Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nieznany świat Sienkiewicza

Zbigniew Święch 29-12-2018, ostatnia aktualizacja 29-12-2018 00:00

Inspiracje autora Trylogii. Czy pisarz, jako wtajemniczony, zamierzał napisać nowelę ezoteryczną o czakramie wawelskim, aby nadal krzepić serca?

Pod koniec lat 90. XX w. kończyłem zbierać materiały do nowej książki pt. „Czakram wawelski – wielka tajemnica wzgórza". Pragnąłem dotrzeć do wszelakich (rozproszonych) artykułów, wywiadów, luźnych wypowiedzi z całego stulecia, a nawet przełomu wieków poprzednich na temat tzw. wawelskiego świętego kamienia szczęśliwego. Uparłem się, aby odnaleźć ślady narodzin tej legendy, która – mając starożytny rodowód – odżyła ponownie u neoromantyków w czasach Młodej Polski. Wiele tropów prowadziło do lat 90. „pięknego wieku XIX".

W tym celu należało dotrzeć do publikacji ezoteryków z Wisły, którym ponad sto lat temu przewodził sławny dr Julian Ochorowicz (zm. 1917), a w latach międzywojennych Jan Hadyna – wydawca m.in. „Wiedzy Duchowej", „Hejnału" i „Lotosu". Zadanie okazało się niełatwe, gdyż II wojna zrobiła swoje, a zaraz po niej... rozkradziono wszystko, co pachniało nadzieją „wyższych lotów", czyli wiedzą tajemną vel duchową, którą karmiły się co najmniej trzy pokolenia. Kto uwierzy, że nawet moja umiłowana Biblioteka Jagiellońska nie posiada roczników „Lotosu" – najambitniejszego z pism, porównywalnego z prestiżem dzisiejszego „Nieznanego Świata". Nie zapomnę dnia – a świadkowała temu wydarzeniu Roma Habowska – gdy dorwałem się w Bibliotece Śląskiej (w Katowicach) do chronionego szczególnie (kustosz stał nam nad głowami!) egzemplarza „Lotosu" z... wierszem Henryka Sienkiewicza pt. „Lotos". Niżej podpisany polonista dyplomowany i wielbiciel autora Trylogii przyznaje, że z tym utworem swego autorytetu spotkałem się po raz pierwszy! Był to przedruk za pismem „Tęcza" (nr 4/1935) – ten przedziwny oraz zdumiewający wiersz Sienkiewicza odnalazł w archiwum Pawlikowskich w Medyce krewniak pisarza – wielki polonista prof. Ignacy Chrzanowski. Rozszyfrowano także, komu był dedykowany w prywatnym albumie MW (jego drugiej żonie Marii Wołodkowiczównie) i nosił – uwaga – datę roku 1892. Ponieważ od lat penetrowałem biblioteki i archiwa w sprawie „kamienia wawelskiego" – znałem kody tamtej epoki. Po kilkakroć przeczytałem ten wiersz, przecierałem oczy ze zdumienia i w duchu krzyczałem: „Eureka". Moim odkryciem było potwierdzenie, iż autor wiersza miał już wtedy dużą wiedzę ezoteryczną, a lotos dlań był nie tylko pięknym kwiatem, ale przede wszystkim odwiecznym symbolem wiedzy tajemnej, czyli duchowej Wschodu, głównie Indii.

Czy i jak dalece Sienkiewicz był wtajemniczony?

Dzieła Sienkiewicza, jak i on sam – zostały przebadane przez legiony sienkiewiczologów. Dlaczego dotąd nikt nie zastanawiał się nad ezoteryzmem Mistrza? Czyżby na przeszkodzie stała tzw. racjonalistyczna postawa humanistów, którzy nad jego dorobkiem się pochylali? Jego utwory ewidentnie ezoteryczne pakowano do zbiorów baśni i legend, a wielki uczony Julian Krzyżanowski nawet cudem odnaleziony sienkiewiczowski „Lotos" przedrukował (w roku 1951) w „Dziełach" w tomiku „Wiersze i inne drobne utwory". I nigdzie nie znalazłem próby komentarza ani odnalezienia klucza do tych szczególnych zainteresowań niezwykłościami filozofii i religii zwłaszcza indyjskimi, ale również egipskimi oraz starożytnych krajów: Grecji i Rzymu.

Pamiętam z wykładów uniwersyteckich barwne opisy podróży wszelakiej maści artystów krakowskich do ówczesnych kulturalnych stolic Europy, zwłaszcza Paryża, Rzymu, Monachium i Berlina. Jeździli do pracowni mistrzów, do szkół malarskich, rzeźbiarskich, muzycznych czy literackich i – oprócz dzieł własnych i cudzych – przywozili do Krakowa całe walizy dzieł w wielu językach, dotyczących właśnie filozofii i religii Wschodu, zwłaszcza Indii. To była nie tylko powszechna moda, ale wręcz szał, godny pędzla Podkowińskiego! Ezoteryka wszelkiej maści stała się wręcz codziennością, tematem kawiarnianych rozmów, ale i uniwersyteckich dociekań. Sienkiewicz, zrażony do wielu kolegów po piórze, warszawskich dziennikarzy i pisarzy, którzy nie mogli wybaczyć mu światowej już sławy, najlepiej od lat czuł się w atmosferze krakowskiej cyganerii, ale przede wszystkim uczonych z kręgów Akademii Umiejętności i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ten nie-magister (zaborca uniemożliwił mu zwieńczenie studiów) był wielkim autorytetem i kolegą krakowskich uczonych i artystów. Przyjeżdżał specjalnie, by pooddychać wspaniałą, twórczą atmosferą starej stolicy Piastów i Jagiellonów – i zawsze tu na dłużej wstępował jadąc do i z Zakopanego. Szczególnie ukochał wawelskie wzgórze.

Pozytywiści polscy poszukiwali już „prastarej mądrości Indii". Prof. Tadeusz Bujnicki zwrócił moją uwagę na szerzej nieznaną pracę Wiesława Olkusza („Poszukiwanie »nowej Golkondy piękna« i »prastarej mądrości Indii«, czyli pozytywiści polscy wobec kultury Orientu"), wydaną przez WSP w Opolu (1992) w nakładzie 300 egzemplarzy! Jej współrecenzentem był właśnie Tadeusz Bujnicki. Ta niełatwa w lekturze publikacja uzmysławia, skąd u organiczników i racjonalistów taki ogrom zainteresowania dla wiedzy starych Hindusów, czerpanej z wed. W konkluzji Wiesław Olkusz stwierdza jednoznacznie: „Istniejący naprawdę orientalizm pozytywistyczny był zatem nie tylko mniej lub bardziej udanym powielaniem orientalizmu romantycznego, ale także – zwłaszcza w zakresie nawiązań do filozofii indyjskiej – propozycją tematyczną i emocjonalną dla młodopolan, z której pokolenie to skorzysta nader ochoczo w bardzo szerokim zakresie".

Otóż to. Przy okazji, jak zwykle, poprzewracam trochę w ustalonych szufladkowych pojęciach humanistom te nazbyt proste podziały na romantyzm, pozytywizm, neoromantyzm, modernizm młodopolski. Udowodniłem już, że twórca pozytywizmu polskiego – Aleksander Świętochowski – był jednym z największych romantyków (vide moja książka: „Skarby tysiąca lat"), teraz czas na próbę odpowiedzi, skąd u mędrca, posługującego się raczej szkiełkiem i okiem Bolesława Prusa zainteresowanie starożytnym Egiptem („Faraon"), a u Sienkiewicza pęd ku romantycznie ukazywanej historii i konsekwentnie – jak się jeszcze okaże – realizowanej tematyce ezoterycznej. Wszelakie nici prowadzą, co być może szokujące – poprzez osobę Juliana Ochorowicza – ku... świętemu wawelskiemu kamieniowi szczęśliwemu, teraz zwanemu czakramem.

Tajemnice ludzkiego umysłu

Dr Julian Ochorowicz zapewne przewraca się w grobie, z wysoka czytając swe biogramy w encyklopediach i leksykonach. Za życia nierozumiany przez kolegów, ciągle walczący twórca psychologii i parapsychologii, badacz różnorakich form energii (od elektrycznej po kosmiczną), wynalazca telewizji (sic!), poszukiwacz – autorskimi metodami – zadeptanej świadomie przez wiecznie czujnych pseudoracjonalistów wiedzy tajemnej, został zredukowany do roli ojca mediumizmu polskiego oraz spirytyzmu. A przecież całe życie walczył o wyrwanie z kręgów zabobonu tego, co wydaje się być nie z tej ziemi! W młodości kolega z lubelskiego gimnazjum Aleksandra Głowackiego (czyli Bolesława Prusa), dożywotnio został wierny tej przyjaźni. To Ochorowicz właśnie – rozszyfrowawszy krętactwa kapłanów starożytnego Egiptu, niecnie manipulujących ludem oraz faraonami, był doradcą-konsultantem autora „Faraona". Prusa bardzo szanował i cenił Sienkiewicz, który do spółki z Ochorowiczem redagował „Niwę". Pod wpływem tego ostatniego Sienkiewicz, będąc na pokazie laboratoryjnym działania radiowych fal Hertza, w dyskusji wyraził pogląd, iż „teraz właściwie otworem stoi droga do skonstruowania czegoś, co byłoby niejako telegrafem bez drutu". Specjaliści zakrzyczeli go, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego, ale okazało się, że już dwa lata po zgonie Hertza, w roku 1896, Marconi wynalazł telegraf bez drutu! Sienkiewicz nigdy im tego wprost nie wypomniał, ale ta historyjka zbliża nas do istoty tych rozważań – miejmy nadzieję – odkrywczych.

Otóż niewątpliwie od Ochorowicza (lub z jego kręgu) wywodzi się informacja, że „Lotos" jest również symbolem siedmiu magnetycznych centrów świata zwanych po prostu lotosami Ziemi. Miejsca te, według prastarych podań ezoterycznych, zostały oznaczone przez Apoloniusza z Tyany, który ukrył potężne „talizmany" w ich pobliżu. Jeden z takich centrów ma się znajdować na wzgórzu wawelskim. To jakby wprost odczytanie Szmaragdowej Tablicy Hermesa Trismegistosa z opisem transformacji dobrych energii Kosmosu skierowanych ku ziemskiemu życiu – i przekazywanie z powrotem energii żywych istot ku Niebu. A Wawel w sanskrycie NIEBO znaczy. Zatem: utożsamiono święty, szczęśliwy kamień z Lotosem! Niedługo po napisaniu wiersza „Lotos" Sienkiewicz pisze legendę indyjską pt. „Bądź Błogosławiona" będącą kontynuacją jego wykładni tego symbolu dotyczących. Czy te informacje sprawiły, że Sienkiewicz za każdym pobytem w Krakowie odwiedza Wawel? Czy już wtedy, gdy pisał liczne utwory ze starożytnymi motywami, myślał o napisaniu noweli hołdującej wawelskiemu świętemu kamieniowi – Lotosowi? Idźmy dalej tymi tropami.

Tymczasem ten wieczny podróżnik z Henrykiem Siemiradzkim przechadzał się po Via Appia Antica w Rzymie, bo zaczął robotę nad wielkim dziełem pt. „Quo vadis" (a propos: Siemiradzki bywał częstym gościem u Ochorowicza w Wiśle i na wawelskim wzgórzu). Można rzec, że pisząc tę księgę, Sienkiewicz zdobył kolejne wykształcenie. Jego uniwersytetem biegającym był wspaniały Kazimierz Morawski, profesor i rektor UJ, prezes AU, najlepszy znawca antyku oraz filolog klasyczny. Mało kto pamięta, że i pierwszy prezes PAU w Niepodległej i kandydat na prezydenta RP po zabójstwie Narutowicza. Nie jest zatem przypadkiem częsty powrót Sienkiewicza do tematyki starożytnej; zapewne zaważyła na tym przyjaźń z Morawskim. Obaj od lat jeździli do szczawnickich wód, bo Szczawnica była własnością Akademii Umiejętności. Zostawmy na chwilę Morawskiego, ale do tej postaci powrócimy w naszej dedukcji, bo – jak się okaże – ten zaprzyjaźniony z Mistrzem wieczny konsultant „od spraw antycznych" bardzo nam się jeszcze przyda...

„Drugą nogą tkwił w świecie ezoterycznym"

W Krakowie narzekają na galicyjską bidę, ale młodopolanie w Jamie Michalika, pijąc absynt, bawią się w kabarecie Zielony Balonik. Modernizm w pełni, każdy twórca robi swoje, a pan Sienkiewicz w roku 1904 nagle wyskakuje z krótką nowelą pt. „Dwie łąki". Opowiada w niej prosto, czyli genialnie, o dwóch bogach Wisznu i Sziwie, co właściwie nijak się ma do zasadniczych prądów Młodej Polski, a już tym bardziej do pełnokrwistych postaci Onufrego Zagłoby, Kmicica, panów Skrzetuskiego czy Wołodyjowskiego, ba, Zbyszka z Bogdańca i Danuśki, a nawet Jagienki, która w nietypowy sposób tłukła orzechy, o Petroniuszu nie wspominając. Ogół został lekko zszokowany fanaberią Pana na Oblęgorku oraz władcy dusz nie tylko przecie polskich. Przypomnę zatem, że ogół ogółem, ale ci szczególnie wtajemniczeni ciągle dyskutowali o filozofii i religiach Wschodu i wcale zaskoczeni być nie musieli. Po prostu pan Henryk był niezwykle konsekwentny i jakby „drugą nogą tkwił w pozaeuropejskim świecie ezoterycznym".

Tradycyjnie i od lat cierpiąc co chwilę na influencę, nie wychodząc z łóżka, pan Henryk pisze do Kazimierza Morawskiego list z życzeniami na jubileusz jego 30-lecia pracy (pismo nosi datę 16 marca 1909 r.): „Życzę kochanemu Panu złotego wesela z Helladą i Romą. Łączyć tamte światy z dzisiejszym jest to, bądź co bądź, jeden z najmilszych i najszlachetniejszych zawodów, jakie człowiek może obrać. Czytam to i owo. Bardzo mnie zainteresowała jedna figura z okresu panowania rzymskiego w Grecji, a mianowicie Apoloniusz z Tyany. O ile wiem, po polsku nic o nim nie ma. Warto by było, by się kto zabrał do jego biografii, albowiem mógłby wypowiedzieć dużo prawd pod adresem czasów dzisiejszych. Niechby zresztą uczniowie pańscy przełożyli przynajmniej jego biografa Philostrata".

W następnych listach odnajduję akapit: „»Ech prawieku« J. Kochanowskiego (ale nie tego z Czarnolasu) nie znam, czytałem entuzjastyczne opinie, wkrótce zabiorę się do czytania. Jest w tym jakoby sporo hipotez historycznych i trochę historiozofii. Ale uważam to za dodatni rys naukowy, jeśli człowiek odrywa się czasami od pieczęci, dyplomów, promulgacji oraz sprawdzania znaków wodnych na pergaminach i pozwala myślom pobujać w historiozoficznych przestworzach. W ten sposób umysł i dusza nie kurczą się i nie śniedzieją".

A więc znamy jasno pogląd Sienkiewicza, jakże odległy od późniejszej, niemieckiej szkoły historycznej, „naukawej" i nudnej jak flaki z olejem, która u wielu obowiązuje do dziś. Mało tego: Mistrz opowiada się za uprawnionymi historycznie hipotezami, sam uprawia specyficzny gatunek legendopisarstwa (pełnego kodów i ukrytych przesłań, w jakich np. Homer był mu wzorem i inni autorzy starożytności), a na dodatek co raz bombarduje swego umiłowanego Kazimierza Morawskiego, aby mu dostarczył „bryk bezcenny" w postaci choćby poszerzonego biogramu Apoloniusza z Tyany. Z Zachodu bowiem docierały arcyciekawe szczegóły na temat tego uczonego-maga...

Kamień talizman na wawelskim wzgórzu

Źródła – według Kazimierza Chodkiewicza – podają, że Apoloniusz jako wysłannik Białego Bractwa Adeptów ponad 1900 lat temu zakopał na wawelskim wzgórzu kamień -talizman, ustanawiając tym samym tutaj właśnie jeden z siedmiu światowych Duchowych Ośrodków Mocy. Bywają talizmany przez wieki uśpione i takie, które dadzą o sobie znać w przyszłości. Sześć pozostałych ma tkwić w New Delhi, Mekce, Jerozolimie, Rzymie, Delfach i w Vellehradzie na Morawach. Legenda powiadała, że Apoloniusz z Tyany rozrzucił swoje talizmany w miejscach, które – stając się Miastami Wiecznymi – nigdy nie ulegną zagładzie. Chodkiewicz podaje (najprawdopodobniej za pierwszym przekładem „Życia Apoloniusza" na angielski z roku 1912), iż nieprzypadkowo jeden z talizmanów znajduje się na Wawelu, bo „zawiera on pamięć wielkiej przeszłości tego miejsca i jego jeszcze większej roli w przyszłości". Kraków leży w geograficznym sercu Europy: od Hiszpanii po Ural i od Skandynawii po Grecję. Wokół Wawelu są dwa okręgi – mniejszy, o promieniu 500 mil, pokrywa centralną Europę. Drugi – o promieniu 1000 mil – niemal całą jej resztę. Nie ma tu miejsca na obszerniejszy wykład, odsyłam więc do mej książki zatytułowanej „Czakram wawelski – największa tajemnica wzgórza". Zarys tej legendy mógł być lub nawet był znany Sienkiewiczowi, jako poszukiwaczowi prawdy ezoterycznej. Dlatego czas najwyższy postawić hipotezę graniczącą niemal z pewnością, że twórca najbardziej poczytnych ksiąg przełomu XIX i XX w. zamierzał napisać choćby nowelę o wawelskim kamieniu-talizmanie Apoloniusza z Tyany. Dlaczego więc tego nie uczynił?

Wspólnie z prof. Zdzisławem Pietrzykiem – dyrektorem Biblioteki Jagiellońskiej – usiłowaliśmy odnaleźć choćby odręczny szkic lub maszynopis (albo i jakiś fragment z publikacji) prof. Kazimierza Morawskiego. Pozostanie tajemnicą, dlaczego nie spełnił on życzenia Sienkiewicza w sprawie uprzystępnienia mu żywotu Wielkiego Maga. Są co najmniej dwie przyczyny, dla których ta nowela, choćby najkrótsza – nie powstała. Autorowi zabrakło podstawowych materiałów, które dotarły do świadomości Europy dopiero po I wojnie. Jest to zarazem podanie powodu drugiego – Sienkiewiczowi zabrakło czasu. Odszedł za wcześnie, zapracowany na śmierć, gdy podczas wojny narodów w szwajcarskim Vevey stał na czele Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Nie zdążył także spełnić swojego największego marzenia życia – pojechać do wymarzonych Indii, aby stamtąd czerpać karmę i pranę. A może dopiero zaplanował napisanie legendy-eseju-opowieści lub zgoła powieści po podróży na Wschód, do której nie doszło? A może pragnął przestudiować na miejscu wedy, z których ponoć przetransponowano historię bądź legendę przejętą przez Apoloniusza? Na pytanie o taką „pętlę czasu" dziś odpowiedzieć może tylko para pisarska badaczy: Grażyna Fosar i Franz Bludorf, bo Wielki Pokrzepiciel Serc zabrał swój sekret na zawsze.

Zachowały się listy do redakcji „Gazety Kieleckiej" z 1901 roku, gdy dla pałacyku oblęgorskiego zamawiano kamienną ławkę. Nawet w pamięci muzealnych strażników zachowała się legenda opowiadająca, że mistrz Sienkiewicz – po godzinach wyczerpującej pracy – lubił tu zasiąść (naprzeciw swojego gabinetu), bo tu „otaczały go dobre energie, pozwalające na szybki wypoczynek". Czyżby odbierał ławeczkę jako coś w rodzaju „małego czakramu" (jakbyśmy to dziś określili), czyli miejsce mocy? Ławeczka służyła pisarzowi dla pokrzepienia duszy i ciała? Czy autor „Lotosu" przekazał jakąś wiedzę na temat „kamienia wawelskiego" swemu synowi Henrykowi Józefowi, który w późniejszym czasie (od roku 1910) podjął pracę w Kierownictwie Odnowienia Zamku Królewskiego na Wawelu?

Ten nadal najchętniej czytany z pisarzy polskich nadałby szczególną rangę zdumiewającemu zjawisku „przyciągania" ku świętemu wzgórzu Polaków (jak pisał Wyspiański) z trzech zaborów i świata, nie tylko z powodu skarbnicy naszych dziejów, ale również i tego „nadzmysłowego". Dziś uznano by to za przejaw zwykłej (lub niezwykłej) tolerancji głoszonej przez najwyższe autorytety. Ba! Gdyby pozostawił choćby jednokartkowy wiersz na ten temat – ale jasno mówiący o kamieniu (nazwę „czakram" przyniosły wczesne lata trzydzieste!) – na cześć tego talizmanu polskiego kompozytorzy, opierając się na tekście Mistrza napisaliby Kantatę Wawelską, a może nawet hymn głoszący... „dlaczego mimo tylu zagrożeń oraz klinczów – nie zginęła, i nigdy nie zginie?".

Od dawien dawna głoszę, że czakram wawelski jest „trzecią jakością między sacrum a profanum", aby w tej sprawie nie wzbudzać niepotrzebnych kontrowersji. Jednak na oczach naszych spełnia się przepowiednia jasnowidza, księdza zresztą, o. Czesława Andrzeja Klimuszki, iż „czakramy nie mieszczą się w kategoriach europejskiego myślenia", co oznacza, że zapewne długo jeszcze akurat wokół tego wawelskiego toczyć się będą spory, a nawet waśnie. Do czasu...

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane