ich wyglądu, a także tego, w jaki sposób chodzą. – Zaglądam głęboko w oczy, patrzę na stan skóry, włosów i paznokci. Ludzie chorują, gdy nie ma w ich życiu równowagi między snem, sposobem odżywiania, a podejściem do codzienności – tłumaczy.

Na brak pacjentów Tenzin Jangchub nie może narzekać. – Przychodzą do mnie osoby z drobnymi schorzeniami, ale też z poważnymi chorobami, np. zaawansowanymi nowotworami – przyznaje. Mnich przyjmuje nie tylko w Warszawie. Bywa też w innych miastach – Gdańsku czy Poznaniu.Pacjentami mnicha są osoby z drobnymi schorzeniami skóry, ale też poważnymi chorobami, takimi jak rak, niewydolność nerek, wątroby czy serca. Jedna z pacjentek mnicha Dona opisuje na forum, że lekarze stwierdzili u niej nadwrażliwość jelit. - "Uznali, że do końca życia mam się męczyć z kamieniem w brzuchu, biegunkami i zaparciami, ostrym bólem brzucha. Tenzin przepisał mi swoje zioła. Podchodziłam do nich dość sceptycznie. Tym bardziej, że przez półtora miesiąca myślałam, że umrę z nadmiaru wyżej opisanych objawów. Po trzech miesiącach było po sprawie. Całe leczenie miało miejsce trzy lata temu, do dziś objawy drażliwego jelita nie wróciły. Polecam zioła i pana doktora bo doskonale wie co robi" – cieszy się pacjentka.

Sceptyczni lekarze

Większość lekarzy zdecydowanie odradza stosowanie terapii naturalnych. – Ich skuteczności nie potwierdzają żadne badania naukowe. Korzystając z nich można sobie bardziej zaszkodzić niż pomóc – wyjaśnia lekarz rodzinny Urszula Szałańska. Wśród jej pacjentów są też osoby, które wcześniej leczyły się u znachorów i uzdrawiaczy.

– Najczęściej się do tego nie przyznają, bo się wstydzą - podkreśla Szałańska. Ale tego można się od razu domyślić. Szczególnie, gdy przychodzi do mnie pacjent z widocznym gołym okiem nowotworem. Wtedy wiadomo, że musiał szukać pomocy u jakiegoś znachora – przyznaje pani doktor. Ostatnio przyszła do niej kobieta chora na raka jajnika. – Skarżyła się na bóle w podbrzuszu i na uczucie ucisku w miednicy. Przez dłuższy czas przyjmowała ziołowe medykamenty o nieznanej zawartości. Rak był wyjątkowo zaawansowany. Od razu skierowałam ją do onkologa – opowiada. Lekarka jest przekonana, że gdyby pacjentka trafiła do niej wcześniej i nie stosowała terapii ziołami, to guz tak szybko by się nie rozwinął.

Jak przyznaje Urszula Szałańska, osoby, które zajmują się medycyną naturalną to zwykli hochsztaplerzy. – Najczęściej nie mają żadnego wykształcenia medycznego. Liczą na naiwność i desperację pacjentów szukających pomocy. Przepisują im preparaty o nieznanej zawartości, albo zwykłe placebo – mówi.

Skąd bierze się zatem popularność tzw. uzdrawiaczy? – Pacjenci zamiast zaufać lekarzom wolą zdać się np. na opinie znajomych, którzy leczyli się u takich naciągaczy. Informacji o chorobach szukają też w Internecie, w którym aż roi się od reklam i ofert gabinetów medycyny naturalnej – przyznaje Szałańska.

Dotychczas żadne badania naukowe nie potwierdziły, że medycyna naturalna jest rzeczywiście skuteczna. Naukowcy wiele razy przeprowadzali eksperymenty dotyczące np. homeopatii. To metoda leczenia bardzo rozcieńczonymi roztworami wodno-alkoholowymi, najczęściej pochodzenia roślinnego lub mineralnego. Wszystkie doświadczenia zakończyły się fiaskiem.

Każdy nowy lek, zanim trafi na rynek musi przejść szereg testów w tak zwanym systemie krzyżowej ślepej próby. Badany medykament podaje się jednej grupie pacjentów, a drugiej zwykłe placebo. Najczęściej są to tabletki z cukru, czy skrobi. O tym, kto dostaje testowany lek, a kto placebo nie wiedzą ani pacjenci, ani lekarze. Po zakończeniu kuracji sprawdza się efekty działania obu metod.

Znachorzy – oszuści

Korzystając z zakładów medycyny naturalnej możemy natrafić na oszustów. Dwa lata temu żoliborska policja zlikwidowała nielegalny gabinet, który działał przy ul. Mickiewicza. Przyjmował w nim Zbigniew W., który podawał się za specjalistę od chorób kręgosłupa. Chętnych na jego usługi nie brakowało. Wśród pacjentów byli nawet profesorowie, m.in. Michał Karasek, endokrynolog z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. – Przez wiele lat cierpiałem na ataki migreny. Wyjazd do Zbigniewa W. miał być ostatnią deską ratunku. I okazał się skuteczny – opowiadał nam profesor.

Codziennie Zbigniew W. przyjmował po kilka-kilkanaście osób. Na swojej stronie podawał się za wybitnego doktora specjalizującego się w leczeniu manualnym schorzeń kręgosłupa tzw. metodą profesora Ackermanna.Jednak jak się okazało, kilka lat temu W. ukończył w Szwecji jedynie kurs tej metody organizowany przez lekarzy ortopedów z Instytutu Ackermanna. Następnie, wykorzystując publikacje instytutu oraz jego logo, podawał się za jedynego przedstawiciela tej placówki w Polsce. – Szwedzi nie wiedzieli, że nie ma wykształcenia medycznego. Wprowadził ich w błąd. Wysyłali do niego listy, aby zaprzestał tych praktyk, ale on nie odbierał korespondencji – mówił przedstawiciel instytutu w Polsce.

Zbigniewowi W. policja postawiła zarzut oszustwa poprzez podawanie się za lekarza i wyłudzenia pieniędzy od pacjentów. W. (37 lat) w czasie przesłuchania przyznał, że nie jest lekarzem i ma tylko średnie wykształcenie. Tłumaczył też, że on jedynie udzielał porad pacjentom.Z naszych informacji wynika, że W. mógł mieć nawet kilkuset pacjentów. Proces przeciwko W. toczy się przed żoliborskim sądem.

– Żeby wykonywać zawód lekarza to trzeba mieć uprawnienia do wykonywania tego zawodu w Polsce. A medycyna naturalna nie jest medycyną – mówi ortopeda Wojciech Glinkowski. Dodaje, że osoby, które wykonują jakieś działania wobec człowieka ponoszą za to całkowitą odpowiedzialność.

uroda.zyciewarszawy.pl

Najczęściej czytane