Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Jak szczur w klatce z lwami

Marek Kozubal 26-04-2015, ostatnia aktualizacja 26-04-2015 09:28

Jan i Antonina Żabińscy dzieci ulokowali w piwnicy willi, a dorosłych w pustych klatkach warszawskiego zoo. W czasie niemieckiej okupacji pomogli kilkuset Żydom.

Tunel w willi Żabińskich
autor: Lena Klaudel
źródło: Fundacja From The Depths
Tunel w willi Żabińskich
Moshe Tirosh
autor: Lena Klaudel
źródło: Archiwum
Moshe Tirosh
Jan Żabiński, opiekun
źródło: Plus Minus
Jan Żabiński, opiekun

Moshe Tirosh ma 78 lat. Niski, nadzwyczaj sprawny fizycznie mężczyzna schodzi do piwnicy starej willi zbudowanej w charakterystycznym dla lat 30. stylu modernistycznym. Po kilkunastu krokach jest w innym świecie. Tym sprzed ponad 70 lat. Wtedy ściany pomieszczenia były surowe. Do pobliskiej bażantarni wciąż prowadzi wąski ceglany tunel. W 1943 roku, aby go pokonać, trzeba się było przecisnąć nad rurami kanalizacyjnymi.

To właśnie w tym miejscu na terenie warszawskiego ogrodu zoologicznego schronienie znalazła jego rodzina. – Ukrywali się: moja młodsza siostra Stefania, matka Regina, ojciec Samuel i ja – wylicza.

Wyszły wiewiórki

W 1943 roku Moshe Tirosh nazywał się Mietek Kenigswain i miał sześć lat. Przed wojną jego ojciec Samuel był znanym w Polsce bokserem. – Mój dziadek znał Jana Żabińskiego, dyrektora zoo, bo dostarczał do ogrodu warzywa i owoce – wspomina Tirosh.

Rodzina Kenigswaina znalazła się w grupie kilkuset Żydów ukrywających się w warszawskim zoo. Instytut Yad Vashem szacuje, że ocalenie mogło tam znaleźć 150–300 osób. Ale mogło być ich więcej. – Willa i ogród zoologiczny były miejscem „przesiadkowym" dla Żydów wyprowadzonych przez dr. Żabińskiego z getta. Ze względów bezpieczeństwa nie sporządzano żadnych notatek, które mogłyby zdekonspirować Żabińskich. To dlatego nie znamy pełnej liczby ocalonych ani ich nazwisk – przypomina Lena Klaudel z Fundacji From the Depths.

Wiadomo na pewno, że w willi Żabińskich schronienie znaleźli m.in. rzeźbiarka Magdalena Gross z mężem, prawnik Maurycy Fraenkel, pisarka Rachela Auerbach, małżeństwo Kellerów z dzieckiem czy rodzina znanego entomologa dr. Szymona Tenenbauma.

– Nie wiedziałem, że ukrywał się tam jeszcze ktoś inny – dziwi się dziś Moshe Tirosh.

Jan i Antonina Żabińscy dzieci ulokowali w piwnicy willi, a rodziców w pustych klatkach po dzikich zwierzętach. Gdy zjawiali się Niemcy, pani Antonina siadała do fortepianu i grała „Piękną Helenę" Offenbacha. To był sygnał, że teraz trzeba zachowywać się cicho. – W piwnicy siedzieliśmy w kucki na betonowej półce. Było ciężko, bo siostra często płakała, chciała do rodziców. Wtedy zasłaniałem jej dłonią usta. Do dzisiaj pamiętam ten dotyk, a ona wzdryga się, gdy zbliżam do niej rękę – mówi Moshe Tirosh.

W willi Żabińskich spędzili kilka tygodni. Ale zanim opuścili zoo, Antonina Żabińska próbowała przefarbować im włosy na blond. – Tarła mi te włosy w łazience, ale zamiast blondu wyszła czerwień – wspomina Moshe. – Ryszard, ich syn, jak nas zobaczył, krzyknął: „Wyszły wiewiórki!". I od tego czasu tak nas nazywali, to było nasze konspiracyjne imię.

Jan Żabiński został dyrektorem warszawskiego zoo w 1929 roku. Dwa lata później rodzina wprowadziła się do nowoczesnej willi. We wrześniu 1939 r. teren ogrodu został zbombardowany, wiele zwierząt padło, inne uciekły i błąkały się po warszawskiej Pradze. – Ptaszarnia i małpiarnia spłonęły, nad ogrodem krążyły uwolnione z wolier sępy i kondory, w pobliżu błąkały się jelenie, foki dostały się do Wisły – taki obraz chaosu kreśli dziś Ewa Zbonikowska, wicedyrektorka warszawskiego zoo.

Trzeba było sobie radzić. Teren ogrodu został wykorzystany jako miejsce hodowli świń na potrzeby mieszkańców Warszawy. Dzięki temu dyrektor Żabiński mógł znowu zatrudnić pracowników.

W 1940 roku Żabiński stał się właścicielem niezwykłej kolekcji. Tuż przed przymusową przeprowadzką do getta dr Szymon Tenenbaum oddał mu w opiekę zbiór owadów. Kolekcja była olbrzymia – liczyła niemal 250 tys. okazów i w światku entomologów dobrze ją znano. Na tyle dobrze, że latem 1941 roku zapragnął ją obejrzeć kierownik Arbeitsamtu (niemieckiego urzędu pracy) w getcie, prywatnie zapalony miłośnik owadów. Przyjechał do willi. Wtedy w jakiś cudowny sposób Żabiński wymusił na nim zgodę na odwiedzanie getta, kiedy tylko zajdzie potrzeba. Miał stamtąd zabierać odpadki dla świń. Zabierał ludzi. Pierwszymi osobami, które wyprowadził z getta, były Irena i Leonia, żona i córka Szymona Tenenbauma. Sam dr Tenenbaum odmówił wyjścia z getta. Zmarł z wycieńczenia 29 czerwca 1941 roku.

Z tamtych czasów Moshe pamięta głównie dojmujące uczucie głodu. Na początku 1943 roku Kenigswainowie postanowili uciec z getta. Ich losy dobitnie pokazują, ilu Polaków musiało być zaangażowanych w ukrywanie jednej żydowskiej rodziny w czasie niemieckiej okupacji.

Wojenny chrzest

W znalezieniu pierwszej kryjówki pomógł im Zygmunt Piętak. – Miał 19 lat i był chuliganem z Woli. Kiedy matka poszła raz za mur po jedzenie, zaczepiło ją kilku chłopaków. „O, Żydówka!" – krzyczeli. Zygmunt stanął w jej obronie: „Ona tu mieszka, to nie Żydówka" – powiedział. Potem dostarczał nam kartofle i kapustę. Dzięki niemu przeżyliśmy. Pomagał nam bezinteresownie. Bóg nad nami czuwał – opowiada Moshe.

Przez kilka tygodni mieszkali przy ul. Karolkowej 84 na warszawskiej Woli u rodziny Raczków. Siedzieli stłoczeni we wnęce osłoniętej dyktą i zastawionej kredensem. Mała Stefania ciągle płakała. To mogło ich zdradzić. Właściciele mieszkania zaczęli się bać, że Niemcy wszystkich ich zabiją. Trzeba więc było szukać innej kryjówki. Wtedy do głowy wpadł im pomysł z ogrodem zoologicznym. Zygmunt miał gest. Wzięli dorożkę. Ale jak tu przejechać przez miasto i most – wtedy obiekt strategiczny – który był pilnowany przez żandarmów? Zygmunt i na to znalazł sposób. Oblał konia butelką bimbru i ruszyli. Było ciemno, pochmurno, padał deszcz. Przy moście Kierbedzia stanęli przed posterunkiem żandarmów. Gdy do dorożki poszedł Niemiec, wyczuł ostry smród samogonu. Krzyknął: „Polnische Schweine! Weg!"(Polskie świnie, precz!). Przejechali.

Po epizodzie w zoo Kenigswainowie trafili do mieszkania dawnego znajomego, oficera Armii Krajowej. Feliks Cywiński ps. Ryś, był inżynierem, oficerem lotnictwa. W czasie wojny sam się ukrywał pod nazwiskiem Stefan Rutkowski, a jednocześnie pomagał Żydom (pomógł 26 osobom). Rodzina Kenigswainów zamieszkała przy Sapieżyńskiej. – To była kawalerka. Ukrywaliśmy się w oknie – mówi Moshe. Ściany budynku były grube, więc pod oknem, pozostawiając skrajne cegły, zrobiono coś, co Moshe nazywa dziś „wnęką grobową". – Wchodziliśmy tam po podniesieniu parapetu, leżeliśmy po kilka godzin. Jak szczury w ciemności – opisuje.

Rodzice zdecydowali, że dłużej wszyscy nie mogą być razem. Syn trafił pod opiekę obcych ludzi. – Zajmowała się mną pani Stefania, potem pani Wala, za pieniądze. Po wybuchu Powstania Warszawskiego budynek, w którym mieszkaliśmy, został zbombardowany i zgubiłem się – opowiada. Błąkał się po gruzach. Kto mu pomógł, nie wie. To był jakiś powstaniec, który zaprowadził go do sierocińca prowadzonego przez duchownych. Pamięta jeszcze, że bydlęcymi wagonami ewakuowano ich do Wieliczki, a potem furmankami do klasztoru. Moshe został tam ochrzczony i od księdza Andrzeja, który opiekował się wojennymi sierotami, usłyszał: „Naszym polskim honorem jest, żeby ten chłopak przeżył wojnę".

– Dziesięć miesięcy po wojnie odnalazła mnie matka. Weszła do klasy, kiedy uczyliśmy się pacierza. Nie wierzyłem, że przeżyła, nie poznałem jej – opowiada.

Kenigswainowie do wybuchu Powstania Warszawskiego ukrywali się u Feliksa Cywińskiego. W czasie powstania Cywiński był kwatermistrzem batalionu „Wigry" Armii Krajowej. Walczył na Starym Mieście. Po zdobyciu przez batalion „Zośka" tzw. Gęsiówki (stanowił on część KL Warschau) utworzył Pluton Żydowski. Oddziałem dowodził Samuel Kenigswain. Jego żołnierze walczyli w Pasażu Simonsa u zbiegu Nalewek z Długą i w katedrze św. Jana. Potem część przeszła kanałami do Śródmieścia i na Górny Czerniaków.

Po upadku powstania Cywiński wyszedł z Warszawy z ludnością cywilną. Natomiast Kenigswainowie, a także kilku innych Żydów, ukryli się na Starówce. Przeżyli, bo Cywiński przekazał im całą żywność przeznaczoną dla oddziału. Tak przetrwali do stycznia 1945 roku.

W 1957 r. wyjechali do Izraela. W Łodzi pozostał tylko grób Samuela, który zmarł zaraz po wojnie. Dzisiaj rodzina Moshe Tirosha liczy 56 osób. – Mam trójkę dzieci i sześcioro wspaniałych wnuków – nie kryje dumy starszy pan.

W 1965 r. Instytut Yad Vashem uhonorował Jana i Antoninę Żabińskich medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Rok później taki sam tytuł otrzymał Feliks Cywiński „Ryś", a Zygmunt Piętak dostał medal w 1983 r. Miejsca, gdzie w czasie wojny w warszawskim ogrodzie zoologicznym ukrywali się Żydzi, będzie można zwiedzać od początku maja.

Plus Minus

Najczęściej czytane