Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Mity o powstaniu

Łukasz Lubański 07-08-2018, ostatnia aktualizacja 07-08-2018 09:32

Oskarżenia dowództwa Armii Krajowej o śmierć cywilów są niesprawiedliwe – mówi prof. Norman Davies, brytyjski historyk Łukaszowi Lubańskiemu.

źródło: nac

Rzeczpospolita: Jak wybuch Powstania Warszawskiego został odebrany w 1944 r. na Zachodzie?

Norman Davies: W tamtym czasie, w atmosferze wojny, słyszeli raczej dobre wiadomości o tym, co dzieje się w Polsce – miało być tak samo jak podczas powstania w Paryżu: krótka walka, wejście armii sojuszniczej; w Paryżu – Amerykanów, w Warszawie – Sowietów. Takie były przypuszczenia aliantów. Nie mówiono już o tym, że Armia Czerwona stoi na drugim brzegu Wisły. W Wielkiej Brytanii, a jeszcze bardziej w Stanach Zjednoczonych, Stalin był na piedestale. Panowało przekonanie, że on nie mógłby zrobić czegoś złego, że jego armia jest zwycięska itp. Nie było głębszej analizy tego, co wydarzyło się w Warszawie. A jeżeli już czasem o powstaniu mówiono, to raczej po linii sowieckiej, że Polacy nie zdali egzaminu itd. Nikt na Zachodzie jeszcze nie posiadał strasznych zdjęć zamordowanych dzieci czy ruin Warszawy.

A jaki dziś jest stan wiedzy o powstaniu poza granicami Polski?

Niewystarczający. M.in. dlatego napisałem „Powstanie '44". Kiedy jeszcze w 2002–2003 r. wpisywałem w internetową wyszukiwarkę hasło „Warsaw Uprising" – pojawiały się wyłącznie informacje o powstaniu w getcie. Świat słyszał o getcie, a nie słyszał o powstaniu w 1944 r. Brakuje gruntownych studiów o Powstaniu Warszawskim. Niektórzy polscy historycy piszą niemalże wyłącznie o jego polskich aspektach, choćby o awanturze wśród polskiej emigracji w Londynie, jakby to był decydujący czynnik.

W Polsce od lat trwa dyskusja, czy decyzja o wybuchu powstania była słuszna.

Polacy ciągle szukają kozła ofiarnego. Mało kto traktuje Powstanie Warszawskie jako jeden z elementów wielkiej wojny koalicyjnej. Przecież przyczyną tragedii nie były błędy AK, tylko błędy sojuszników – brak koordynacji, a także świadomości, co może zrobić Stalin. Polacy musieli walczyć. Decyzja o wybuchu powstania przyszła oczywiście od Rządu RP w Londynie, który wiedział, że niepodjęcie walki o Warszawę będzie gorszym rozwiązaniem w perspektywie końca wojny i wielkiej konferencji międzyalianckiej, która była planowana po zakończeniu wojny, ale ostatecznie nigdy się nie odbyła. Niemniej taki był stan wiedzy w 1944 r. Dowódcy AK mieli wolną rękę jedynie w kwestii terminu wybuchu powstania.

Wybrali dobry moment?

Bardzo dobry. Przecież nawet marszałkowie sowieccy – Rokossowski i Żukow – spodziewali się, że Armia Czerwona w ciągu kilku dni od wybuchu powstania przeprowadzi ofensywę na Warszawę. Tyle że Stalin myślał inaczej i niespodziewanie ją zablokował. Nikt tego nie przewidział, w tym główni dowódcy Armii Czerwonej. Co więcej, wydaje mi się, że Stalin początkowo też tego nie planował. W mojej ocenie wpływ na tę zmianę zdania mogły mieć rozmowy z premierem Stanisławem Mikołajczykiem, który pod koniec lipca przyjechał do Moskwy. Kluczowy był fakt, że jeszcze przed tym spotkaniem dyplomacja brytyjska i amerykańska odmówiły Mikołajczykowi wsparcia. Powiedzieli: „Poprzemy pana pod warunkiem, że przyzna pan, iż Katyń był zbrodnią niemiecką". Mikołajczyk honorowo odmówił. I wysłano go samego do Stalina, który był wówczas u szczytu potęgi i mógł zrobić z osamotnionym Mikołajczykiem, co chciał. Churchill nawet prosił Roosevelta, żeby interweniował u Stalina w sprawie udzielenia powstańcom wsparcia z powietrza, a dokładnie pozwolenia na lądowanie alianckich samolotów na wschodnim brzegu Wisły. Roosevelt odmówił.

Czyli krytyka dowódców powstania jest przesadzona?

Mocno. Decyzja przyszła z Londynu. Adam Komorowski, syn gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, opowiadał mi, że jego ojciec był przekonany, iż po kilku dniach od wybuchu powstania znajdzie się w sowieckim więzieniu... To pokazuje, że oni absolutnie nie oczekiwali zwycięstwa nad Niemcami. Cel był bardziej ograniczony: opanowanie części miasta na kilka dni, by pozwolić Armii Czerwonej przejść przez Wisłę. Obarczanie winą dowódców AK za śmierć cywilów to nonsens. Ale jeżeli przedstawiciele polskich elit wierzą w mity i je powtarzają, tak jak np. Radek Sikorski, to nie ma co się dziwić, że zwykli obywatele również to robią. Taka narracja jest zgodna z linią komunistyczną w czasach PRL, kiedy wmawiano, że Rząd RP w Londynie i AK to burżuazja, zdrajcy narodu, którzy doprowadzili do klęski. Te oskarżenia są niesprawiedliwe. ©℗

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane