Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Bitwa o godną śmierć

Paweł Łepkowski 21-04-2018, ostatnia aktualizacja 21-04-2018 00:00

19 kwietnia 1943 r. rozpoczęła się jedna z najbardziej heroicznych insurekcji w dziejach świata, która do historii przeszła pod nazwą powstania w getcie warszawskim.

Być może określenie „powstanie" jest w tym przypadku nieco emfatyczne. Historycy zachodni zatracają bowiem proporcje, pisząc o tysiącach dobrze przeszkolonych żołnierzy żydowskich, których w rzeczywistości mogło być zaledwie kilkuset. W dodatku byli to w większości wymęczeni ludzie z niewielkim doświadczeniem bojowym.

Nie ulega jednak wątpliwości, że była to pierwsza próba zbrojnego oporu przeciw niemieckiemu terrorowi w okupowanej Europie. Spór, ilu było powstańców, jak byli wyposażeni i do jakich organizacji należeli, ma znaczenie drugorzędne. Ważne jest zrozumienie, dlaczego zdecydowali się na straceńczą walkę z przeciwnikiem, o którym wiedzieli, że jest nie do pokonania.

Jako wnuk ludzi, którzy przeżyli powstanie warszawskie, powiedziałbym, że tacy właśnie byli przedwojenni warszawiacy. I nie jest ważne, jakiego byli wyznania. Zwyczajnie nie poddali się bez walki. Dlatego wściekły Hans Frank oświadczył na jednym z posiedzeń tzw. rządu Generalnej Guberni: „Mamy w tym kraju jeden punkt, z którego pochodzi całe zło: to Warszawa. Gdybyśmy nie mieli Warszawy w Generalnym Gubernatorstwie, to nie mielibyśmy 4/5 trudności, z którymi musimy walczyć. Warszawa jest i pozostaje ogniskiem zamętu, punktem, z którego rozprzestrzenia się niepokój w tym kraju".

W tych dzielnych warszawiakach z getta, których obłędna ideologia nazistowska zakwalifikowała jako podludzi, obudził się duch ich przodków – obrońców Masady, Yotapaty i Jerozolimy, którzy w czasie wojny żydowskiej w drugiej połowie I wieku skutecznie bronili się przed miażdżącą machiną wojenną Imperium Rzymskiego.

19 wieków później ich nieliczni i słabo uzbrojeni potomkowie stawiali przez miesiąc opór blisko 2 tysiącom niemieckich żołnierzy pod dowództwem Gruppenführera SS Jürgena Stroopa.

Mimo że dzielnica żydowska zajmowała zaledwie fragment współczesnego warszawskiego Śródmieścia, Żoliborza i Woli, to zdobycie jej przez niemieckich grenadierów pancernych, kawalerzystów SS, żandarmów, żołnierzy lekkiej artylerii i saperów Wehrmachtu wspartych przez Łotyszy okazało się nie lada wyzwaniem. Nie wiemy, ilu Niemców zginęło w walce. W raporcie sporządzonym dla Heinricha Himmlera Stroop podaje liczbę 16 zabitych i 85 rannych. Wywiad AK doliczył się w tym czasie aż 86 zabitych i 420 rannych Niemców. Niezależnie jednak od tego, jak wysokie były straty niemieckie, opór warszawskich Żydów musiał budzić zdumienie u podwładnych Jürgena Stroopa. Zaledwie kilkaset bojowników z ŻOB i ŻZW było w stanie powstrzymać uderzenie tak dużych sił niemieckich wspartych 15 samochodami pancernymi i działami przeciwpancernymi. Już samo zastosowanie tak złożonych środków świadczy, że Niemcy podeszli do walki z całą powagą. To nie była zwykła akcja policyjna, ale regularna bitwa miejska, w której nie obowiązywały żadne zasady humanitarne. Stroop próbował ukryć ten fakt przed swoimi przełożonymi, dlatego znacznie zawyżył liczbę zabitych powstańców do 6 tys. Niemiecki zbrodniarz twierdził, że w wykrytych bunkrach ukrywało się 56 065 osób. Z dumą podkreślał, że aż 7 tys. z nich zamordowano na miejscu, a pozostałych wysłano do obozów zagłady.

W rzeczywistości w kwietniu 1943 r. w getcie znajdowało się zaledwie 40 tys. ludzi. Od 22 lipca 1942 r. do 21 września 1942 r. Niemcy zdążyli wywieźć do Treblinki 75 proc. mieszkańców warszawskiego getta. Niemal wszyscy zginęli w komorach gazowych lub zostali zamęczeni w niewolniczej pracy.

Ci, którzy pozostali, postanowili rozstać się z życiem w walce. 19 kwietnia 1943 r. o 6 rano bojownicy pod dowództwem 24-letniego Mordechaja Anielewicza, dowódcy Żydowskiej Organizacji Bojowej, otworzyli ogień u zbiegu Nalewek i Gęsiej oraz przy placu Muranowskim do niemieckich oddziałów policyjnych wspartych przez Łotyszy wkraczających do getta w celu przeprowadzenia ostatecznej akcji likwidacyjnej. Nie mieli najmniejszej szansy na zwycięstwo militarne, ale pod względem moralnym odnieśli jedno z najwspanialszych zwycięstw w dziejach.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: p.lepkowski@rp.pl

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane